Trener Kocian bohaterem piłkarskiej jesieni

redakcja

Autor:redakcja

15 grudnia 2013, 21:05 • 4 min czytania

Chyba nikt nie będzie polemizował z tytułem dzisiejszego tekstu. Ł»adnego trenera nie chwaliliśmy w ostatnich miesiącach tak często, jak Jana Kociana, ale też żaden nie odmienił swojego zespołu tak błyskawicznie i tak gruntownie. Pamiętacie jeszcze Ruch z początku sezonu? Pamiętacie, jak grali za czasów Jacka Zielińskiego? Sami oglądając te wszystkie wtopy (bilans: 1-3-3) typowaliśmy „Niebieskich“ jako jednego z głównych kandydatów do spadku, aż przy Cichej zameldował się Słowak i najdobitniej, jak to tylko możliwe, wytłumaczył, na czym polega efekt nowej miotły. Imponujące.
Praca uczestnika włoskiego mundialu to niemal same plusy. Bramki? Są. Wygrane? Są. Styl? فadny. Wprowadzanie młodych? Jak najbardziej, vide: Helik, Włodyka, Konczkowski, Dziwniel. Naprawdę, w pracy Kociana trudno się dopatrzeć jakichkolwiek błędów i szczerze jesteśmy w szoku, że w tak krótkim czasie, przy braku transferów i okresu przygotowawczego, przeprowadził w Ruchu aż taką rewolucję. Mieliśmy napisać, że Słowak to najlepszy trener rundy jesiennej, ale byłoby to nie do końca precyzyjne, bo Ruch rozjeżdża konkurencję także na wiosnę. W końcu mamy już 21. kolejkę.

Trener Kocian bohaterem piłkarskiej jesieni
Reklama

Ciężko nam też sobie wyobrazić, jak ta drużyna wyglądałaby bez Filipa Starzyńskiego. Przed rokiem często nabijaliśmy się z chorzowskiego Figo (głównie za tę ksywę!), ale od tamtego czasu, także przy Kocianie, ten chłopak wyrósł na jednego z najlepszych pomocników Ekstraklasy, a na pewno najbardziej kreatywnego. Obserwując jego grę (to też dotyczy Dziwniela), odnosi się wrażenie, że Starzyński ma we krwi granie do przodu, jak Goulon. Podobnie jak Francuz, każdym kolejnym zagraniem raz bardziej, raz mniej, ale rozpędza swój zespół. Takim człowiekiem od logistyki mieli w Legii być Pinto czy Furman, a na razie przy Filipie, który wcale nie zagrał wybitnych zawodów, wypadają bladziutko.

Ruch dzięki dzisiejszemu zwycięstwu wskoczył właśnie na piąte miejsce i utrzymanie tego zespołu w grupie mistrzowskiej będzie porównywalnym sukcesem do zdobycia mistrzostwa z Górnikiem. Za to czapki z głów przed Kocianem. Oby teraz zamienił efekt nowej miotły na efekt systematycznej pracy, która przyniesie długotrwały rezultat.

Reklama

Na koniec słówko należy się Orestowi Lenczykowi, który postąpił – nawet jak na siebie – wręcz po chamsku. Nie pamiętamy drugiej takiej sytuacji, żeby trener tak szybko zeszmacił (tak, to chyba właściwe słowo) jednego ze swoich najzdolniejszych juniorów. Nie podejrzewamy pana trenera Oresta o działanie na własną niekorzyść, ale.. jaki sens miało wpuszczenie 16-letniego Jagiełły, by po jednym zepsutym zagraniu ściągnąć go w 33. minucie? Chłopak pewnie śnił o debiucie w ekstraklasie, wyobrażał sobie, jak ten pierwszy mecz będzie przebiegał. I z pewnością nie zakładał, że zostanie zdjęty jeszcze przed przerwą, bez wyraźnej przyczyny. Jeśli można podać definicję „spalenia zawodnika”, to Lenczyk tę definicję wypełnił w stu procentach. Jagiełło, jeśli jest czegoś warty, oczywiście się podniesie i wróci mocniejszy, ale dzisiaj może czuć się zwyczajnie oszukany.

Rolą trenera, było go wpuścić w takim momencie, by nie zrobić dzieciakowi – bo to wciąż dzieciak – krzywdy. To Lenczyk musiał zdecydować, czy Jagiełło jest gotowy na to, by wejść od razu w pierwszym składzie. Jeśli więc nie był gotowy, jeśli wpuszczono go za wcześnie – winny jest szkoleniowiec. Najdziwniejsze jest jednak to, że ten 16-latek wcale się nie kompromitował i w żaden sposób nie odstawał od kolegów. Chyba można było – tak po ludzku – zmienić go w przerwie, ledwie dwanaście minut później.

Jeszcze lepszy mecz obejrzeliśmy przy فazienkowskiej, gdzie działy się po prostu cuda. Sam wynik może nie dziwi, bo najlepiej oddaje bieg wydarzeń z boiska, ale te były wręcz nieprawdopodobne. Bo naprawdę, co musiałoby się stać, by Kucharczyk ładował hat-tricka, jak w Premier League po trzech asystach Ojamyy i kluczowych podaniach Wawrzyniaka oraz Jodłowca, a Cracovia strzelała po błędzie Kuciaka? To jest drodzy państwo Ekstraklasa, where amazing happens.

Jeśli mamy być szczerzy – a typowanie siada nam niezwykle rzadko – już przed meczem przewidywaliśmy, że Cracovia może i się nie skompromituje, ale zostanie na Łazienkowskiej ugotowana. Z jednej prostej przyczyny – żadna drużyna w tej lidze nie ma większych problemów z szybszymi kontratakami rywala. Wiedział o tym Lech, więc ładował, jak do kaczek, wiedział Urban, więc postawił na takich zawodników, którzy najpierw zakasują tiki-takę (Jodłowiec), a następnie – jak mało kto – przyspieszą grę. Patrz: Bereszyński i Ojamaa. Szczególnie warto podkreślić występ Estończyka, który powolutku z największego egoisty w lidze i konia trojańskiego przywiezionego z Poznania, staje się naprawdę pożytecznym ogniwem, a po dzisiejszym występie – o czym pisaliśmy już na Twitterze – wyskoczyłby pewnie z nim na piwo i Kuciak, i to bez zgody żony.

Pastwić nie będziemy się też nad Cracovią i to nie dlatego, że udzielił nam się świąteczny nastrój. Jak zauważył Leszek Bartnicki z Orange Sport, zawodnicy, którzy dziś nieźle poczynają sobie w grupie mistrzowskiej, jeszcze pół roku temu mieli problemy z awansem do Ekstraklasy i w sumie awansowali tylko dlatego, że jakiś patafian z Niecieczy w decydującym momencie nie trafił do pustej bramki.

TOMASZ ĆWIĄKAفA


Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama