Osiem rzeczy, które zdarzyły się w polskiej piłce, a w które nie uwierzylibyśmy rok temu

redakcja

Autor:redakcja

23 grudnia 2013, 17:17 • 6 min czytania

Gdybyśmy za pomocą wehikułu czasu odwiedzili nas samych z grudnia zeszłego roku, a potem uchylili rąbka tajemnicy odnośnie tego co zdarzy się w polskiej piłce w 2013, musielibyśmy zbierać szczęki z podłogi. To nawet nie jest specjalnie zaskakujące. W końcu futbol to fabryka niespodzianek i frapujących historii, więc nieuniknione było, że przynajmniej kilka takowych zdarzy się na przestrzeni roku. Ale że aż takich? Oto kilka tematów, które wyjątkowo zabawnie opowiadałoby się nam z 2012 roku.

Osiem rzeczy, które zdarzyły się w polskiej piłce, a w które nie uwierzylibyśmy rok temu
Reklama

1. San Marino strzela Polsce bramkę

San Marino strzela bramki mniej więcej tak samo regularnie, jak Polskie Towarzystwo Astronomiczne wysyła Polaków w kosmos. Odkąd karierę zakończył sanmaryński Pele, a więc Andy Selva, dzielni piekarze z Serravalle stracili swoją jedyną armatę (czy też raczej: armatkę wodną) i o trafienia zrobiło się jeszcze trudniej. Powiedzmy sobie jasno: San Marino nie jest boiskową bestią. Scolari nie otwierał szampana z okazji niewylosowania „La Serinissima” w mundialowej grupie. Ich bezstresowe pokonanie do zera to dla profesjonalnych piłkarzy obowiązek taki sam, jak dla ogrodnika podlanie grządki z pomidorami. Równie skomplikowane, wymagające tylko i wyłącznie czasu zadanie. Tymczasem Polacy dali się pomidorom ugryźć.

Reklama

Najbardziej pogryziony został Seba z Bayeru. Boenisch przyjmując polski paszport z pewnością marzył, by któregoś dnia przejść do historii futbolu reprezentacyjnego. To mu się udało, choć pewnie nie spodziewał się, iż po wsze czasy zapamiętają go akurat w Serravalle. Niedawno B-klasowy Odlew Poznań, uznawany za najgorszy zespół w Wielkopolsce, zaprosił na sparing FC Domagnano, wielokrotnego mistrza San Marino. Przybysze wygrali zaledwie 1:0 z reprezentantem dna polskich struktur ligowych. W defensywie Odlew nie musi mieć kompleksów w stosunku do cyrku Fornalika, tam jeden stracony gol i tu jeden.

2. Jodłowiec kapitanem reprezentacji

Jeśli na czymś lub na kimś ci zależy, to czasem też się za to wstydzisz. Weźmy na przykład Polskę. Gdy Polacy zostali przyłapani na jedzeniu łabędzi w Anglii, trudno było czuć wielką dumę. Filmu „Kac Wawa” też raczej nie chcielibyśmy wysłać do Cannes, a raczej na festiwal palenia filmowych taśm. Analogicznie z Jodłowcem w roli kapitana reprezentacji Polski. Jest coś podskórnie nieprzyjemnego, upadlającego, że gracz specjalizujący się w kolekcjonowaniu występów podczas trzeciorzędnych gier towarzyskich dostaje opaskę, którą kiedyś nosili Deyna, Boniek, Lubański. I to nie w spotkaniu ligowej zbieraniny, ale podczas normalnego zgrupowania. To był ten moment pojedynku na tępe plastikowe widelce, znanego też pod nazwą „Irlandia – Polska”, w którym kategorycznie należało zgasić telewizor.

3. Legia nie kupuje napastnika przed europejskimi pucharami

Jak podbój Europy mógł się nie udać, skoro Legia miała na ataku takich zbójów? Dlaczego Saganowski ze szpitalnego łóżka nie strzelił hat-tricka? Kto mógł przewidzieć, że Dwaliszwili nie będzie się czuł tak doskonale na dziewiątce? W odwodzie Mikita, który murawy Ekstraklasy do tej pory oglądał głównie w telewizyjnych skrótach… Nie mamy żadnych pretensji: tych trzech graczy musiało przecież wystarczyć na walkę o Ligę Mistrzów, ewentualne gry w Lidze Europy, Ekstraklasę oraz Puchar Polski! Albo i nie.

Dużo mówiło się, że Legia nabrała profesjonalizmu. I to do tego stopnia, że na korytarzach biurowych pojawiły się stoły do pinballa. Niestety stoły do pinballa goli nie strzelają. Napastnik, typowy snajper, a nie jakaś podróba na zasadzie „ewentualnie może tam grać!” jak Ojamaa, powinien być głównym celem transferowym Legii od pierwszego dnia letniego okienka transferowego. Ciężko nam byłoby uwierzyć rok temu, że sprawa zostanie w zupełności zamieciona pod dywan i warszawski klub zostanie z dręczonym przez kontuzje graczem w wieku niemalże emerytalnym, chimerycznym skrzydłowym oraz młodzieżowcem.

4. Cztery gole Lewego w półfinale Ligi Mistrzów

Można mieć pretensje do Roberta Lewandowskiego za strzelanie po chorągiewkach w trakcie eliminacji, uciszanie Januszy, kibice BVB pomruczą też pewnie coś o braku lojalności. Ale był jeden dzień w tym roku, kiedy nikt nie mógł czegokolwiek Robertowi zarzucić. Jeden dzień, kiedy Robert był najważniejszą postacią w futbolu na planecie. Gdyby w grudniu zeszłego roku ktoś powiedział nam, ze Lewy strzeli cztery gole w półfinale Ligi Mistrzów z Realem, to zalecilibyśmy mu żeby odstawił koko. Jasne, widzieliśmy i rok temu, że to nie ogóras, ale czwórkę? Realowi? W półfinale? Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich pozytywnych wieści, dlatego nasz sceptycyzm były twardy jak żelazo.

5. Podbeskidzia i Bełchatowa walka o utrzymanie

Gdyby na bazie zeszłorocznych ligowych przygód Podbeskidzia i Bełchatowa powstała kolejka górska, ludzie obawialiby się jej jak czarnej ospy. Za szybka, ze zbyt brutalnymi zjazdami, wirażami, a potem zdecydowanie zbyt gwałtownym wzniesieniem. Po tym, jak jesienią 2012 roku w Bielsku i Bełchatowie nie zaprezentowano pół przyzwoitego kopnięcia piłki, szukanie optymistów było szaleństwem. Absolutnie wszyscy skazali już te kluby na tłuczenie się po pierwszoligowych stadionach. Tymczasem na wiosnę obie ekipy grał tak, jakby marzyły o reprezentowaniu Polski w europejskich pucharach. Myśl może nieco przerażająca, ale prawdziwa. GKS-owi ostatecznie pogoń się nie udała, ale już sama walka do ostatniej kolejki, przy tak beznadziejnej sytuacji wyjściowej, musi być powodem do dumy.

6. Sukces Gola w lidze rosyjskiej

Janusza Gola pewnie nie wymienilibyśmy w rankingu top dziesięciu najbardziej wyróżniających się ligowców wiosny 2013. Prawdopodobnie trudno byłoby go znaleźć nawet w pierwszej setce. Część kibiców Legii przecież szła świętować w dniu, w którym Gol przechodził do Amkara. I to właśnie on odnosi sukces w Rosji? Zdobywa uznanie fachowca klasy Czerczesowa, ma pewny plac co tydzień w mocnym zespole, chwalą go komentatorzy? Zastanawiamy się ilu zawodników Legii trzeba by teraz zebrać do kupy, by zrównoważyć aktualną wartość rynkową Gola w Rosji. Z wysiadywania ławki rezerwowych przeszedł do wyczekiwania na telefon od Nawałki.

7. Garguła zostanie wskrzeszony

Wydawało się, że Garguła pożegnał się z futbolem jak Gandalf ze Śródziemiem na końcu Władcy Pierścieni, czyli nieodwołalnie wybrał przeprawę na drugi brzeg już nawet nie rzeki, ale oceanu. W renesans Garguły uwierzyłby tylko ktoś, kto był zamrożony przez ostatnie parę lat i ostatni raz widział فukasza w barwach GKS. Ale stało się, „Guła” był jednym z najlepszych aktorów jesiennych rozgrywek ligowych. Od przecierania oczu ze zdumienia niektóry nabawili się trwałych obtarć. Ten być może najbardziej już skreślony w lidze zawodnik na nowo stał się pożyteczny, Smuda wykazał się więc rzadką alchemią, bo to nawet nie podpada pod odkurzenie „Guły”, ale drobiazgową reanimację.

8. Bezrobocie Smolarka

Coś nie mają szczęścia w klubach byłe gwiazdy ataku polskiej reprezentacji, zauważyliście to? Olisadebe stoczył się w tempie śniegowej kuli, przez kontuzje w Panathinaikosie, komediowy pobyt w Portsmouth po banicję w Chinach. Jeleń zleciał na łeb z prędkością minimum trzech machów, przeskok z Lille do Podbeskidzia musi być ewenementem na skalę europejską. Teraz ta sama dżuma dotyka Smolarka, przecież piłkarza dopiero 32-letniego, a znajdziemy dziesiątki przykładów graczy w Europie, którzy po trzydziestce zachowują pełnię formy. Oczywiście, że ostatnio nie wyglądał jak w 2006, ale żeby nie chciał go nikt? Ł»adna bananowa liga, słabiak z Holandii, ewentualnie jakaś Skandynawia? Ebi w polskiej prasie przekonywał, że zarobki nie są dla niego ważne, że chętnie grałby dalej w polskiej lidze. I mimo to, żaden Ruch, żaden Widzew, zupełne zero? Kapcie i telewizor we wciąż niezłym piłkarsko wieku, no to jednak w przypadku Ebiego zjazd, jaki dla nas jest zaskoczeniem.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama