Zanim przejdziemy do dzisiejszego szlagierowego meczu „Giallorossich” z AC Milan, cofnijmy się do wydarzeń z 8 grudnia. Przedostatni mecz Romy z Fiorentiną, wygrany przez stołeczny klub 2:1 przyniósł nam wiele odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Po pierwsze – maszynka z Rzymu się odblokowała, nadal ćwierka i nie zawodzi. Jeśli ktokolwiek myślał, że coś się w ekipie Rudiego Garcii popsuło, srogo się pomylił. Znamiennymi obrazkami były momenty celebracji strzelonych bramek. Maicon po umieszczeniu futbolówki w siatce wycałował całą drużynę, podobnie było po zwycięskim trafieniu w wykonaniu powracającego po długiej i ciężkiej kontuzji Matti Destro – wszystkie „Wilki” oszalały, a wraz z nią całe Stadio Olimpico.
Roma w tym sezonie jeszcze nie przegrała, zawsze stara się grać piłkę efektywną, ale bez typowego dla Serie A kunktatorstwa. Tak jest w każdym spotkaniu obecnej kampanii, tak było i dzisiaj. Ekipa Rudiego Garcii zażegnała kryzys już w meczu z „Violą”, a dzisiejszy remis 2:2 na San Siro należy traktować z jednej strony jako cenny punkt – w Mediolanie zawsze gra się ciężko – a z drugiej jako porażkę – Roma śmiało mogła zgarnąć trzy oczka, ale po strzelonych golach niepotrzebnie spuszczała tempo gry. Bądźmy jednak realistami – „Giallorossi” w tej kampanii ligowej scudetta raczej nie zdobędą (chociaż kto wie, tracą do Juventusu zaledwie pięć oczek), są jednak pewnego rodzaju moralnymi zwycięzcami obecnego, arcyciekawego sezonu Serie A.
Czy drużynie ze Stadio Olimpico idzie dobrze, czy ma momenty zawahania, ekipa francuskiego trenera nie traci wiary, a „team spirit” jest wręcz modelowy. Rudi Garcia osiągnął poziom idealny, godny Aleksandra Dumas i hasła trzech muszkieterów: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Widać, że ta drużyna jest zżyta, pomiędzy graczami jest chemia, wzajemne zrozumienie oraz wspólne, jasno wytyczone i klarowne cele. Zupełnie inaczej niż w zeszłym sezonie, kiedy trzon drużyny oparty był o całkowicie innych zawodników, a także kto inny pociągał za rzymskie sznurki.
Poprzednią kampanię Roma zaczęła pod wodzą ekscentrycznego Zdenka Zemana, który niezrozumiale rotował składem, pomijając często m. in. Daniele De Rossiego, czyli jedną z dwóch wciąż biegających po murawie Stadio Olimpico w barwach „Giallorossich” ikon całej Serie A (wiadomo kto jest tą drugą). Czeski szkoleniowiec wytrzymał w fotelu kapitana rzymskiej fregaty jedynie do 2. lutego tego roku, zastąpił go Aurelio Andreazzoli. „Wilki” dopłynęły do końca sezonu zajmując szóstą lokatę, w klubie zapowiedziano zmiany. Amerykański właściciel drużyny o bardzo włoskim nazwisku – James Pallotta – spędził upalne lato wyjątkowo pracowicie, lepiąc rzymską glinę od nowa. Jaki wyszedł z tego garnek?
Sprzedano kluczowych graczy, w tym szalenie znienawidzonego w Rzymie Pablo Osvaldo, który pozostawał w długotrwałym konflikcie z klubem oraz kibicami, a także dwójkę cudownych dzieci europejskiego futbolu – świetnego stopera Marquinhosa oraz nowego „CR7”, czyli Erika Lamelę. Odszedł także bramkarz Maarten Stekelenburg do angielskiego Fulham. Najważniejszym nabytkiem letniego okienka transferowego okazał się jednak nie piłkarz, a trener. W miejsce Aurelio Andreazzoliego zatrudniono Francuza Rudiego Garcię. Ten były szkoleniowiec oraz zawodnik Lille OSC wpasował się do drużyny idealnie dając Romie to, czego brakowało drużynie w zeszłym sezonie – styl, konsekwencję i przede wszystkim wyniki. Wraz z Francuzem przyszedł jego były piłkarz, czyli Gervinho. Iworyjczyk eksplodował niczym supernowa, a jego gwiazda jest obecnie jedną z najjaśniej świecących na nieboskłonie Serie A. Sam piłkarz nie ma złudzeń odnośnie tego, co sprowadziło go na Stadio Olimpico:
– Latem miałem wiele propozycji transferowych, jednak gdy dowiedziałem się o Garcii na ławce, odrzuciłem inne oferty i przybyłem tutaj. Wybrałem Romę ze względu na niego.
Mariaż iworyjskiego skrzydłowego z rzymskim klubem jest jak na razie jednym z hitów tego sezonu – zawodnik z charakterystyczną fryzurą i wysokim czołem sieje popłoch wśród wszystkich defensyw na Półwyspie Apenińskim, i to nie tylko nietypowym wyglądem. Swoje miejsce w Rzymie odnaleźli także Adem Ljajić oraz Mahdi Benatia, szóstą – a może i 16.? – młodość przeżywa Francesco Totti, goniący wszelkie rekordy oraz windujący swoją ilość goli w Serie A (ma już ich 230, traci 44 bramki do pierwszego w tabeli legendarnego Silvio Piolego). Siłą Romy stał się jednak przede wszystkim trójkąt środka pola: ten „duży”, czyli kupiony latem z PSV Kevin Strootman, ten „twardy”, czyli wspomniany wcześniej Daniele De Rossi oraz ten „mały”, czyli najbardziej kreatywny, mózg zespołu – Miralem Pjanić.
Roma zaczęła sezon z wysokiego „C” – w pewnym momencie ekipa Rudiego Garcii była najlepszą (!) drużyną na starym kontynencie, wygrywając pierwsze 10 kolejek, mając dodatkowo nieprawdopodobny bilans zdobytych i straconych goli: 24-1. Wygłodniałe sukcesów „Wilki” pożarły po drodze takie tuzy calcio jak Inter, Napoli czy Udinese, a także zaliczyły wygrane 2:0 derby z Lazio – wiadomo, najważniejsze dla wszystkich tifosich mecze sezonu. Po heroicznych wyczynach przyszły gorsze chwile, Roma zremisowała następne cztery kolejki, by dopiero w przedostatniej serii spotkań pokonać 2:1 mocną Fiorentinę. Do klasyku z AC Milan „Wilki” przystępowały mając jednak wciąż fenomenalny bilans spotkań: 15 meczów, 11 wygranych, cztery remisy, zero porażek. Zupełnie inaczej niż AC Milan, coraz mniej przypominający czołowy klub Europy, do miana którego od zawsze przecież aspirował.
Stadio Olimpico jest w obecnym sezonie świadkiem zdarzeń, które kibicom Romy wydają się pięknym snem, a nie realnym obrotem spraw. Zupełnie inaczej niż na San Siro, gdzie uczucie zawodu, smutku oraz rozpaczy jest z kolejki na kolejkę coraz większe. Drużynie nie idzie na murawie, trener Massimo Allegri ma coraz mniej pomysłów na uzdrowienie drużyny, a na samej górze trwają gabinetowe wojny w trójkącie: Silvio Berlusconi – jego córka Barbara – Adriano Galliani. Ponoć gorącokrwisty Silvio znalazł konsensus, rozdzielając strefę wpływów w klubie na tę czysto sportową (Galliani) oraz całą resztę, czyli biznes, ekonomię, kwestie stadionowe itp. (Barbara). Zakulisowe gierki wpływają jednak bardzo negatywnie na zespół, który osuwa się w tabeli Serie A coraz niżej i niżej. Wyjątkiem jest Liga Mistrzów („Rossoneri” wyszli z grupy i czeka ich dwumecz z Atletico Madryt), ale w lidze zespół spisuje się fatalnie. Patrząc całkowicie uczciwie na LM w wykonaniu zespołów z Półwyspu Apenińskiego to wstyd, że akurat Milan poszedł dalej, gdyż nawet w połowie nie prezentuje on obecnie klasy Napoli czy Juventusu.
„Rossoneri” przystępowali do dzisiejszego meczu w 114. rocznicę powstania klubu z Mediolanu. Hegemon światowego futbolu – a właściwie na tę chwilę były już hegemon, nazwijmy sprawy po imieniu – powstał 16 grudnia 1899 roku, pisząc jedną z najpiękniejszych kart w historii futbolu. Wszyscy zastanawialiśmy się, czy Milan przełamie się w dzisiejszym meczu z Romą, ale odpowiedź – mimo urwania punktów Rzymianom – wydaje się wciąż brzmieć: nie. Zespół gra bez pomysłu, gra jest kulawa, chaotyczna. Więcej w niej indywidualnych popisów, a nie drużynowej gry. Gdyby nie umiejętności poszczególnych graczy i trochę ekwilibrystyczno-fuksiarski gol Zapaty, to Roma wywiozłaby dzisiaj komplet punktów z San Siro. Abstrahując od tego, komu należało się zwycięstwo – obie ekipy miały swoje piłki meczowe – to właśnie rzymską drużynę włodarze Milanu powinni postawić sobie za wzór, jak należy budować zespół. James Pallotta musi być najszczęśliwszym na świecie człowiekiem, że to jednak Garcię zatrudnił w Romie, a nie bezradnego Allegriego, odesłanego dzisiaj na trybuny.
Rudi Garcia dał tej drużynie nową jakość, ale to, od czego powinienem był zacząć, zostawiłem na koniec. Francuz obejmował drużynę skonfliktowaną, niespójną, rozbitą. Nadał jej kształt, doprowadził do ładu, wreszcie zaprowadził do porządku nawet kibiców Romy, wściekłych na swoich piłkarzy po zeszłym sezonie i wcześniejszych niepowodzeniach. Garcia udowodnił, że jest samcem alfa, rzucając w stronę tifosich Romy sławne już dzisiaj hasło: „kto protestuje, jest kibicem Lazio”. Szkoleniowiec Romy odrodził ten klub, wydobył go z popiołów. Francuz znany jest ze swojego zamiłowania do zwiedzania, także muzeów. Po wizycie w Kaplicy Sykstyńskiej prasa spytała go, czy jest wierzący. Szkoleniowiec z uśmiechem na ustach odpowiedział: – Tak. Przede wszystkim jednak, wierzę w człowieka.
Wiara ta nie jest jednostronna. Rudi Garcia obdarzył swoich piłkarzy zaufaniem. Ci odpłacili się piękną grą. I kto tutaj powiedział, że ukochanym synem Rzymu – a przynajmniej jego połowy – nie może zostać Francuz, do tego dość krnąbrny?
KUBA MACHOWINA