Toruń zaprasza na pierniki (bo na pewno nie na mecz)

redakcja

Autor:redakcja

16 grudnia 2013, 10:14 • 5 min czytania

W Toruniu gwiazdy ogląda się w Planetarium lub na żużlowej Motoarenie. Na 100 % nie znajdziecie ich na boiskach piłkarskich. Obecnie Elana zaszczyca swoją obecnością kluby III ligi, lecz już niedługo prestiżowe mecze w Świeciu, Dopiewie i Luboniu może zastąpić wyjazdami do Czernikowa oraz Łubianki. Klub toczy rozpaczliwą walkę o przetrwanie, a Toruń za chwilę może stać się jedynym w Polsce dwustutysięcznym miastem, w którym aby oglądać jakąkolwiek ligową piłkę, trzeba będzie zainstalować dekoder NC+.
Toruń (tytułowany przez swoich włodarzy „Miastem Sportu”) nigdy nie miał wielkiej piłkarskiej tradycji. Najwyższej klasy rozgrywkowej nie pamiętają tu nawet najstarsze pierniki, bo mówimy o czasach dwudziestolecia międzywojennego. Toruński Klub Sportowy rozegrał w niej jedynie dwa sezony, a na kartach historii zapisał się najwyższą ligową porażką w całych dziejach polskiej ligi – 0:15 z krakowską Wisłą. Musiało to robić wrażenie nawet w tamtych czasach. Potem piłkarskie potrzeby mieszkańców miasta zaspokajała – z różnym skutkiem – Elana. Raz nawet otarła się o awans do pierwszej ligi, ale z reguły wałęsała się pomiędzy II a III ligą. Teraz w Toruniu może zabraknąć nawet tej namiastki poważnej piłki.

Toruń zaprasza na pierniki (bo na pewno nie na mecz)
Reklama

Pomagają śmieciarze

Dziś w grodzie Kopernika wszyscy zazdrośnie zerkają na osiągnięcia piłkarzy z „zaprzyjaźnionej” Bydgoszczy, nie tak dawnych znajomych z ligowych boisk. Toruński klub toczyłby pewnie spokojny żywot na miarę własnych możliwości, lecz w pewnym momencie jego włodarze (69,1% udziałów należy do miasta) stracili kontakt z rzeczywistością. Ktoś musiał pomyśleć: „skoro w Bydgoszczy można, to czemu nie w Toruniu?” Niby nie ma nic złego w posiadaniu ambicji, ale misję budowania solidnej drużyny powierzono Grzegorzowi Wędzyńskiemu – niezłemu niegdyś ligowcowi, a trenerowi, który w swoim CV miał jedynie nieudane epizody w Narwi Ostrołęka i Pogoni Siedlce. Zaczęto podpisywać wysokie, jak na II ligę, kontrakty z zawodnikami. O ile 5 tysięcy złotych miesięcznie dla pół-amatora robiło wrażenie, o tyle wyniki na kolana nie powalały. Elana staczała się dno ligowej tabeli. Za współpracę podziękowano trenerowi Wędzyńskiemu, a klubowy księgowy otworzył Excela i zaczął liczyć straty.

Reklama

Przykład Torunia świetnie pokazuje jak wygląda w Polsce finansowanie zawodowego sportu z miejskiej kasy. W przeciągu trzech lat w klub wpompowano niemałą gotówkę, bo aż 3 miliony złotych. A ile wyciągnięto? Według nieoficjalnych informacji milion złotych długu. Abstrahując od marnotrawienia publicznych pieniędzy, nie trzeba być wybitnym finansistą (wystarczy skończyć II klasę szkoły podstawowej), aby zauważyć, że w bilansie ekonomicznym coś się nie zgadza.

Większość pieniędzy z miejskiej kasy do klubu trafiała na zasadzie dotacji na sport kwalifikowany. Sprytni działacze miejscy potrafią znaleźć jednak również inne drogi finansowania drużyny. Kuluarowe hasło lokalnych polityków znają wszyscy: „do wyborów klub istnieć musi!”. Jak podała Gazeta Pomorska, w kwietniu tego roku 200 tysięcy złotych Elanie pożyczyło…Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania. Dla jasności – spółka, w której 100% udziałów posiada miasto (MPO), przekazało sporą kwotę pieniędzy spółce, która również w większości należy do miasta, a do tego będącej w sytuacji wątpliwej (eufemistycznie mówiąc) wypłacalności.

Na tym jednak nie koniec praktyk, których nie powstydziłby się nawet sympatyczny Ryszard Ochódzki, prezes klubu sportowego Tęcza. Przy kolejnym podziale tortu, miasto przyznało Elanie 140 tysięcy złotych dotacji. Klub jednak prezentu nie przyjął, ze względu na czyhającego na każdy przelew komornika. Niby przypadkiem na początku października utworzono Młodzieżową Akademię Footballu, a więc spółkę-córkę klubu, mającą przejąć od niego szkolenie młodzieży. Tym tropem po raz kolejny podążyli ciekawscy dziennikarze Gazety Pomorskiej. Okazało się, że kilka tygodni później nowy twór wygrał rozpisany przez miasto konkurs na szkolenie dzieci i młodzieży w piłce nożnej. Do jego kasy trafiło – jakże by inaczej – 140 tysięcy.

Piłkarz na ratunek?

Bez prezesa i bez pieniędzy, których piłkarze nie widzieli od sierpnia, Elana uczestniczy w rozgrywkach III ligi. Po rundzie jesiennej zajmują 16. miejsce w stawce 18 drużyn. Ostatnie punkty zdobyli w połowie października. W kolejnych sześciu meczach strzelili jedną bramkę, tracąc aż 18. Na ligowe starcie z Włocłavią, w ramach protestu, piłkarze wyszli z 10-minutowym opóźnieniem. Udało nam się porozmawiać z jednym z nich: – Od kwietnia mamy dostać stypendia fundowane przez miasto, ale nie wiem, czy coś z tego będzie, bo już kiedyś dużo nam obiecywano, a nic z tego nie wyszło. Mi nie płacą od trzech miesięcy, starszym chyba od pięciu – mówi Maciej Melerski. Młody piłkarz nie idzie jednak śladami zawodników فKS-u فomża i nie tłumaczy złych wyników objętością własnego portfela: – Staramy się być profesjonalistami i tak podchodzimy do swoich obowiązków. Po prostu jesteśmy młodą drużyną i brakuje nam umiejętności, wydolności. W takim składzie pewnie się nie utrzymamy, potrzeba z trzech zawodników, którzy grali w III lidze. Będzie przynajmniej jakaś rywalizacja w zespole i trener będzie mógł normalnie pracować. Zdarza się, że na treningi przychodzi 10 osób – kończy.

Próbę ratowania toruńskiego klubu podjął jeden z piłkarzy. Marcin Wróbel, najbardziej doświadczony zawodnik i kapitan drużyny, zgłosił akces na stanowisko prezesa. Jako referencje przedstawia doświadczenie z własnego biznesu. Chciał (wraz z drobnymi sponsorami) zapewnić bieżące finansowanie klubu. Postawił tylko jeden warunek – miasto musi uregulować naliczone dotąd zaległości. Nieoficjalnie mówi się, że finansowe Eldorado fundowane przez miejską kasę, trwać będzie w najlepsze. Przynajmniej do wyborów. Co potem? Tylko pierniki.

MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama