Większość z nich łączy jedno. Nie licząc kilku wyjątków przez ostatni rok albo lekko obniżyli loty, albo całkiem wyrżnęli o dno, albo na tym dnie przesiadują już od dawna. Rok 2014 powinien być jednak dla nich wszystkich przełomem. Jak mawiają Anglicy – „make or break“. Make – przełom, break… No, break to break. Oto kilkunastu polskich piłkarzy, którym poprzeczkę – choć bez większych nadziei – stawiamy zdecydowanie wyżej, niż na tym poziomie, który palcem wskazuje Miłosz Przybecki. I strzeżcie się, bo postępy będziemy monitorować co tydzień!
ARIEL BORYSIUK
Gorzej już być nie może, więc samo stawianie pytania „make or break“ nie ma tu sensu. Borysiuk to naprawdę niezły piłkarz z naciskiem na słowo: „niezły“. Ani wybitny, ani fatalny. Ale skoro poradził sobie w Bundeslidze – bo tak trzeba to nazwać – to da sobie radę też gdzie indziej. Z drugiej strony, całkiem wypadł z obiegu i to ligę niżej… Z niecierpliwością czekamy na informację o jego nowym klubie i tak szczerze, widzielibyśmy go w takiej Belgii albo Holandii. Niezła liga dla niezłego piłkarza. Jeszcze nie czas na Aldershot.
Werdykt: Make. Bardziej „break“ się nie da.
MATEUSZ CETNARSKI
Na wiele już nie liczymy, bo dzisiejszy Cetnarski w porównaniu z Cetnarskim z Bełchatowa to 1/3 piłkarza. Do dziś przypominają nam się słowa Andrzeja Iwana, który w studiu Orange namawiał Mateusza, by rzadziej grał na alibi i starał się szukać kreatywniejszej gry… Jaki efekt? Gigantyczny kontrakt w Śląsku i zjazd na poziom Nidy Pińczów. O wyjeździe za granicę można już zapomnieć, o reprezentacji pewnie jeszcze nie, skoro trafia tam Madej byle kto, ale trzeba już jasno stwierdzić – Cetnarski to jedno z największych rozczarowań ostatnich lat. W „make or break“ umieszczamy go na zachętę, bo na wiele nie liczymy.
Werdykt: Break.
TOMASZ CYWKA
Jedna wielka zagadka. Nie zdziwiłoby nas, gdyby trafił do Ekstraklasy i nagle został w niej gwiazdą, ale nie bylibyśmy też zaskoczeni, jeśli okazałoby się, że to fighter bez większych umiejętności. Zupełnie nie wiemy, co myśleć o tym Cywce… Jakieś dwa lata temu wydawało się, że rokuje i jeszcze coś z niego będzie, by nagle odejść do Barnsley i w ostatniej, 24. (!!!) drużynie Championship, ledwie sześć razy wyjść w pierwszym składzie. Olbrzymie rozczarowanie. Czas na powrót do Polski?
Werdykt: Break.
MICHAŁ EFIR
Piłkarz, o którym napisano nieprawdopodobną liczbę artykułów w stosunku do liczby rozegranych meczów. Ale cóż poradzić, skoro Efir to jedna z największych nadziei Legii, na którą trzeba czekać długimi miesiącami. Już poprzednia runda wiosenna miała być jego popisem, gdy w trakcie okresu przygotowawczego wygryzł Ljuboję i ładował w sparingach jak z karabinu, tylko co z tego, skoro na koniec znów zerwał więzadła. Po raz trzeci. Po ostatniej terapii we Włoszech Efir zapewnia jednak, że to już powinien być koniec jego kłopotów ze zdrowiem i powoli wraca do formy. Jeśli – po tych wszystkich komplementach, jakie słyszeliiśmy na temat Michała – wiosna nie będzie jego popisem, to… mocno się zdziwimy.
Werdykt: Czekamy na opinie lekarzy.
JAROSŁAW FOJUT
Jarek zawsze utrzyma się na jakimś solidnym, w miarę niezłym poziomie. Czy to będzie Norwegia, Szwecja, Dania czy Championship. Jakoś da sobie radę. Teraz wkracza jednak w taki wiek, że warto byłoby się zastanowić czy to „jakośâ€œ odpowiada jego ambicjom. Z tego, co widzimy, po fiasku transferu do Celtiku wziął się facet w garść, w ogóle nie pije alkoholu i w Norwegii zyskał szacunek. Co z tego jednak, skoro jego drużyna zleciała z mocno przeciętnej ligi? Podobnie jak przy Borysiuku, warto wstrzymać się z werdyktem, by zobaczyć, gdzie Fojut ostatecznie zakotwiczy. W większości klubów Ekstraklasy raczej by miejsce wywalczył.
Werdykt: We will say what time will tell.
DOMINIK FURMAN
Ciężko o dokładniejszą definicję „baby-playera“. Tak, trochę się ostatnio rozwinął. Tak, znacząco poprawił dośrodkowania ze stałych fragmentów. Tak, gra regularnie w Legii, ale czy skala zachwytów i oczekiwań pod adresem Furmana jest współmierna do tego, co prezentuje? Odpowiedź na filmie.
Werdykt: Status quo.
KAMIL GROSICKI
Gdybyśmy przygotowywali taki ranking przed rokiem, to albo z miejsca wpisalibyśmy „make“, albo w ogóle byśmy go tu nie umieścili. Od tamtej pory – po tym, jak nie udało się przejść do Kasimpasy – „Grosik“ jednak przepadł. Roberto Carlos zupełnie odstawił go na bok, w tym sezonie wybiegł na boisko zaledwie raz w pierwszym składzie, a przecież nie tak dawno tyle się pisało o jego możliwym transferze do Galatasaray. Dziś Kamila pyta się w wywiadach o powrót do Jagiellonii. Kiepsko.
Werdykt: Make.
PIOTR GRZELCZAK
Z nim – musimy przyznać – mamy spory problem. Raz wydaje nam się totalnym ogórem i trwa to przez dobrych kilkanaście kolejek, by zaraz walnąć taką bramę, że klękajcie narody. Ale taki właśnie jest Grzelczak. Bez wielkiego talentu, ale z doskonałym wolejem, chyba najlepszym w lidze. Teraz rozgrywa chyba najbardziej udany sezon w życiu (5 goli, 3 asysty, 1 kluczowe podanie), ale czy stać go na więcej? Cóż…
Werdykt: Break.
RAFAŁ LESZCZYŁƒSKI
Człowiek zagadka dla wszystkich poza Nawałką, Podolińskim, Tkoczem i wszystkimi sześcioma kibicami, którzy oglądają mecze Dolcanu. Do Ekstraklasy trafi pewnie prędzej niż później, ale czy to naprawdę tak wielki talent, na jakiego się go ostatnio kreuje? Nie wiemy i nie będziemy zgadywać. Pożyjemy, zobaczymy.
Werdykt: Make, ale nie na miarę oczekiwań.
MATEUSZ MACHAJ
Trochę nam się kojarzy z Cetnarskim. Co prawda nie jest typowym ofensywnym pomocnikiem, raczej ósemką, która potrafi nieźle rozegrać, rozrzucić grę czy nawet uderzyć, ale co z tego, skoro w tej rundzie zagrał cztery razy, strzelił zero goli i zaliczył zero asyst oraz kluczowych podań. Średnia? 3,75. Kiepsko jak na chłopaka, którego niektóre media wpychały przed rokiem do kadry na mecz Urugwajem. Machaja już nie ma, a licznik tyka. To już 24-letni piłkarz. Wiosna powinna pokazać, czy faktycznie nadaje się na górną połówkę Ekstraklasy. Make or break? Obstawiamy raczej „break“, choć uparcie twierdzimy, że Mateusz coś w sobie ma.
Werdykt: Break.
PATRYK MAŁECKI
Zjazd dekady, co tu dużo mówić. Z dynamicznego skrzydłowego zrobił się napakowany pulpet, którego nie stać na takie zrywy jak przed dwoma-trzema sezonami. Małecki pewnie usprawiedliwia się, że został zajechany przez Smudę – może i to prawda – ale jeśli w nowym klubie w końcu nie ruszy z miejsca, to trzeba będzie powoli zacząć spisywać go na straty. Dziś półkę wyżej znajdują się od niego takie tuzy jak Pylypczuk, Frączczak czy Janoszka. W przyszłym roku stuknie 26 roczek… Oj, nie tak to miało wyglądać, nie tak. Najpierw masa, potem masa – tak nie powinna brzmieć dewiza zawodowego piłkarza.
Werdykt: Break.
WOJCIECH PAWŁOWSKI
Nabijanie się z naszego ulubieńca, jego zdolności językowych czy walki z brakiem dystansu na Instagramie już dawno nam się znudziło. Bardziej nam przykro, że tak zdolny bramkarz, którego pamiętamy z doskonałych, brawurowych parad w Ekstraklasie, upadł tak nisko, że jesienią nie wykręcił ani minuty w jakiejś Latinie, o której istnieniu nikt wcześniej nie słyszał. Alessandro Iacobucci, wypożyczony z Parmy, okazał się nie do przeskoczenia, więc Pawłowski cały rok 2013 może spisać na straty. Coraz częściej też przebąkuje o możliwym powrocie do Polski (ale tylko na chwilę!), co jeszcze kilka miesięcy temu traktował jako najgorszą ujmę na honorze. Wracaj, chłopie, do gry. Gdziekolwiek.
Werdykt: Make, ale nie w Serie A.
MIŁOSZ PRZYBECKI
Kolejny, którego zaczął zżerać lubiński skansen, choć akurat do Przybeckiego trudno mieć większe pretensje, bo przez większość rundy narzekał na kontuzje. To w ogóle jego największa zmora, bo gdyby nie one, pewnie wybiłby się już z dwa lata temu, w Koronie. Piłkarz o świetnej genetyce, obdarzony olbrzymim wyskokiem i imponującą szybkością, ale za rzadko robiący z tego wszystkiego pożytek. Gdyby był mniej chaotyczny i poprawił czysto piłkarskie „skille“, pewnie bardziej przypominałby Koseckiego niż Malinowskiego. Ostatnio bywało odwrotnie.
Werdykt: Make. Odkrycie rundy.
BARTOSZ SALAMON
Coraz częściej się ostatnio zastanawiamy, czy jesteśmy jedynymi osobami na ziemi poza Mino Raiolą, które doceniają Salamona. Fornalik usłyszał o nim dopiero po transferze do Milanu i choć sami nie liczyliśmy, że Bartek nagle zacznie rozstawiać po kątach Balotellego z El-Shaarawym, to jednak mieliśmy nadzieję, że przynajmniej spadnie na cztery łapy po opuszczeniu San Siro. Efekt? Rok bez gry i kompletne wykolejenie się w Sampdorii. Oczywiście, można brać poprawkę na to, że Salamon długo zmagał się z urazami, ale jeszcze wcześniej – o czym opowiedział Franco Ferrari na Weszło – nie wychodził nawet na rozgrzewki, gdy jego drużyna worami wyciągała piłki z siatki. Jeśli nie zacznie grać w 2014, trzeba będzie jasno stwierdzić, że ktoś wyświadczył mu niedźwiedzią przysługę pisząc o zainteresowaniu Barcelony, Sportingu i połowie świata.
Werdykt: No idea.
GRZEGORZ SANDOMIERSKI
Na równię pochyłą wskoczył w sierpniu 2011 roku, gdy podpisał kontrakt z Genkiem. A potem zaczął się dłuuuugi zjazd rozpoczęty w Belgii, kontynuowany w Blackburn i zakończony w Dinamie Zagrzeb. Sandomierski to sympatyczny, inteligentny chłopak, chyba (!) też niezły bramkarz, ale… Naprawdę nie wiemy, z czego to wynika, że ta zagranica aż tak go zjada. Bo na ilu miejscach można się w końcu przejechać?
Werdykt: Może być jeszcze bardziej break?
FILIP STARZYŁƒSKI
U chorzowskiego „Figo“ wszystko idzie do przodu, układa się harmonijnie, na jego grę patrzy się z coraz większą przyjemnością, ale… dlaczego ten rozwój jest tak powolny? Dla wielu Starzyński to odkrycie ligi, kandydat do reprezentacji i wyjazdu, ale miejmy na uwadze, że ten facet jest z 1991 rocznika i przy takich umiejętnościach trzeba od niego wymagać, by błyszczał w każdym meczu, a nie raz na trzy kolejki.
Werdykt: Powoli, ale do przodu.
CEZARY WILK
Jeden z nielicznych stranierich z „make or break“, który zaskoczył nas pozytywnie. Mocno się obawialiśmy, jak taki harpagan o kiepskiej technice poradzi sobie w krainie tiki-taki, ale już po kilku tygodniach wątpliwości zostały rozwiane. Wilk podbił serca kibiców Deportivo, błyskawicznie zdobył uznanie lokalnej prasy i naprawdę o niewielu Polakach grających za granicą przeczytaliśmy ostatnio tak wiele ciepłych słów. Widocznie Hiszpanie, przyzwyczajeni do pięknych klepek, nie spodziewali się gościa, który 90 minut jedzie na najwyższym tętnie, a jak podnosi się z ziemi, to po to, by zaraz zdemolować kolejną akcję przeciwnika. Teraz Wilk jest kontuzjowany, ale jak wróci do zdrowia, to… liczymy na Primera Division.
Werdykt: Make.
RAFAŁ WOLSKI
Chcemy wierzyć, że to za dobry piłkarz, by spędzić dwa lata na ławce. I w to wierzymy. Budujące są też słowa Vincenzo Montelli, który stwierdził, że nikt tak nie pracuje jak Wolski. Może to dyplomacja, może nie, ale wierzymy w Rafała. Kiedyś w końcu musi się przebić.
Werdykt: Make.
PIOTR ZIELIŁƒSKI
To wciąż młody chłopak i to z niemałym doświadczeniem z bardzo mocnej ligi, więc trudno wyrzucać mu taką stratę czasu jak u Pawłowskiego, ale… Zielińskiego traktujemy trochę inaczej. Może oceniamy go za szybko i wyciągamy pochopne wnioski, ale jeśli doczekaliśmy się w tym 40-milionowym kraju jakiegokolwiek „wonderkida“, to jest nim właśnie „Zielek“, bo kto inny? Prowadzenie piłki, wizja, kreatywność, stałe fragmenty, rozegranie – to jego najlepsze cechy i szczerze? W reprezentacji PZPN wolimy niegrającego w klubie Zielińskiego niż regularnie grającego Mierzejewskiego. Adriana oczywiście cenimy, ale Piotrek to inna skala talentu. Tylko niech częściej to pokazuje wiosną.
Werdykt: Make, ale dopiero jesienią.
Fot. FotoPyK