Mecz Śląska Wrocław z Piastem Gliwice… odbył się. To spory sukces, nieudolność dwudziestu jeden chłopaków biegających sobotniego wieczoru za piłką była bowiem tak wielka, że nie zdziwiłoby nas na przykład zgubienie drogi z szatni na boisko. Jeśli za ścianą dochodzi nas dźwięk sąsiadów delektujących się kolejnym odcinkiem „Świata według Kiepskich” i… zaczynamy im zazdrościć (!) to znaczy, że mecz stał na poziomie przekraczającym ramy definicji dna. Słyszeliśmy już różne zbitki „podkręcające” to określenie – „dno dna”, „dno i metr mułu”, „pukanie w dno od spodu”. Cóż, Śląsk i Piast podjęły próbę wwiercenia się jeszcze niżej.
Naprawdę, nasze określenie z relacji live – mecz gimnazjalistów – jest wyjątkowo trafne. Paixao jako WF-men, zauważalnie lepszy od wszystkich innych obecnych na placu, ale jednocześnie starający się raczej dokładnie dograć, niż kiwać wszystkich i samodzielnie wykańczać akcję. Jurado – to 17-latek, który drugi raz kibluje w trzeciej klasie. Wyrośnięty, dojrzalszy, duży, ale piłki za bardzo nie kuma. Reszta – bezładna, bezkształtna masa zabijająca się na betonowym boisku. Zresztą, do tego porównania dostosowały się trybuny – liczba widzów przypominała turnieje szkolne. Brakło tylko jakiejś upierdliwej nauczycielki, która zakończyłaby ten kabaret. A zaręczamy, gdyby się taka we Wrocławiu znalazła – obsypalibyśmy ją złotem.
Co możemy napisać konkretnego? Ł»e Paixao miałby trzy asysty, ale niestety wrocławscy działacze i trener dają mu do pomocy Patejuków i innych flaków, zamiast prawdziwych piłkarzy? Ł»e to nasz letni towar eksportowy, którym mieliśmy podbijać Ligę Europy? Ł»e Śląskowi bliżej do walki o utrzymanie, niż kolejne podium? Po takim morderstwie na tym szlachetnym sporcie nawet nam, entuzjastom opierdalania zawodników, nieszczególnie chce się nad nimi pastwić. Po prostu o tym wszystkim zapomnijmy.
Choć o to będzie trudno wrocławskim działaczom, którzy widzą do jakiej ruiny doprowadził ich zespół Stanislav Levy. Sześć meczów bez zwycięstwa. 5-9-7 – oto bilans wstydu sympatycznego Czecha. Bilans, który powoli przestaje się podobać paru ważnym osobom we Wrocławiu.

Mecz Korony z Podbeskidziem oglądaliśmy kilka minut po tym, jak wróciliśmy z galaktyki Premier League, gdzie Manchester City z Arsenalem rozegrali dziś jeden z najlepszych meczów sezonu. Co tu dużo mówić – oka nie oszukasz. Zwłaszcza, że nad kieleckim grzęzawiskiem roztoczyła się mgła, a emocji więcej było na ławkach rezerwowych niż na samym boisku. Krzyczał Ojrzyński, machał łapami jak szalony Pacheta, ale ani jedna drużyna, ani druga nie grała dziś w piłkę w stopniu choć w 1/10 przypominającym to, co zobaczyliśmy wcześniej w Anglii.
Korona wygrała, bo miała Golańskiego (dwa idealnie wykonane rzuty rożne), Korzyma (pierwszy gol od dziewięciu meczów), a u rywala sporą cegiełkę dołożyli Łatka (super krył słupek przy dwóch rożnych) i Pawela. Rzadko zdarza się, żeby w telewizyjnych obrazkach pojawił się podzielony ekran pokazujący dwie identyczne bramki. A tutaj właśnie mieliśmy taką sytuację. Pawela zapakował samobója w takim samym stylu i z tego samego miejsca, z którego wcześniej strzelał Korzym, co tylko dopełnia obraz tego dziwnie wyglądającego meczu. Dziwnie, bo o końcowym wyniku rozstrzygnął wycinek spotkania między 54 a 56 minutą meczu. Przed przerwą Korona miażdżyła Podbeskidzie, ale cały napór powstrzymał świetnie interweniujący Zajac.
No i tyle. Mecz raczej bez historii. Ostatnie pół godziny to lepsza gra Podbeskidzia, ale jak patrzymy na te rozpaczliwe strzały Kołodzieja, ofensywne próby Telichowskiego albo ganiającego z przodu totalnie bez sensu Malinowskiego, to nic tylko zmienić kanał. W stu procentach zgadzamy się z Ojrzyńskim, który po meczu powiedział, że jego piłkarze biegali dziś jak dzieci we mgle. Dzieci, które na zimowe ferie udadzą się z lasem pał. Górale kończą pierwszą część sezonu w strefie spadkowej, a pozytywów nie widać. Zajac i jedenaście koszulek. Tak to dziś wygląda.

Gdyby Górnik skończył te 65 lat nie dziś, a jeszcze kilka lat temu, właśnie wybierałby się na emeryturę. No, tyle o obchodach rocznicy, a teraz oddajmy głos kapitanowi zabrzan. – Napastnicy Lechii mają celownik taki… rozbieżny – stwierdził w przerwie pojedynku Górnika z Lechią kontuzjowany od dłuższego czasu Adam Danch. Do zawodników z „rozbieżnym celownikiem” możemy również śmiało dodać jego klubowych kolegów, zwłaszcza Nakoulmę, Zacharę i Iwana. Po festiwalu zmarnowanych szans z obu stron – kilku tych stuprocentowych i kilkunastu z serii pięćdziesiątek – skończyło się na naprawdę przyzwoitym bezbramkowym remisie, w przeciwieństwie do to tego, co widzieliśmy choćby kilka godzin wcześniej, we Wrocławiu.
Ł»eby było jasne: to było dziwne spotkanie. Goli zabrakło, tyle że i tak najniżej trzeba ocenić obie defensywy. Na co dzień Matsui bardziej kojarzy nam się z leniem, z piłkarzem ekonomicznym (na boisku, nie liście płac), a dziś non-stop widzieliśmy go pod grą, poruszającego się między formacjami, wychodzącego po piłkę i mającego realny wpływ na kreowanie akcji. Jakby tego było mało, Pazio, który od kilkunastu miesięcy ciężko pracuje na miano archetypu ligowego drewniaka, w Zabrzu hasał jak młody Bóg (!), ustawiony na lewym skrzydle (!!), i celnie dośrodkowywał w biegu swoją słabszą nogą (!!!), któraś przecież musi być jeszcze słabsza). Madera, jeden z najbardziej opanowanych stoperów w Ekstraklasie, namiętnie kopał po autach i wszystko można by o nim napisać, lecz nie to, że grzeszył spokojem. Jeżeli dodamy, że najlepszy na placu był stojący w bramce gospodarzy Steinbors – ten, co zazwyczaj swojej drużynie częściej przeszkadza niż pomaga – mamy wiernie odwzorowany obraz meczu, w którym prawie wszystko było na odwrót.
Po staremu tylko dwa zabrzańskie akcenty. Olkowski rewelacyjny z przodu, natomiast z tyłu beznadziejny. Nakoulma widoczny, ale kompromitująco nieskuteczny. Strzela ślepakami do tego stopnia, że w końcu miarka się przebrała i nadszedł czas, by poznał nasz szeroki gest. Nagroda od R-GOLA czeka na odbiór. Gdyby reprezentant Burkina Faso wykorzystał jedną z kilkunastu okazji, jakie stworzyli mu w ostatnich tygodniach jego partnerzy, on sam jesień zakończyłby jako lider klasyfikacji strzelców i lider tabeli.
