Rabij: Vasco to brazylijski فKS, Flu też należał się spadek, a Legia może od nich kupić prawego buta

redakcja

Autor:redakcja

11 grudnia 2013, 09:22 • 11 min czytania

– Nie znam umowy i powinienem w tym momencie zamilknąć, ponieważ będę brzmiał jak ktoś typu: „nie znam się, ale wypowiem się”. Proszę więc nie utożsamiać tego, co zaraz powiem, konkretnie z Legią i Fluminense. Po prostu postaram się zobrazować, w jaki sposób wyglądają w Brazylii takie współprace. Otóż: prawo wyłączności zawodnika, nawet dla młodego piłkarza, nie zawsze leży w gestii klubu, w którym gra – opowiada Bartłomiej Rabij w rozmowie z Weszło.
Sporo dzieje się w Brazylii. Mundial za pasem, a po ostatnich rozstrzygnięciach w lidze, zwłaszcza tych dotyczących spadku, wielkie poruszenie. Zamieszki, awantury…
Były nawet informacje, że ktoś zginął. Ale nikt nie zginął, po prostu media uwielbiają pisać – jak u nas – że komuś rękę urwało, głowę, nogę, a potem się okazuje, że jednak nie w Bydgoszczy, a w Toruniu i nie rękę, a z ręki siatkę. Stary kawał, jeszcze z czasów PRL-owskich.

Rabij: Vasco to brazylijski فKS, Flu też należał się spadek, a Legia może od nich kupić prawego buta
Reklama

Trudno jednak udawać, że nic się nie działo. Rozstrzygnięcia, patrząc na same nazwy, mimo wszystko szokujące.
Zacznijmy od tego, że nie ma na świecie drugiej takiej ligi, w której przed sezonem wśród kandydatów do mistrzostwa wymieniano dwanaście drużyn. A skoro poziom jest wyrównany, to i o niespodzianki w kwestii spadków nietrudno.

Ale poleciały takie firmy jak Vasco da Gama czy Fluminense, żeby było śmieszniej – obrońca tytuły sprzed roku. To nie dziwi?
To może po kolei, co? Możemy? Bo ja mam skłonność do chaotycznego mówienia ze względu na to, że po prostu gadam strasznie dużo (śmiech).

Reklama

Od końca tabeli, tak?
Dokładnie. Spadło więc Nautico, drużyna bez pieniędzy, składu. W zasadzie od samego początku wiadomo było, że polecą. Spadli, ale na ich miejsce wchodzi klub z tego samego miasta, mundialowego, czyli okej. Dalej – Ponte Preta z miasta Campinas, niedaleko Sao Paulo, które w najwyższej klasie prawie zawsze ma swojego przedstawiciela, jak choćby Guarani.

Raczej marne pocieszenie, skoro oni lecą, a zostaje derbowy rywal…
Jasne, tyle że co prawda Ponte Preta żegna się z ligą, przy czym jednak jest w finale Copa Sudamericana! To odpowiednik naszej Ligi Europy. Pierwszy mecz zremisowali 1:1, wciąż mają szansę sięgnąć po ten tytuł. Zresztą trzy lata temu w finale tego pucharu zagrało Goias Goiania, również zdegradowani, a tutaj przegrali z najbardziej utytułowanym na arenie międzynarodowej argentyńskim klubem, Independente dopiero na karne. Doskonały dowód, świadczący o przewadze ligi brazylijskiej nad innymi z Ameryki Południowej. Proszę zobaczyć – teraz rywalizują jak równy z równym Ponte Preta, ten spadkowicz, i Lanus, które w ostatniej kolejce gra o mistrzostwo Argentyny!

Przykład rzeczywiście daje po oczach.
To tak, jakby w Premier League z powodzeniem grało belgijskie Zulte Waregem czy holenderskie Groningen, albo coś w tym stylu. Ponte Preta ma bardzo dobrego trenera, Jorginho, który jednak przyszedł troszkę za późno, zwyczajnie trafił na taki okres, że w burcie to z pięć dziur było i nawet najlepszy kapitan załogi nie uratuje.

To dwie ostatnie drużyny już za nami, omówione, lecz na najważniejsze – cały czas czekamy. Vasco da Gama i zwłaszcza Fluminense, popularne w Polsce z uwagi na umowę z Legią, to jednak większe firmy. Dobrze znane przeciętnemu kibicowi w Polsce.
Ale spadek Vasco da Gama to żadna sensacja. To jest klub, który tonie w długach. Mają komornika, który egzekwuje długi jeszcze z lat 90.! To, że nie płacą tamtejszego ZUS-u czy podatków, jest chyba oczywiste, a w Brazylii logiczne tak samo jak fakt, że słońce świeci.

Ostatnio piłkarze protestowali, po pierwszym gwizdku sędziego usiedli na murawie.
Morale u nich jest żadne, nie ma go. Nie ma! Nie dostają pieniędzy trenerzy, nie dostają piłkarze czy pracownicy klubu, nie kupują też piłkarzy, bo i za co? No, albo żeby kupili, to musi za niego zapłacić trzecia osoba i takiego gościa do Vasco wypożyczyć. Nikt poza tym – nikt o zdrowych zmysłach – im swojego piłkarza nie sprzeda, ponieważ wiadomo, że nie zobaczy z tego złotówki. Na dobrą sprawę więc Vasco nie tylko powinno spaść z ligi, ale i zostać rozwiązane.

I tak będzie?
Nie, bo w Brazylii nie ma takich przepisów, a południowoamerykańska federacja to nie UEFA. Vasco w tej chwili jest poniżej kreski na jakieś, żeby nie skłamać, 200 milionów euro. Ten ich stadionik w Rio, taki nieduży. Myślę, że gdyby komornik zabrał im Estadio Sao Januario, to wartość nie pokryłaby połowy długu. Centrum treningowe też skromniutkie, dlatego chyba komornik nie chce póki co zabrać im ani tego, ani tego. Sytuacja dramatyczna, o wiele gorsza niż w przypadku hiszpańskiej Valencii, która też zmierza ku bankructwu.

Skoro nie ma na pensje, to trudno liczyć, żeby się szybko odbudowali i wrócili na salony.
Oni czasami wody nie mieli, bo wodociągi im zakręciły kurek. Zdarzało się, że prądu nie było, bo rachunki niepopłacone. A przecież w Rio de Janeiro, gdzie jest przez większość roku naprawdę bardzo gorąco, gdzie cały czas jest upał, bez wody nie ma lekko, prawda? W profesjonalnej piłce, żeby się nie móc po treningu wykąpać czy żeby nie było klimatyzacji…

Vasco to odosobniony przypadek? Przekaz medialny głosi przecież, że w Brazylii liga pieniędzy ma coraz więcej, a namacalnym dowodem są piłkarze, którzy coraz później wyjeżdżają do Europy i coraz chętniej z niej wracają.
Vasco to może nie odosobniony, ale jeden z nielicznych przypadków. W brazylijskiej piłce są duże pieniądze, zdecydowanie większe niż w Polsce, dlatego oni prędzej czy później musieli spaść, najzwyczajniej w świecie nie mieli ani jednego argumentu, poza tym, że nikomu nie zależy na ich totalnej, takiej doszczętnej plajcie, ponieważ mają bardzo wielu kibiców. Przypominają ŁKS – poza szyldem i historią, nic i nikt za nimi nie stoi.

I gdzieś w tym ubóstwie Juninho, na całym świecie kojarzony ze względu na rzuty wolne…
Ale Juninho to talizman. Brazylijczycy są sentymentalni, kochają piłkarzy, którzy kiedyś byli wielcy. Oczywiście, że zawsze w cotygodniowych podsumowaniach szóstkę ma z urzędu, naprawdę nie przypominam sobie, żeby kiedyś dostał poniżej pięciu. Ja jestem rówieśnikiem Juninho, też mam 38 lat i myślę, że też dałbym radę tak poczłapać, jak on. W dalszym ciągu potrafi kapitalnie strzelić, jest wybornym technikiem, królem ostatniego podania i wielką postacią, natomiast nadchodzi taki czas, że każdy sportowiec musi powiedzieć sobie: koniec. Już nie wypada, nogi już nie niosą.

Przypadek podobny do Deco, który zakończył karierę zanim stało się jasne, że z ligi spadnie Fluminense.
Niezupełnie podobnie. Deco, kiedy kończył, był dwa lata młodszy od Juninho. Pokonany przez kontuzje, ciągle miał z nimi problem, a swoje dołożyło również posądzenie go o stosowanie niedozwolonych środków, o doping. Za dużo się tego zebrało. Mówimy przecież o multimilionerze, który od wielu lat, bo jeszcze w czasach barcelońskich, inwestował w nieruchomości. Inwestował, ile się dało, a patrząc na jego zarobki, trochę cały czas. Jak w 2009 roku byłem w Brazylii, żona mówiła do mnie: – Kupmy tu mieszkanie. Pardon, to ja do niej tak mówiłem (śmiech). Gdybym je teraz sprzedawał, w Polsce kupiłbym od razu dom. Teraz to mnie na nic tam nie stać. Wracając jeszcze do Deco i Juninho – pierwszy do Flu przyjechał na piłkarską emeryturę, z kolei drugi wybrał Vasco, bo łączyły go z nimi silne więzy emocjonalne, po prostu wrócił do siebie.

Nie mógł wybrać spokojniejszego miejsca na koniec.
Ja myślę, że on do interesu dokłada. Pensji nie bierze na pewno, zgodnie z planem to miał grać za meczówki i jakieś zwroty, których pewnie i tak nie dostaje, skoro konta są pozajmowane niekoniecznie przez pieniądze.

Okrężną drogą, ale w końcu doszliśmy do największej niespodzianki. Fluminense.
Siedemnaste miejsce dla obrońcy tytułu to dramat. No, tyle że im też się należało!

(śmiech)
Już mówię dlaczego, już mówię… Pod koniec lat 90. zajęli jedno z ostatnich miejsc, w każdym razie spadkowe. Jednak przy zielonym stoliku, czego wcześniej nie planowano, postanowili powiększyć ligę do 26 drużyn. Tak kombinowali, że w końcu dwa kluby, które spadły, de facto nie spadły, pozostając w elicie. To oczywiście wywołało skandal, kibice – jak nietrudno się domyślić – wiedzieli, że sprawa Fluminense była grubymi nićmi szyta. Tak tę ligę powiększyli, byle tylko nie wziąć następnych z drugiej, a zostawić tych z pierwszej.

Co było dalej?
I proszę sobie wyobrazić: mimo tego powiększenia, oni w następnym sezonie spadli. A później z drugiej ligi do trzeciej. Tę trzecią wygrali, po czym wskoczyli… od razu do pierwszej! Cwaniaki, kombinatorzy. Drużyna nielubiana w Brazylii, zapewniam, że nikt po niej nie zapłacze, a we Flamengo czy Botafogo to są przeszczęśliwi. Jeżeli my mówimy, że u nas przez przekręty mięso pośmierduje, to tam już dawno robale wyszły… Sprawiedliwość dziejowa.

Tyle że, pomijając historię czy układy z federacją, jak to możliwe, że spada drużyna, w składzie której gra pierwszy napastnik reprezentacji Brazylii?
Musimy jedną rzecz uściślić: Fluminense ostatnie sezony gra na zasadzie wańki-wstańki. W 2009 roku ledwie się wybronili przed spadkiem, w zasadzie to właśnie Fred ich wybronił, w pojedynkę. Wyprawiał cuda. Poważnie: sam ich utrzymał, wołali na niego „Guerreiro”, czyli „Wojownik”! Rzucał się na obrońców jak wściekły pies, genialnie grał. W następnym roku zdobyli mistrzostwo, a w jeszcze następnym – mieli tragiczny sezon, bo się wcześniej najzwyczajniej w świecie wystrzelali. Zmienili trenera, nadeszły kolejne rozgrywki – te poprzednie z 2012 roku – które wygrali. Co potem, wszyscy wiemy.

Z czego wynika aż taki problem z ustabilizowaniem formy? Rotacja w składzie? W Brazylii często nowy sezon to nowa jedenastka.
Bardziej jednak chodzi o styl, powiedziałbym: osobliwy. Z pewnością niebrazylijski. Grają bardzo siłową, energetyczną piłkę, nie ma królów dryblingu, długiej wymiany podań czy dopieszczania akcji, tylko z obrony rzucają crossy w kierunku Freda.

Czyli typowa gra „na Freda”.
Tak, ich siłą są jeszcze dobry bramkarz, silni stoperzy. Ich piłkarzy nigdy nie kupi Barcelona, mogą spać spokojnie (śmiech). Drużyna wyrobników, taka bardziej staro-angielska czy norweska niż brazylijska. Jak nie od razu na Freda, to długa piła gdzieś do boku, ale nie pod szesnastkę, lecz głębiej. I stamtąd wrzutka, żeby w razie straty, mieć bliżej do swojej bramki. Asekuranctwo do potęgi. Kiedy wygrywali mistrzostwo, pisano w Brazylii, że są „najgorszym mistrzem w historii”, że mistrzostwo zdobywa „najmniej słaba drużyna”, a nawet że „to gwałt na południowoamerykańskim futbolu”. Wymowne?

No dobrze, spadli. Jaka przyszłość ich czeka?
Oni są uzależnieni od funduszu medycznego Unimed, coś jak nasz Lux-Med, tylko że z dziesięć razy większe. Nie jak u nas, że mają jeden szpital w Warszawie i jakieś gabinety, tylko – powiedzmy – w każdym województwie po trzy. Centrum medyczne, laboratoria… Za bardzo nie wiadomo, kto na tej współpracy korzysta bardziej – czy Fluminense, czy Unimed. Ten fundusz to taka klasyczna piramida finansowa: im więcej ludzi się na niego składa, a więc korzysta z opieki, leczy się i tak dalej, tym więcej pieniędzy ma klub. Jako że jednak jest odwrotnie – ludzi ubyło, trzeba podnosić stawki, w związku z którymi kolejni się buntują i mamy efekt kuli śniegowej.

Ile można było zarobić we Fluminense?
Deco miał dwa miliony euro rocznie, Fred – dwa i pół. Tak przy okazji współpracy z Legią, często były teksty: kupmy kogoś z Fluminense! Kupić to Legia może od nich co najwyżej prawego buta.

Podobno niewiele brakowało, a Legia łyknęłaby Eliveltona. Gdyby nie kontuzja jednego ze stoperów, pewnie byłby teraz w Warszawie.
Właśnie. To ich czwarty środkowy obrońca, czyli głęboki rezerwowy. No, ale – jak to się mówi – tutaj mógłby być z jednym okiem królem wśród strzelców. Nie oszukujmy się: jest różnica między piłką polską a brazylijską, tak samo jak między brazylijską a hiszpańską czy angielską. Między nami a nimi jest piłkarska przepaść, natomiast ich i europejską czołówką dzieli głównie kwestia organizacji.

Spadek Fluminense z perspektywy przeciętnego Brazylijczyka ma jakieś znaczenie?
Ł»adnego, absolutnie, ponieważ spadek Flu to problem Rio. Z Rio jest jak z Warszawą – to sam swoje redakcje mają największe media i siłą rzeczy to tamtych drużyn jest w mediach najwięcej. Gdy jadę do Warszawy to wszyscy są tutaj, na miejscu. O Legii pisze się najwięcej, bo to duży klub, ale również dlatego, że są blisko, że dobrze funkcjonują PR i marketing, że łatwo wybrać się na trening, konferencję czy mecz, o dostępie do zawodników nie wspominając. Podobnie jest na całym świecie, podobnie jest – co zrozumiałe – właśnie w Rio.

Tylko klubów w Rio jest więcej.
To prawda. Jak ktoś jest korespondentem zagranicznym i pyta, co w Polsce, to widzi, czyta i słyszy: Legia. Wszędzie ta Legia. W Brazylii nie ma jednego klubu, który rynek mediów zmonopolizowałby do tego stopnia, bo proporcje rozkładają się na kilka drużyn z Rio, a ze względu na spłaszczoną tabelę, w czubie są prawie wszystkie (śmiech).

Wracając do umowy Legii i Fluminense – wydaje się pan być mocno sceptyczny.
Nie znam szczegółów tej umowy i powinienem w tym momencie zamilknąć, ponieważ będę brzmiał jak ktoś typu: „nie znam się, ale wypowiem się”. Proszę więc nie utożsamiać tego, co zaraz powiem, konkretnie z Legią i Fluminense. Po prostu postaram się zobrazować, w jaki sposób wyglądają w Brazylii takie współprace. Otóż: prawo wyłączności zawodnika, nawet dla młodego piłkarza, nie zawsze leży w gestii klubu, w którym gra. Dajmy na to, że mam 18 lat, strzeliłem w juniorach cenionej szkółki 60 goli, a pan jest obserwatorem. I co pan mówi?

Jak pan jest dobry, to nie mówię, a biorę (śmiech).
I nie do końca tak jest, o to chodzi! (śmiech). Dzwoni pan do prezesa, a on mówi: – Kochany, ja cię bardzo lubię, ale do Bartka to 80 proc. praw ma taki bogacz. Ten bogacz z kolei wysyła pana na drzewo, gdyż woli potrzymać mnie te dwa-trzy lata i sprzedać później za 15 milionów, bo tyle najmniej się płaci za Brazylijczyków w okolicach 20. roku życia, a nie oddać za dwie-trzy bańki – co jak na Polskę i tak byłoby ogromną kwotą.

Czyli wniosek jest taki, że nawet nie znając zapisów w umowie, można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić: to nie ma sensu.
Tego nie powiedziałem, ale uważam, że więcej by Legia zyskała na współpracy z mniejszymi klubami, z których po prostu łatwiej i przede wszystkim taniej wyciągnąć jakąś perełkę.

Rozmawiał PIOTR JÓŁ¹WIAK
Twitter: @P_Jozwiak

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama