Niełatwe życie ojca sukcesu. Malky Mackay na krawędzi

redakcja

Autor:redakcja

20 grudnia 2013, 17:02 • 4 min czytania

Premier League nie dla każdego okazuje się bajką. Dla piłkarzy jest to ziemia obiecana – większe zarobki, wyższy poziom, sława. Dla menedżerów już niekoniecznie. Liga angielska jest najbardziej wyrównaną i zarazem najcięższą ligą na świecie, presja wywierana na szkoleniowcach jest gigantyczna. Jeśli nie jesteś Sir Aleksem Fergusonem musisz nieustannie obracać się za siebie, wypatrując ze strachem swoich następców lub po prostu nauczyć się żyć z lufą przyłożoną do skroni, tak jak czynią to trenerzy pokroju Chrisa Hughtona lub Marka Hughesa. Los okazał się także być niezbyt łaskawym dla szkockiego szkoleniowca Cardiff City – niespodziewanie otrzymał on „propozycję nie do odrzucenia”, taką rodem z „Ojca Chrzestnego”.
Zacznijmy jednak od początku. Przede sezonem wszystko układało się wybornie. Malky Mackay – pracujący na Cardiff City Stadium od roku 2011 – awansował wraz z „The Bluebirds” do najwyższej klasy rozgrywkowej, zapewniając walijskiemu klubowi powrót do Premier League po raz pierwszy od 51 lat. Pomijając tarcia na linii kibice – klub, wynikające ze zmiany barw klubowych (malezyjscy właściciele zamienili tradycyjny niebieski kolor strojów na czerwony, a w logo klubu wyeksponowano smoka, marginalizując rolę dotychczasowego symbolu drużyny, czyli niebieskiej jaskółki), wszyscy cieszyli się jak dzieci. Miasto opanowała futbolowa gorączka, a Mackaya gorączka zakupów.

Niełatwe życie ojca sukcesu. Malky Mackay na krawędzi
Reklama

Szkocki menedżer ruszył odważnie z kartą kredytową w ręku, nie oszczędzając się niczym bogacz w Harrodsie, a jego łupem padło kilka całkiem ładnych świecidełek, by wymienić jedynie czilijskiego pitbulla środka pola Gary’ego Medela, kreowanego na lidera defensywy Stevena Caulkera czy obiecującego duńskiego dryblasa w ataku Andreasa Corneliusa. Kiedy w poważnym świecie dorosłych mężczyzn dochodzi do sztubackich tarć to wiadomo, że poszło o kobiety, o pieniądze lub względnie o zranioną dumę lub ambicję. W tym wypadku o pieniądze.

Właścicielowi klubu Vincentowi Tanowi nie spodobały się obfite letnie zakupy menedżera. Malezyjczyk patrzył na nie krzywo tym bardziej, że w parze z nimi nie doszło do jakiegoś gigantycznego skoku jakościowego w grze drużyny. Ot, „The Bluebirds” ciułają punkty jak typowy beniaminek – raz się uda, raz trójka w plecy. Zespół z Walii po 16 kolejkach zajmuje 15. miejsce, z dorobkiem 17 punktów na koncie. Malezyjski biznesmen od początku sezonu patrzył na Mackaya krzywym okiem, zarzucając mu dodatkowo brzydki styl gry zespołu, niesatysfakcjonujące wyniki oraz ogólnie kiepską postawę jako menedżera Cardiff.

Reklama

Już w październiku doszło do poważnych scysji między bossem Cardiff a Tanem, odsunięto bowiem głównego architekta transferów oraz prawą rękę Mackaya – Iaina Moody’ego. Zarówno trenerowi jak i dyrektorowi sportowemu zarzucono zbytnią rozrzutność. Moody został zwolniony bez słowa wyjaśnienia, a zastąpił go… 23-letni Kazach Alisher Apsalyamov, człowiek bez żadnego doświadczenia w futbolu, za to prywatnie przyjaciel syna Tana. Czarę goryczy przelały ostatnie zapowiedzi Malky’ego odnośnie styczniowych zakupów.

Szkoleniowiec rozbudził nadzieje kibiców klubu oświadczeniem, że liczy na sprowadzenie trzech nowych graczy. Słowa padły z ust trenera oczywiście bez uprzedniego porozumienia z właścicielem klubu, panem Tanem. Malezyjczyk zezłościł się ponoć nie na żarty, dając Szkotowi ultimatum – albo sam odejdzie, albo zostanie zwolniony. Klamka zapadła, a Vincent Tan założył Mackayowi na szyję stryczek, pozostawiając jednak wybór – sam pociągnie za dźwignię, albo zrobi to ktoś za niego. Szkoleniowca zabrakło na konferencji prasowej przed jutrzejszym meczem z Liverpoolem, a w klubie zrobił się niemały chaos. Asystent trenera David Kerslake – kreowany przez media na sukcesora Szkota – zapewnił jednak ku ogólnemu zaskoczeniu, że mimo, iż trener jest nieobecny, wszystko układa się normalnie i jest w jak najlepszym porządku, a drużyna w spokoju trenuje przed konfrontacją z „The Reds”.

Wszyscy zdają sobie sprawę, że to jedynie zasłona dymna i dni Mackaya w klubie zdają się być policzone. Wiadomością tą szczerze zszokowany był Brendan Rodgers, który bardzo chwali pracę wykonywaną przez Szkota, a także ciepło wypowiada się o Ianie Moodym. Ł»adnych wątpliwości nie pozostawia także sam Mackay upierając się, że nie ma zamiaru zrezygnować z zajmowanego stanowiska. Oczywiście kibice murem stoją za swoim menedżerem, mając w pamięci zmianę barw przez malezyjskiego właściciela, a także jego plany modyfikacji nazwy zespołu – Malezyjczyk przebąkiwał o tej możliwości już w sierpniu. Swoje wsparcie dla Szkota wyrazili inni menedżerowie w Anglii, by wymienić jedynie wspomnianego wcześniej Rodgersa, a także Roberto Martineza i Steve’a Bruce’a.

Mackay zrobił wiele dobrego dla Cardiff City, ale Vincent Tan zdaje się mieć inne plany co do przyszłości klubu. Prasa donosi, że właściciel klubu oprócz Kerslake’a ma na oku już czterech innych kandydatów na miejsce Malky’ego Mackaya. Przykro na to wszystko patrzeć – w klub wpompowano co prawda niemałe fundusze z kieszeni malezyjskiej firmy, ale krok po kroku zabiera mu się cząstkę jego historii i tożsamości. Do tego Cardiff straci jeszcze teraz naprawdę świetnego menedżera. Mariaż pieniędzy i piłki nożnej jest czymś oczywistym i nieuniknionym, ale przykłady takie jak ten pokazują, że futbol idzie w złą stronę. Zwłaszcza ten angielski, gdzie tradycja jest czymś najważniejszym, a ciągłość pracy gwarantem progresu. Noblesse oblige – szkoda, że niektórzy tego nie pojmują.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama