Kiedy 0:6 z Hiszpanią jest powodem do dumy… Kalendarium upadku Macieja Sadloka

redakcja

Autor:redakcja

18 grudnia 2013, 09:42 • 6 min czytania

W 2006 roku dziennikarze „Daily Mail” starali się wytypować, jak będzie wyglądać podstawowy skład reprezentacji Anglii na brazylijski mundial. Jak to z futurologią bywa, walnęli się niemiłosiernie. Podobnie sprawa ma się z Maciejem Sadlokiem. Gdybyście w końcówce 2009 roku zapytali się kibiców, dziennikarzy, kogokolwiek – kto za pięć lat będzie stanowił o sile obrony naszej reprezentacji, pewnie połowa odpowiedziałaby – Sadlok.
Były (bo chyba można już tak uznać) reprezentant Polski dziś czas spędza głównie w gabinetach lekarskich. Gdy wpiszecie w Google frazę „Maciej Sadlok”, wyszukiwarka od razu zaproponuje wam dopisek „kontuzja”. Takiego przebiegu przygody z piłką stopera Ruchu Chorzów nie przewidziałby nawet Krzysztof Jackowski do spółki z wróżbitą Maciejem i ośmiornicą o imieniu Paul. W nieco ponad pięciu lat Sadlok zjechał z poziomu młodego perspektywicznego, po którego łapę wyciąga Fulham i połowa klubów Ekstraklasy, na peryferia polskiej piłki. Dziś tylko figuruje na liście płac. Przewlekła kontuzja to jedno, ale już przed nią grał dużo poniżej oczekiwań.

Kiedy 0:6 z Hiszpanią jest powodem do dumy… Kalendarium upadku Macieja Sadloka
Reklama

Przyczyn takiego zjazdu można szukać w różnych miejscach. Najłatwiej napisać, że prawdopodobnie sam się stoczył. Zadowolił się tym co ma, nie przykładał się do treningów, woda sodowa strzeliła mu do głowy. Być może tak było, zdarza się to w piłce często. Ale jest też druga opcja – to my pomyliliśmy się w ocenie jego piłkarskiego potencjału. Z biedy, rzecz jasna. Ile razy zdarza nam się dziś czytać panegiryki na cześć młodych piłkarzy, choć u większości z nich jedyną zaletą jest to, że urodzili się w czasach, gdy reprezentacją Polski dowodził Henryk Apostel? Chociażby dlatego – jako przestrogę dla młodych graczy – warto prześledzić krok po kroku karierę Macieja Sadloka. Ta historia pokazuje, że małe sukcesy znaczą niewiele, a ci, co się nimi zachłysną, mogą – tak jak główny bohater – za życiowy sukces uznawać lanie 0:6.

Wiosna 2007 r. Sadlok przenosi się do II-ligowego Ruchu Chorzów z Pasjonata Dankowice. Jego nowy klub awansuje do Ekstraklasy.

Reklama

27 lipca 2007 r. Debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ruch pewnie wygrywa z Dyskobolią, a młody stoper odważnie poczyna sobie w obronie. W całym sezonie zalicza jednak tylko 8 spotkań w pierwszej drużynie.

Maj 2008 r. 19-letni Sadlok jest o krok od podpisania 3-letniej umowy z Fulham. Sam stwierdza, że decyzja Anglików zależy tylko od wyników testów medycznych. W międzyczasie piłkarz pisze maturę, powoli zaczyna pakować manatki. – Nie jadę na zmywak – mówi dziennikarzowi SE. Ostatecznie temat jednak upada. W młodzieżówce tworzy parę stoperów wraz z Kamilem Glikiem.

14 listopada 2009 r. dostaje od Franza minutę w meczu z Rumunią. Cztery dni później rozgrywa całe spotkanie przeciwko Kanadzie i zbiera niezłe recenzje. Media powoli zaczynają kreować go na reprezentacyjnego następcę Michała Ł»ewłakowa.

21 listopada 2009 r. W meczu ligowym bestialskim atakiem łamie nogę Sewerynowi Gancarczykowi. Ogląda jedynie żółtą kartkę. Po meczu reflektuje się i przeprasza obrońcę Lecha.

22 listopada 2009 r. Kilka udanych spotkań w Ekstraklasie i debiut w reprezentacji wystarcza, by Ruch podwyższył cenę za swojego stopera z 1 na 2,5 miliona złotych. Media donoszą, że chce go pół ligi (dosłownie). Do klubu z ul. Cichej wpłynęło również oficjalne zapytanie z West Bromwich Albion.

6 grudnia 2009 r. Sadlok staje się adresatem jednego z najpopularniejszych sportowych cytatów ostatnich lat w Polsce. „Kim ty kurwa jesteś, pedale?” – słyszy od Patryka Małeckiego. Czyżby Mały jako pierwszy zdał sobie sprawę, że piłkarz z Sadloka żaden?

30 czerwca 2010 r. Na kilka chwil przed wzniesieniem się w powietrze, ucieka z samolotu podążającego na mecz z Szachtiorem Karaganda. Niektórzy twierdzą, że to z powodu strachu przed lataniem Sadlok nigdy nie wyjechał do zagranicznego klubu.

11 sierpnia 2010 r. Wraz z kolegami z reprezentacyjnej obrony zostaje ośmieszony przez Samuela Eto’o i spółkę. Przy jednej z bramek były as Barcelony kręci nim tak, że jeszcze przez kilka chwili, nie może stanąć na nogi. Po meczu dzwoni do dziennikarza PS z pretensjami o notę „2”, zamiast wysłać mały upominek w podziękowaniu za oszczędzenie mu „1”. Zaczyna kręcić nosem na rolę lewego obrońcy w kadrze.

26 września 2010 r. Nie leci na tournee reprezentacji po Stanach ze względu na paniczny strach przed samolotową podróżą. Obawia się o swoją przyszłość w kadrze Smudy z tego powodu.

30 września 2010 r. Podpisuje 3-letni kontrakt z Polonią Warszawa, pomimo że kilka dni wcześniej przedłużył umowę z Ruchem. Oficjalna kwota transferu – 2,7 miliona złotych. 96 tysięcy złotych brutto rocznie w Chorzowie zamienia na prawie milion z kasy Józefa Wojciechowskiego. Na zasadzie wypożyczenia zostaje do końca rundy w Chorzowie.

17 października 2010 r. Strzela pierwszą i do tej pory jedyną bramkę w Ekstraklasie. Po meczu nie ukrywa zdziwienia tym faktem: – Chciałem dośrodkować.

6 marca 2011 r. Pakuje samobójczą bramkę w derbach Warszawy, po której Legia wygrywa z Polonią 1-0.

27 maja 2011 r. Z powodu bólu kręgosłupa, Sadlok wypada ze zgrupowania reprezentacji przed meczami z Francją i Argentyną. Smuda kręci nosem, sugerując, że zawodnik szuka łatwej wymówki: – Nie będzie mi kitu wciskał. To kawał chłopa, drwala, nic nie może go powalić. Ma się leczyć i być gotowy. Gdybym ja był zawodnikiem, to na takie mecze jak z Francją i Argentyną przyjechałbym nawet z gipsem.

Traci szansę na ostatni poważny mecz w biało-czerwonych barwach.

16 grudnia 2011 r. Ostatni występ w kadrze, tym razem zbudowanej z ligowców (1-0 z Bośnią i Hercegowiną).

12 czerwca 2012 r. Wraca na stadion przy ulicy Cichej. Ruch odzyskuje stopera za 2,5 miliona złotych.

19 lipca 2012 r. W wywiadzie dla PS wygłosił credo polskiego ligowca. Największe osiągnięcie w karierze? 0-6 z Hiszpanią: – Dobra lekcja. Będę się tym meczem chwalił! Może nie puszczę go dzieciom na płycie, ale będę mówił im, że grałem przeciwko mistrzom świata.

25 sierpnia 2012 r. Wchodzi na murawę w drugiej połowie meczu z Widzewem, aby łatać dziury po wyrzuconym z boiska Djokiciu. Po 14 minutach na placu, postanawia zakończyć karierę, niestety nie swoją, a Mariusza Rybickiego. Osłabia drużynę, a ta traci drugą bramkę. Po meczu upiera się, że za faul należała mu się najwyżej żółta kartka.

7 grudnia 2012 r. Sadlok zawala mecz z Jagiellonią, Weszło pisze o nim: – Polscy trenerzy to niezwykle specyficzne osoby: kibice widzą, że zawodnik się nie nadaje, dziennikarze widzą, piłkarze drużyn przeciwnych widzą, zwierzęta z pobliskiego ZOO widzą, pracownicy ochrony stojący tyłem do boiska – też widzą! A trenerzy – w tym wypadku Zieliński – nie.

To ostatni (110.) jego mecz w Ekstraklasie, jaki rozegrał do tej pory.

29 września 2013 r. Wraca do gry po ośmiu miesiącach przerwy spowodowanej kontuzją pięty. Rozgrywa 90 minut w meczu rezerw.

21 listopada 2013 r. Media podają, że Sadlok po raz kolejny musi poddać się operacji. Mija prawie rok od kiedy ostatni raz pojawił się na boisku.

Kiedy śledzimy przygodę z piłką Macieja Sadloka natrafiamy na dwóch piłkarzy, którzy w sposób naturalny stanowią dla niego punkt odniesienia – Kamil Glik, z którym grał na środku obrony młodzieżówki i razem z którym trafił do reprezentacji Franciszka Smudy oraz Artur Sobiech, kolega z Ruchu i współbohater hitowego transferu do Polonii Warszawa. Na obu dziś patrzeć może z zazdrością. Sadlok swój Mount Everest formy zdobył w wieku 21 lat, oni mają go prawdopodobnie jeszcze przed sobą. Co ich różni? Glik i Sobiech wyjechali za granicę, a Maciek zginął w ligowej szarzyźnie. Najbardziej destrukcyjnej lidze świata. I nikt już o nim nie pamięta.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama