Po jesieni: 12 na których liczyliśmy, ale zawiedli

redakcja

Autor:redakcja

17 grudnia 2013, 14:22 • 8 min czytania

Nie znajdziecie w tym zestawieniu giętkiego jak Statua Wolności Rybansky`ego czy najgłośniejszego nazwiska w lidze, rzecz jasna Chałas ze Szczecina. Nie będziemy się pastwić nad tymi, którzy i tak tydzień w tydzień mają pod górkę, których piłkarski los nie głaszcze po głowie. Zresztą oni oberwali już od nas nie raz i nie siedemnaście. Teraz kolej na tych, którzy w poprzednim sezonie sprawiali wrażenie jednoznacznie pozytywne, natomiast teraz mają za sobą przykrą lub – zależy od przypadku – bardzo przykrą rundę. Każdy z nich pokazał, że wie, o co chodzi w piłce i był w stanie sprostać wymaganiom Ekstraklasy. Przed wami smutna dwunastka na krzywej pochyłej.
12. Jakub Słowik

Po jesieni: 12 na których liczyliśmy, ale zawiedli
Reklama

Wrodzony refleks i – mimo tego, co pokazał, debiutując w dorosłej reprezentacji – bardzo przyzwoita gra nogami. W przeciwieństwie do kompletnego ignoranta w tym drugim elemencie, czyli Miśkiewicza, po prostu widać, że kiedy chodził do szkoły, na lekcjach wychowania fizycznego kopał piłkę, a nie wylegiwał się na materacach. Z czasem coś jednak zaczęło się psuć. Zgadujemy: takim momentem kulminacyjnym było połamanie Korzyma, swojego krajana przecież, z Nowego Sącza? Mniej więcej od tamtej pory wpadki zdarzały mu się często. Zbyt często. Środek rundy to w wykonaniu Słowika – posługując się nomenklaturą godną rasowego ornitologa – jego łabędzi śpiew. A co dalej, wiemy wszyscy. فawa i świetna postawa rezerwowego dotychczas Barana.

Reklama

11. Miłosz Przybecki

– Ten Przybecki to szybciutki taki jak Kosecki, nawet z gęby podobny! – żartowano jeszcze wiosną, gdy Przybecki w skoku dosiężnym gonił Jordana, a Kosecki wygrywał dla Legii pierwsze po siedmiu latach mistrzostwo. – My jesteśmy jak bracia – żartował legionista. I rzeczywiście, coś w tym jest. Nawet jeżeli poczciwy poseł i sędzia, znany również jako „Duży Roman” Przybeckiego do pasma sukcesów sobie nie przypisuje, cóż – piłkarskie losy tej dwójki sprinterów mają kilka wspólnych punktów zaczepienia. Drobne problemy zdrowotne, wynikające w głównej mierze z systematycznego obijania w trakcie mijania ligowych drwali, wreszcie specyficzny styl gry – dość prosty do rozszyfrowania, bo schematyczny do bólu. Teraz zaś – wyjątkowy zjazd. U Przybeckiego – dwa gole i ani jednej asysty. To zwyczajnie nie przystoi jednemu z odkryć zeszłego sezonu…

10. Jarosław Bieniuk

Przed sezonem wydawało się, że prędzej trener Probierz w czasie meczu przez pełne 90 minut wraz z doliczonym czasem, całkowicie znudzony, będzie dłubał w paznokciach i myślał o niebieskich migdałach, niż z pierwszej jedenastki wyleci kapitan Lechii. Bieniuk, a więc pochwała solidności. Taka utarła się obiegowa opinia, przez lata zresztą, która z jednej strony nie pozwoliła się „Palmerowi” wybić ponad stan, lecz z drugiej zawsze gwarantowała, że miejsce w wyjściowej jedenastce należy mu się niejako z urzędu. Przez zasiedzenie. Z uwagi na pochodzenie. Jest w końcu piłkarzem wyjątkowo lotnym, i nie chodzi tutaj wcale o wysoki procent wygrywanych główek, przy okazji będącym spoiwem między pierwszą generacją talentów z Lechii (Dawidowski, Zieńczuk), a najnowszymi wynalazkami. Przegrać rywalizację z Janickim Bieniukowi zwyczajnie nie wypada.

9. Tomasz Podgórski

W poprzednim sezonie idol gliwickich mężczyzn i bożyszcze nastolatek z okolic ulicy Okrzei. Lider, etatowy wykonawca rzutów wolnych czy rożnych, które były głównym narzędziem zbrodni na przeciwnikach Piasta. No właśnie, były. Gdzieś w przerwie letniej ta świetnie ułożona prawa noga lekko się scentrowała, zawodzi coraz częściej, co więcej – gdybyśmy mieli wskazać, jakim obecnie stałym fragmentem mogą straszyć podopieczni trenera Brosza, chyba padłoby na dalekie wyrzuty z auto Zbozienia. Taki gliwicki Delap w wersji soft. Wracając jednak do Podgórskiego… Teraz w każdym meczu, kiedy tylko próbuje bujnąć się z piłką do środka, by później zakończyć akcję strzałem, od razu zostaje podwojony. Zaryzykujemy stwierdzenie, że jeżeli dla beniaminka drugi sezon jest trudny, to dla ich kapitana podwójnie.

8. Adam Banaś

Jeden z tych, którzy nigdy nie udawali wirtuozów, natomiast doskonale wiedzieli, w której chwili trzeba podostrzyć, mądrze sfaulować czy pomóc partnerom. Wstrząsnąć nimi. Tyle że w Lubinie to złe moce wstrząsnęły Banasiem, aż się przewrócił. Kilka bramek padło po jego błędach, głupio, a przede wszystkim nieodpowiedzialnie łapał kartki, no i – porównując do kilku poprzednich rozgrywek – zaprzestał strzelania goli, jak gdyby był to jakiś haniebny proceder. Nie najlepiej o Banasiu świadczy zresztą fakt, że on siedzi pod strzechą, z kolei w wyjściowym składzie występują przesunięty do środka obrony leń Bilek i nieudacznik Guldan. Towarzystwo niezbyt doborowe, ale w pełni adekwatne do prezentowanej dyspozycji. Wirus lubiński zbiera żniwo…

7. Patryk Małecki

Czy tak do końca na niego liczyliśmy? Między Bogiem a prawdą – nie za bardzo. Byliśmy jednak ciekawi, w jaki sposób będzie przebiegała współpraca na linii: złotousty trener – krnąbrny skrzydłowy (kiedyś szukalibyśmy innych przymiotników, jak zdolny, utalentowany, itd.). Wciąż przecież mamy w pamięci, gdy Smuda – prowadzący reprezentację – pomijał „Małego”, deprecjonował jego formę i przygotowanie mentalne, a trybuny na Wiśle domagały się powołania. 20 meczów, gol i asysta – coś (ktoś) tu nie gra. W tej chwili Małecki to wybór na skrzydło numer trzy-cztery, za dzikim Donaldem, lekkoatletą Sarkim i chyba również takim sobie Boguskim. Przykre. Zwłaszcza że Patryk zatracił większość swoich atutów już w wieku 25 lat. Gdzie ten gaz czy drybling? Niepokorność nie wystarczy.

6. Szymon Pawłowski

Latem, gdy w końcu, po kilku długich latach ruszył się z Lubina, by zobaczyć w Poznaniu trochę piłkarskiego świata, pisaliśmy: czas, żeby przestał być wiecznym chłopcem, a został mężczyzną. Umiejętności techniczne, szybkość i to, co pokazywał w klubie, w którym wypełnianie obowiązków nie idzie nikomu poza księgową, miało w zupełności wystarczyć. Bo mając 27 lat na karku wypada przestać uchodzić za młodego-zdolnego. Cóż, tyle że pół roku później wiele mądrzejsi nie jesteśmy – oczywiście Pawłowski zdecydowanie bardziej rozczarował niż olśnił, natomiast kiedy już żarło – jak z Cracovią – ręce same składały się do oklasków. Gdyby był zdeterminowany i perspektywa wyróżniania się w Lechu kręciła go ciut mocniej, liga miałaby kolejnego reprezentanta…

5. Michal Papadopulos

Trochę Czech, a trochę Grek. W minionych rozgrywkach był jak Skoda – coś więcej niż klasa średnia, z reguły niezawodna, aczkolwiek wiadomo, że z pewnymi ograniczeniami. No, ale lepiej mieć niż żeby sąsiad miał, prawda? W sumie 11 goli, czyli wynik bardzo przyzwoity, biorąc pod uwagę, że do klubu przyszedł nieprzygotowany fizycznie. Jesienią jednak Papadopulosowi można było ufać jak greckiemu bankowi. – Michał, strzelisz dzisiaj? – pytali kolejni trenerzy. – Strzelę, na bank! – słyszeli w odpowiedzi. To oczywiście żart, podobnie jak skuteczność zawodnika, który w przeszłości zahaczył się i w Arsenalu, i w Bayerze Leverkusen. 14 razy wpisany w protokole meczowym jako ten, co pojawił się na murawie. Jeden gol, generalnie – ława.

4. Sebastian Mila

W przypadku kapitana Śląska Wrocław rozdźwięk między tym, co było, a co jest, powoduje, że kręcimy głową z niedowierzaniem. 16 meczów, gol i dwie asysty to wynik skandaliczny, ponieważ mówimy o zawodniku, który niespecjalnie lubi biegać, lecz zawsze broniły go liczby, po części wynikające ze świetnie wykonywanych stałych fragmentów. Dla porównania weźmy statystyki Mili z jego pierwszych 16 występów w zeszłym sezonie: bramek – cztery (!), ostatnich podań – dziewięć (!!). Właśnie ta różnica, w głównej mierze, przesunęła wrocławian na 13. miejsce w ligowej tabeli. Milę oczywiście w jakiś sposób tłumaczą problemy zdrowotne, ale tak na chłopski rozum – naprawdę łatwiej mu było nabijać Voskampów, Diazów czy Gikiewiczów, niż dograć „ciasteczko” do Paixao?

3. Marcin Kamiński

Najzdolniejszy polski obrońca młodego pokolenia, u którego jednak na próżno szukać jakichkolwiek cech środkowego defensora. No bo jakby się głębiej zastanowić i odrzucić krzyczące z tyłu głowy:”ma czas, nabierze masy” albo „robi błędy, bo podejmuje ryzyko”, to musielibyśmy przez parę minut bezradnie drapać się po głowie, a i tak niczego byśmy nie wymyślili. Silny? W żadnym razie. Dobrze się ustawia? Niekoniecznie. Agresywnie doskakuje do rywala? Musieliśmy przeoczyć. Może więc świetnie gra głową? Co najwyżej nieźle, ale na pewno lepiej w polu karnym przeciwnika niż swoim.To w czym nie ma sobie równych? W mitycznym wyprowadzaniu piłki, rzeczywiście ładnemu dla oka, choć kilka groźnych strat, wynikających z tej jego skrajnej elegancji, dostojności wręcz, już widzieliśmy (Kielce, Ojamaa). Bardzo utalentowany obrońca i jeszcze wygodniejszy dla napastników.

2. فukasz Piątek

Jego wizerunek powinien być dodawany jako załącznik do oferty transferowej, którą Zagłębie Lubin postanowi wysłać. Coś jak te smutne napisy na paczkach papierosów, że palenie powoduje to, i tamto, a w ogóle, ściągając dymka, zdrowy chłop od razu wywinie się kopytami do góry. Tak, taka adnotacja powinna być obowiązkiem, narzuconym przez odpowiednie organy. Idziesz do Lubina? Zarobisz, będzie ci fajnie, ale jeżeli chodzi o piłkę nożną, rozwój czy nowe wyzwania, powiedz grzecznie „dziękuję, dobranoc”. Tak jak wychowanek Polonii, któremu zawsze – nieważne, czy w leniwych czasach JW, czy podczas klepania biedy za Króla – bardzo chciało się chcieć. Zdecydowana większość ligowców wskazywała go jako najbardziej niedocenianego piłkarza w Ekstraklasie, po czym – pyk, przeprowadzka do stolicy miedzi – i nawet najbardziej ambitny gość staje się jednowymiarowym człapakiem…

1. Jakub Kosecki

Wiosną w skali całej Ekstraklasy – bezdyskusyjne MVP, natomiast teraz – co najwyżej MTV. Wszystkiego nie da się zrzucić na kontuzje i to, że przeciwnicy biją. Najbardziej naiwni łykną raz, drugi, a co dalej? Gdzieś między leżakowaniem u klubowego masażysty machnął dziewięć ligowych występów, lecz nie trzeba być wytrawnym statystykiem, żeby ogarnąć ogrom strzelonych przez niego goli czy zaliczonych asyst. ZERO. Ani jednej. Kosecki jesienią 2013 roku ma bilans taki, jak każdy z was, przyjaciele, choć miał kilka okazji do podkręcenia licznika. Najlepszy występ w tej rundzie? W Poznaniu, na Lechu W TVN, na kanapie obok Kuby Wojewódzkiego. Wiosną otrzymamy bardzo ważną odpowiedź na pytanie: czy to pechowe pół roku, czy po prostu przeciwnicy nauczyli się grać na Koseckiego, a on jest piłkarsko ograniczony i pewnych schematów nigdy nie przeskoczy?

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama