Brazylijski futbol przypomina potężny gmach, o wielkiej historii i efektownie odmalowanej fasadzie. Gdy jednak przekroczysz jego próg, w każdym kącie zobaczysz hałdy nagromadzonego brudu, szczury przemykające w cieniu dawnych trofeów, a także złocony kandelabr, które wisiał będzie na jednej, zardzewiałej śrubie. Ogromne pieniądze, które są obecne w tamtejszej piłce, stały się jej przekleństwem. Góry mamony zawsze przyciągają sępy, które chcą uszczknąć coś dla siebie jak najmniejszym kosztem. Problem polega na tym, że w Brazylii owi kombinatorzy przejęli władzę, bo CBF, czyli tamtejsza federacja, jeśli chodzi o swoją działalność żywcem przypomina mafię. Czym ma być w jej rękach mundial? Romario nie ma najmniejszych wątpliwości: – Mistrzostwa Świata będą rozbojem w biały dzień. Skokiem stulecia. To impreza organizowana po to, by nakraść jak najwięcej pieniędzy, stwarza ona bowiem dziesiątki okazji do finansowych matactw.
Ł»yciorysy prezydentów CBF powinny nam już wiele powiedzieć o realiach brazylijskiego futbolu, wszak ryba psuje się od głowy. W 2012 federacja wygnała swojego wieloletniego szefa, Ricardo Teixeirę, którego przekręty stały się tak uciążliwe, że dłużej nie dało się zamiatać ich pod dywan. Śledztwo wykazało, że Teixeira wraz z Joao Havelangem, byłym prezydentem FIFA, zdefraudował około 41 milionów dolarów. Panowie posłużyli się do tego celu widmową spółką International Sports Media and Marketing, zarejestrowaną w bananowych rajach podatkowych. Dziś były szef CBF ukrywa się za granicą, podobno miał nawet przeprowadzić się do Andory, by tam szukać politycznego azylu. Wiele osób miało nadzieję, że jego rezygnacja to szansa na nowy początek, świeżą krew w federacji, wiatr odnowy. Trudno jednak bardziej się pomylić, co dobitnie podsumował Romario: – To wprost nieprawdopodobne, że CBF zdołała znaleźć gorszego człowieka niż Teixeira.
Następcą międzynarodowego zbiega stał się bowiem osiemdziesięcioletni Jose Rojo Marin. Podczas swojej kadencji już zdążył się skompromitować nagraniami audio, z których dowiadujemy się, że zbierał głosy wyborcze proponując członkom federacji łapówki i stanowiska. Zastraszał też swoich oponentów, próbował wpływać na media, ale najbardziej razi wszystkich ze względu na swoją historię. Marin w latach siedemdziesiątych stał bowiem po stronie dyktatury wojskowej, był wówczas burmistrzem Sao Paulo. Miał być zamieszany między innymi w morderstwo Vladimira Herzoga, bohatera opozycji, kierującego stacją telewizyjną TV Cultura, będącej bastionem medialnej walki z reżimem. Marin zaledwie kilka dni przed śmiercią Herzoga wygłosił przemówienie, w którym ostro przekonywał, że coś trzeba w końcu zrobić z niewygodnym szefem stacji. Wystosował też oficjalny list pochwalny dla Sergio Fleurego, zbrodniarza czasów dyktatury, sadystycznego pracownika policji znanego jako „Książę Bólu”, a który był odpowiedzialny za uprowadzenia, tortury i egzekucje Brazylijczyków walczących z tłamszącą ich prawa władzą. – Jose Marin jest powiązany z ludźmi, którzy torturowali i zabili mojego ojca za to, ze wspierał dążenia demokratyczne w Brazylii. I ktoś taki ma nas reprezentować przed całym światem przy okazji mundialu? – komentuje Ivo Herzog, syn legendy. Romario: – Władza w CBF została przekazana kolejnemu kryminaliście. To jedna z najbardziej skorumpowanych instytucji na świecie – w ostatnich tygodniach Herzog i Romario dostarczyli brazylijskiej federacji petycję wnioskującą o zwolnienie Marina, a podpisaną przez 54.000 osób.
Marin nie ma jednak zamiaru żegnać się z prestiżowym i wpływowym stanowiskiem. W jednym z wywiadów powiedział, że krytyka nic go nie obchodzi, bo tylko śmierć może sprawić, że nie będzie rządził CBF. Jako szef federacji ma potężną władzę, niemalże dyktatorską. Teixeira samodzielnie decydował o tym, które stacje telewizyjne dostaną prawa do transmisji meczów, a nawet którzy sponsorzy mogą się w trakcie nich reklamować. Wybierał tez miasta, w których rozgrywane będą spotkania mistrzostw. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak doskonały jest to grunt pod korupcyjne matactwa. Pewnego razu, gdy telewizja Globo zaczęła interesować się wystawnym życiem szefa CBF, znacznie dostatniejszym, niż miałaby mu to umożliwiać pensja, jednym ruchem wyciszył śledztwo. Wystarczyło, że przełożył godzinę rozegrania prestiżowego meczu Brazylia – Argentyna z 20:00 na 19:45. To wywołało chaos w ramówce stacji telewizyjnych, w Brazylii bowiem najważniejsze spotkania niemal zawsze rozgrywane są po dwudziestej, bo wcześniej nadawane są najbardziej popularne seriale. Globo i wielu innych przez tę drobną roszadę miało spore problemy z reklamodawcami i straciło wiele pieniędzy przez niedotrzymanie umów. Teixeira pogroził w ten sposób palcem, pokazał swoją siłę. Globo ugięło się, wojna z CBF za wiele by ich kosztowała. Teraz tymi samymi narzędziami dysponuje Marin.
Inny przykład: każdy zawodnik, który wyjeżdża z kraju za granicę przechodzi przez ręce federacji, która od transferu otrzymuje swoją prowizję. Szacuje się, że rocznie około tysiąca brazylijskich piłkarzy wyjeżdża w świat w poszukiwaniu pieniędzy i sławy. Im wyższa kwota na umowie, tym wyższy utarg CBF. Zico przekonuje, że przez to często niektórzy zawodnicy są sztucznie promowani w reprezentacji, choćby podczas towarzyskich starć, w których biorą udział tylko ligowcy. – Czy on się nadaje do kadry? Czy zasłużył na powołanie? Często chodzą mi po głowie takie pytanie w przypadku wielu nazwisk. Występ w „Selecao” może sprawić, ze cena zawodnika może w niektórych przypadkach nawet się podwoić. Kilkanaście minut w trzeciorzędnym meczu, a wartość piłkarza już będzie inna, dla niektórych to czysty zysk. Cały łańcuch biznesmenów jest w to zaangażowany, to skomplikowane – opowiadał były mistrz świata. Te rewelacje potwierdza Luciano Bivar, który opowiedział pismu „Sport”, że w 2001 zapłacił sporą kwotę, żeby tylko jego człowiek, Leomar, dostał powołanie do „Canarinhos”. Gracz miał wówczas trzydziestkę na karku, a w 2002 został wytransferowany do Korei Południowej.
Kombinowanie i pieniądze przechodzące pod stołem to więc dla CBF codzienność. Ostatnia afera dotyczyła kompleksu ośrodków treningowych. Dziennikarskie śledztwo ujawniło, że jego budowę świadomie przepłacono o około piętnaście milionów dolarów (obiekt ogółem kosztował 50 baniek). Mundial to wiele tego typu inwestycji, a możliwości defraudacji przy nieporównywalnie droższych stadionach również są większe. Pamiętajmy też, jak kontrowersyjna była decyzja o tym, by mistrzostwa rozgrywano aż w dwunastu miastach. Dla CBF natomiast to świetny biznes, więcej okazji na zrobienie przekrętów. Czy w tym kontekście może kogoś dziwić, że koszty organizacji mundialu obecnie szacowane są już na około trzy i pół miliarda dolarów, choć wstępnie liczono na zamknięcie się w połowie tej sumy? Ile z tego faktycznie zostanie zainwestowane, a ile powędruje do kieszeni notabli brazylijskiej federacji oraz FIFA?
Przedstawiciele obu tych instytucji tłumaczą, że choć z miesiąca na miesiąc mundial okazuje się imprezą coraz droższą, kraj i tak na tym zyska. Problem polega jednak na tym, iż ekonomiści miażdżą takie przewidywania w zarodku. RPA nie zarobiła na turnieju w 2010 nic. Rozczarowanie było gigantyczne, bo na mistrzostwa przyjechało ledwie dziesięć procent liczby przewidywanych kibiców. Co więcej, w historii praktycznie żadna masowa impreza tego rodzaju nie przyniosła zysków innych, niż te wizerunkowe, w najlepszym wypadku udawało się nie stracić. Większość pozostawiła po sobie tylko drogie obiekty, których utrzymanie przez lata ciąży lokalnym samorządom. Estadio Nacional Mane Garrincha, stadion mogący pomieścić 70 000 widzów, po kilku meczach mundialu będzie bezużyteczny. Lokalny klub gra w lidze stanowej, na jego występy przychodzi około tysiąc fanów, taka grupka na świeżo oddanym do użytku gigancie będzie wyglądać groteskowo. Masowe imprezy? Wystarczy sprawdzić, jaki dochód przyniosły Narodowemu w Warszawie albo Stadionowi Miejskiemu we Wrocławiu.
Dodajmy do tego wszystkiego tragedię podczas budowy obiektu Corinthians, a do powyższych problemów będziemy musieli doliczyć również słabe warunki bezpieczeństwa pracy na budowach. I w tym tkwi klucz, to było ogniem pod protesty w trakcie Pucharu Konfederacji. Coraz bardziej jasne staje się, że mistrzostwa odbędą się kosztem najbiedniejszych. – Odwiedźcie nasze szpitale, a znajdziecie tam ludzi śpiących na podłogach. Odwiedźcie nasze szkoły, a znajdziecie tam niedożywione dzieciaki, męczące się w przestarzałych salach przy 45-stopniowym upale. Zróbcie sobie wycieczkę po naszych miastach i policzcie, ile obiektów jest przystosowanych dla niepełnosprawnych. Mundial nie rozwiąże żadnego z tych problemów, nie poprawi żadnej ze spraw, które są naprawdę istotne – wyjaśnia Romario.
Ale problemy brazylijskiej piłki nie dotyczą wyłącznie przyszłorocznego turnieju. Piłkarze zorganizowali się w ruch „Bom Senso FC”, a który ma walczyć o respektowanie ich praw, czyli w skrócie, by pracodawcy wywiązywali się z podpisanych umów. Podczas kilku meczów ligowych piłkarze obu drużyn odmawiali przez pewien czas gry w piłkę, przykładowo po gwizdku siadając na murawie albo wymieniając między sobą podania. Działo się to zarówno w prestiżowych starciach pomiędzy odwiecznymi wrogami, jak i w pojedynku Sao Paulo – Flamengo, ale także i w niższych ligach. CBF ponownie jednak zareagowała, wprowadzając błyskawicznie do regulaminu nowe zasady, wedle których gdyby taka sytuacja miała się powtórzyć, wszystkich dwudziestu dwóch zawodników miałoby otrzymać żółte kartki. Piłkarze i kluby ugięły się pod presją.
Poważnym problemem okazuje się też agresja na trybunach, w ostatnim czasie cały świat obiegły choćby relacje z meczu Paranaense – Vasco. A nie jest to bynajmniej odosobniony przykład, bo do różnego rodzaju spięć dochodzi regularnie, czasem kończy się to tragedią: niedawno rzucona w sektor gości raca zabiła trzynastolatka. Mauricio Murad, socjolog, przekonuje natomiast, że jeszcze więcej incydentów dzieje się poza stadionem. Brazylia ma podobno być jednym ze światowych liderów jeśli chodzi o liczbę morderstw popełnionych z trakcie wojen kibolskich. Jakby tego było mało, frekwencja w Serie A w zeszłym roku była niższa niż ta z MLS, ale zresztą czemu się tu dziwić, skoro ostatecznie o kształcie tabeli mogą zdecydować nie bramki, ale prawnicy? Według niektórych Fluminense miało doskonałą okazję, by pokazać ducha fair play. Mogli wystosować pismo, w którym przekonaliby, że chcą zachować się zgodnie z duchem gry, a piętnastominutowy występ gracza jest w ich opinii przewinieniem zbyt małym, zaledwie formalnym błędem, a nie czymś, co powinno zaważyć na degradacji. Nie zrobili tego i w atmosferze skandalu uniknęli relegacji, brudząc zarówno swoje imię, jak i całej tamtejszej piłki. Ceniony komentator ESPN Brasil, Eduardo Toni, nie owijał w bawełnę: – Największym przegranym dzisiejszych rozstrzygnięć nie jest zdegradowana Portuguesa, a brazylijska liga i brazylijski futbol.
Jak wyglądałaby piłka w Brazylii, gdyby nie trawiący ją pasożyt, nowotwór CBF? Czy „Canarinhos” byłoby wówczas niedoścignionym przez resztę świata dominatorem, a tamtejsze rozgrywki topowymi na świecie? Nie można wykluczyć takich scenariuszy, ale mało prawdopodobne by się spełniły. Rozbijanie betonu w federacji idzie wyjątkowo opornie, a przecież próbuje to zrobić cały kraj. CBF regularnie wygrywa w rankingach na najgorzej ocenianą organizację w Brazylii, ciesząc się równie słabym zaufaniem, co FIFA na świecie.




