Po jesieni: 14 najlepszych piłkarzy w Ekstraklasie

redakcja

Autor:redakcja

17 grudnia 2013, 00:30 • 9 min czytania

Za nami koniec i tak solidnie przeciągniętej rundy jesiennej. Minęło już 21 ligowych kolejek, które przyniosły sporo materiału – może do szydery w ciut większych proporcjach niż pod porządną analizę, przy czym akurat w przypadku poniższej czternastki, jest zupełnie odwrotne. Od razu zaznaczmy: w równym stopniu patrzyliśmy na mecze rozgrywane w wakacyjnym słońcu, z połowy lipca, jak i te niedawne, ze śniegiem na murawie i garstką widzów na trybunach. Nie było lekko, bo trudno zestawić ze sobą odbiory czy wygrane główki środkowego obrońcy, z asystami, golami i wszędobylskością piłkarzy ofensywnych.

Po jesieni: 14 najlepszych piłkarzy w Ekstraklasie
Reklama

Nie wszystko jest wymierne, natomiast właśnie to możemy powiedzieć o obecności na naszej liście.

14. Michał Masłowski

Reklama

Do Ekstraklasy wjeżdżał z łatką tego, który w pierwszej lidze bardzo się wyróżniał. I przez kilka pierwszych kolejek wszystko wskazywało na to, że Masłowski był – między innymi przez nas – zwyczajnie przeceniany. Ot, taki gość, co błyszczał na tle słabych, ale już z przeciętnymi sobie nie radził. Później jednak coraz częściej brał na siebie ciężar gry, to akurat splotło się w czasie z lepszymi wynikami Zawiszy, by w końcu uderzyć z przytupem. Przywalić aż się ziemia zatrzęsła – i w Bydgoszczy, gdzie mecz z Piastem rozgrywano, i w Gliwicach. Cztery gole, widoczna gołym okiem pewność siebie i rzadka w polskich warunkach umiejętność podejmowania odpowiedniej decyzji. On wcale nie tak często wybiera trudne zagrania, wręcz lubi klepkę z defensywnymi pomocnikami. Ważne, że kiedy trzeba zrobić z przodu coś sensownego i kiedy nadarzy się ku temu szansa, raczej nie zawiedzie.

13. Tomasz Brzyski

Aż dziewięć asyst legionisty i świetne zrozumienie zwłaszcza z Jodłowcem, z którym przyjaźnią się również poza boiskiem. Brzyski to zawodnik do niedawna wyłącznie zadaniowy – coś na zasadzie: przynieś piłkę, postaw i dorzuć lub strzel. W tej rundzie, o dziwo, bardziej pożyteczny niż przy stałych fragmentach był na lewym skrzydle – czy ustawiony w drugiej linii, czy jako obrońca. Szczyt formy, szkoda tylko, że dopiero teraz, w wieku 31 lat. Ani nie zdąży zarobić zagranicą, ani nie zagrzeje miejsca w reprezentacji, co więcej – naiwne wydaje się myślenie, że przez kilka najbliższych sezonów miałby stanowić o sile Legii lub chociaż mieć w niej pewne miejsce w składzie… Kiełbowicz też kiedyś swoimi asystami uratował Skorży kilka ładnych punktów, ale koniec końców czasu nie oszukał.

12. Dawid Plizga

Gdybyśmy to my odpowiadali na pytania zawarte w „Weszło z butami”, jako najbardziej niedocenianego ligowca wskazalibyśmy właśnie Plizgę. Tyle tylko, że nominacje w tej akurat klasyfikacji dają efekt pocałunku śmierci. Pamiętacie, ilu esktraklasowców wybierało ambitnego Piątka z Polonii, zanim stał się wolnym Piątkiem z KGHM? Podobnie zresztą było w przypadku Przybeckiego. Plizga z kolei przeciętny jest głównie jeśli mowa o wieku (28 lat) i warunkach fizycznych. Pozostałe aspekty – technika użytkowa, plasowany strzał, niezłe dośrodkowanie czy prostopadłe podanie – wszystko działa. Może nie oszałamiająco, lecz na pewno bardzo poprawnie. Siedem goli i trzy asysty wystarczają jednak, by być wasalem Quintany i błysnąć wtedy, gdy szef pozwoli… فudząco niewdzięczna rola, co w przypadku Murayamy.

11. Herold Goulon

Radosław Osuch od początku wiązał z przyjściem silnego jak tur Francuza ogromne nadzieje. W pierwszych meczach sezonu ewidentnie brakowało mu sił i gdy na liczniku wybijała 30. minuta, Goulon oddychał rękawami, przez co z reguły do końcowego gwizdka co najwyżej już tylko wdzięcznie truchtał. Tyle że wraz z upływem kolejnych tygodni, do piłkarskich umiejętności doszło też przygotowanie motoryczne. Wychowanek słynnej szkółki Clairfontaine biega naprawdę szybko, bo podobno 100 metrów pokonuje w czasie 11 sekund z haczykiem, nie hakiem. Trochę groteskowo wygląda jego ogromna sylwetka, gdy redukuje bieg, by na wirażu przyspieszyć – wtedy tak śmiesznie, trochę jak miś Yogi przebiera nogami – ale radzi sobie. Ścisły top wśród ligowych szóstek.

10. Gergo Lovrencsics

Człowiek-sinusoida. Tego, że potrafi mocno kropnąć z dystansu czy dośrodkować wprost na głowę lub nogę Teodorczyka, nie kwestionujemy. Chodzi nam jednak o częstotliwość tych zagrań. Bo węgierskiemu skrzydłowemu świetne zagranie przydarza się raz na kilka prób, z czego pozostałe partoli w sposób wyjątkowo nieestetyczny. Szkoda. Trudno też przed meczem stwierdzić z przekonaniem: tak, Lovrencsics będzie motorem napędowym Lecha. Jest nierówny niczym – nie przymierzając – irokez, który zdobi tył jego głowy. Cóż, ten typ po prostu już chyba tak ma, że albo kropnie jak z Ruchem Chorzów, albo… ośmieszy się, nie umiejąc odkopnąć piłki kibicom, za co od gniazdowego zebrał ostrą szyderę, zanim mecz ze Śląskiem Wrocław w ogóle jeszcze się rozpoczął.

9. Paweł Olkowski

W poprzednim sezonie w ataku był szybki i w obronie też. Tej jesieni do jego poczynań w ofensywie śmiało wypada dopisać „precyzyjny”, natomiast co do defensywy – bez zmian. W 20 ligowych meczach zaliczył siedem asyst, a jako że mówimy o prawym obrońcy, ten wyśrubowany wynik wali po oczach jeszcze bardziej. Wciąż jednak u Olkowskiego kuleją podstawowe elementy, takie jak powrót na pozycję, odbiór piłki i odpowiednie ustawianie się do gry jeden na jednego, kiedy trzeba bramkę chronić, nie zaś dogrywać. Bez przynajmniej niezłego taktycznego ogarnięcia przebić mu się na Zachodzie będzie ciężko, choć są sygnały, że kilka klubów z Bundesligi i jeden z Premier League mają na niego konkretny pomysł.

8. Arkadiusz Głowacki

Ostatnią tak dobrą rundę to stoper Wisły Kraków zagrał 11 lat temu, wiosną 2002 roku, czym zagwarantował sobie wycieczkę na mundial do Korei i Japonii. Gdyby nie patrzeć w metrykę, śmiało można by założyć, że przez kolejne kilka miesięcy utrzyma poziom i znów będzie najlepszym w lidze na swojej pozycji. Tyle że – tego przecież nie sposób wyrzucić z pamięci – liście kontuzji Głowackiego objętością bliżej do „Nad Niemnem” niż rachunku z osiedlowego sklepu… Tak czy inaczej, należą mu się słowa uznania, na które wpływu nie ma słabsza w ostatnich dniach dyspozycja całej formacji defensywnej krakowian. Siedem straconych goli w dwóch poprzednich kolejkach to jednak nic w porównaniu z poprzednimi dziewiętnastoma seriami spotkań.

7. Radosław Sobolewski

„Mówił dziadek do obrazu, a obraz do niego ani razu”. W taki sposób moglibyśmy określić jego relacje ze Smudą, które były bezpośrednią przyczyną bolesnego rozstania Sobolewskiego z Wisłą Kraków. Co prawda wynikami były selekcjoner pewnie się obroni, jednak gdyby tak przejść się po Rynku i zadać sympatykom Białej Gwiazdy proste pytanie: Stjepanović czy Sobolewski… Cóż, 37-latek spakował walizki, przeniósł się do Zabrza i został liderem z prawdziwego zdarzenia. To on uczynił z Mączyńskiego odważnego mężczyznę, a nie chłopczyka, który od kilku lat namiętnie oddawał piłkę najbliższemu koledze. Jeżeli po tym sezonie zadecyduje, że kończy karierę, słowa piosenki „Niepokonani” grupy Perfect będą pasowały idealnie.

6. Marco Paixao

Strzela gole i przewodzi w klasyfikacji strzelców Ekstraklasy, więc ma solidne miejsce w naszym rankingu. Ale Teodorczyk bramek ma dokładnie tyle samo – usłyszymy narzekający głos z Wielkopolski. To rzeczywiście prawda, jednak o tym, że wybraliśmy Portugalczyka, a dla najskuteczniejszego lechity miejsca zabrakło wcale, przesądziły dwie kwestie. Po pierwsze – jakość i forma partnerów z drużyny. Słabo grający Mila i sprzedany Sobota versus gwarantujący liczby Lovrencsics plus kilku zawodników z dobrą wrzutką. Po drugie – wrażenie artystyczne – najzwyczajniej w świecie, nawet gdy Śląsk przechodzi obok meczu, Paixao cały czas jest groźny, z uwagi na swoją wszechstronność. Teodorczyk z kolei im chętniej się cofa, tym chętniej my cofnęlibyśmy go na ławkę…

5. فukasz Garguła

Powiedzieć o nim, że był już po drugiej stronie rzeki, to jak wybrać się w podróż dookoła świata wysłużonym przez taksówkarza mercedesem i liczyć na szczęśliwy powrót. Okej, czasami się uda, ale raczej w dwóch przypadkach na sto niż przy co trzeciej próbie. To w ogóle jest dziwna sprawa. Garguła, a więc zawodnik bazujący na technice użytkowej, który nigdy nie uchodził za przeciętnego choćby lekkoatletę, najlepiej sprawdza się, gdy trenują go szkoleniowcy archaiczni. Przewroty w przód, materace i piłki lekarskie – jak za Lenczyka w Bełchatowie, czy „Press, Guła. Press!” – jak teraz u Smudy. Może po prostu zamiast się z nim pieścić, trzeba było w końcu kopnąć w dupę? Sześć goli i osiem asyst to dobra odpowiedź.

4. Takafumi Akahoshi

W jego przypadku wrażenie matematyczne przyćmiewa wrażenie artystyczne. Bo Japończyk w każdym meczu miał po kilkanaście lub kilkadziesiąt minut przestoju, ale kiedy jednak już się za coś zabierał – na przykład za stałe fragmenty – bardzo często takie próby kończyły się golami. Najczęściej, rzecz jasna, autorstwa Robaka, ponieważ poprzedników sprowadzonego z Piasta napastnika to Akahoshi bardziej musiał nabijać, niż im dogrywać. Tak, Robak przy Chałasie i Djousse to dla 26-latka z Fuji prawdziwe wybawienie. Dodajmy też, że podobała nam się współpraca między nim a drugim ninją, tym pozostającym jednak w wyraźnym cieniu, czyli Murayamą.

3. Tomasz Jodłowiec

Gdy przychodził rok niespełna rok temu ze Śląska Wrocław, Legia pozyskała środkowego obrońcę na miarę Ekstraklasy, lecz słabego w kontekście awansu do Ligi Mistrzów. Trochę przez przypadek – ze względu na to, że kontuzje prześladowały Vrdoljaka i Łukasika, a obok Dossy Juniora dobrze radził sobie Rzeźniczak – trafił na pozycję numer sześć. Paradoksalnie lepiej radził sobie do przodu niż do tyłu, gdzie lepiej niż gra w destrukcji, wychodziło mu kasowanie rywali w pojedynkach główkowych. W zasadzie można stwierdzić, że co w powietrzu, to Jodłowca.

2. Dani Quintana

Gdyby grał w Legii, Górniku czy Lechu, mówiłoby się o nim tydzień w tydzień. Sześć goli i kilkanaście rewelacyjnych prostopadłych podań, takich, których w polskiej lidze nie jest w stanie zagrać nikt inny. W sumie wyszło z tego osiem asyst, w tym pamiętne trzy, kiedy Jagiellonia rozbiła Ruch Chorzów 6:0. Dobrze rozumie się z mimo wszystko niedocenianym Plizgą, całkiem nieźle partneruje mu Gajos, natomiast nie zmienia to faktu, że bez hiszpańskiego rozgrywającego, ofensywa klubu z Białegostoku byłaby uboga jak uczesanie Pazdana. Wydaje nam się, że w przypadku jego odejścia, Stokowiec musiałby gruntownie przebudować taktykę lub wreszcie doprowadzić do zdrowia Dzalamidze.

1. Prejuce Nakoulma

Dlaczego najlepszy? Z prostej przyczyny: bo najgroźniejszy. Nawet jeśli – jak zwłaszcza w końcówce rundy – zaciął się i marnował okazję za okazją, i tak to jemu rywale musieli poświęcać najwięcej uwagi. Piekielnie szybki, do czego akurat przyzwyczaił nas już wcześniej, lecz teraz dostał w Górniku zdecydowanie większą swobodę taktyczną. Nominalnie ustawiony na prawym skrzydle, często schodził do środka, dublując pozycje Przybylskiego czy Zachary, robiąc tym samym miejsce dla nie mniej aktywnego Olkowskiego. To właśnie z nim stworzyli najgroźniejszy duet Ekstraklasy. Nakoulma już w tej chwili wyrównał swój własny rekord goli w jednym sezonie, a o ile nie wyjedzie z Zabrza na stałe, do dziewięciu dotychczasowych trafień (i sześciu asyst), dorzuci jeszcze przynajmniej kilka.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama