W Białymstoku obejrzeliśmy przed chwilą dziwny mecz. Dziwny o tyle, że mimo niskiego wyniku i starcia dwóch ligowych przeciętniaków, oglądało się to całkiem znośnie. To znaczy jedna drużyna prowadziła skomplikowany atak pozycyjny wybijała głową dziurę w murze, ale przynajmniej potrafiła wymienić kilka podań z rzędu, natomiast druga czyhała na śmiercionośne kontry z dwa razy się urwała, ale bez efektu. Jagiellonia ograła Widzew – to zdanie w zasadzie wystarczyłoby za opis tego spotkania.
Wdzięczni jesteśmy Maciejowi Gajosowi za rozwiązanie jednego z naszych problemów, czyli wystawienia not i wybrania piłkarza meczu. Dopóki nie było go na boisku, z braku laku zastanawialiśmy się nad poprawnymi Pazdanem i Quintaną, ale to Gajos, który wszedł dopiero w 76. minucie, skradł show. Najpierw, 120 sekund po wejściu, urwał się w polu karnym otwierając wynik, by chwilę później posłać genialne prostopadłe podanie do Plizgi. Jemu jednak – podobnie jak Visnakovsowi – brakowało dziś skuteczności.
Właśnie, Visnakovs… Namawialiśmy w naszej ligowej zapowiedzi, by wziąć dziś Łotysza na radar, bo po doskonałym wprowadzeniu się do Ekstraklasy kompletnie spuścił z tonu i teraz jedynie nawiązuje do czasów z Szachtiora Karaganda, gdzie w ubiegłym roku trafił raz w ośmiu meczach. Ostatnia ligowa bramka „Wiśni” przypada na dzień po Wszystkich Świętych – od tamtej pory, w sześciu spotkaniach nie trafił do siatki ani razu. Półtora miesiąca bez gola. W tym czasie jego zespół zaliczył pięć wtop i jeden bezbramkowy remis. Nie ma skuteczności Visnakovsa, nie ma Widzewa.
Ekipa Pawlaka po dzisiejszej porażce na dłużej ugrzęźnie na dnie tabeli. Jutro przedostatnie Podbeskidzie – jeśli ogra Koronę – może odskoczyć łodzianom na aż pięć punktów i jedyna nadzieja tej przypadkowej zbieraniny finansowanej (?) przez Cacka to podział punktów. Ale i to może nie pomóc, gdy obronę skleja się naprędce z Augustyniaka, Mrozińskiego i Nowaka, na własne życzenie rezygnując z poważniejszych obrońców. A Jaga? Wciąż miota się między grupą mistrzowską a spadkową. Brak awansu do tej pierwszej – przy Pazdanie, Quintanie i Piątkowskim (!) – byłby wielką porażką trenera Stokowca.

Fot. FotoPyK