Pamiętam, jak ten triumfalizm kibiców Widzewa po trzeciej kolejce tego sezonu. Ha! Pisaliście, że spadniemy?! Nic z tego! Dwa zwycięstwa, sześć punktów, znowu się pomyliliście! Dzisiaj chyba nastroje w Łodzi są zupełnie inne. Gdzieś skończyło się zakłamywanie rzeczywistości, minął okres wzmożonego wypatrywania plusów i zarazem ignorowania nawet nie sygnałów ostrzegawczych, ale konkretnych katastrof, które zdarzały się na różnych polach. Wyniki – tylko to trzymało ten klub w kupie, a gdy wyników zaczęło brakować (a musiało), to nagle się okazało, że mamy do czynienia ze zwykłą wydmuszką.
Widzew dzisiaj dogorywa. Nie wiem, czy spadnie z ligi, bo nagle w jakimś innym mieście może dojść do sportowo-organizacyjnej katastrofy, dzięki której Łódź zachowa miejsce w ekstraklasie. Sądzę jednak, że będzie o utrzymanie bardzo trudno. Sądzę też, że problemy zaczną się dopiero w pierwszej lidze, bo dzisiaj Widzew to klub zadłużony po uszy (z upadłością układową, zgodnie z którą ma spłacać zobowiązania do 2029 roku), który po odłączeniu kroplówki z Canal+ może ostatecznie wyzionąć ducha. Być może oglądamy teraz ostatnie miesiące Widzewa jako klubu występującego na poziomie ekstraklasy i ostatnie lata klubu występującego na poziomie centralnym. Chciałbym, żeby łódzki klub się odrodził, bo to wskazane dla całego naszego futbolu, a Widzew to też kawał mojego dzieciństwa, ale… nie wierzę. Chyba przekroczono punkt krytyczny, stężenie amatorki musiało dać taki, a nie inny efekt.
Ze wzmożonym zainteresowaniem przyglądam się działalności Sylwestra Cacka. Z jednej strony mam mnóstwo uznania dla człowieka, który – jak przeczytałem w którejś gazecie – był nauczycielem ZPT i prowadził sklep z zabawkami w Górze Kalwarii, a potem założył bank i sprzedał go za kilkaset milionów złotych. Trzeba mieć łeb na karku (albo dobre znajomości). Jednak przyglądając się późniejszym poczynaniom tego człowieka, mam wrażenie, że kolejne projekty biznesowe nie okazały się strzałami w dziesiątkę i że dziś nie jest to ktoś, kto zamienia w złoto wszystko, czego dotknie. Gdybym miał zgadywać – pieniędzy uzyskanych na sprzedaży Dominet Banku raczej nie pomnożył. A nikt nie lubi obserwować, kiedy na koncie jest coraz mniej, zamiast coraz więcej – nawet jeśli wciąż jest sporo. Zresztą – kilka miesięcy temu w tygodni „Wprost” był ciekawy materiał o Ryszardzie Krauze, którego majątek swego czasu szacowano na ponad miliard dolarów, a który – według „Wprost” – wpadł w takie tarapaty finansowe, że żona dzwoniła po znajomych z prośbą, by odkupili… grill (czysty, w dobrym stanie). Hmm, aż trudno uwierzyć. Nie twierdzę, że Cacek ma problemy finansowe, nic mi do tego, tylko chcę zaznaczyć, że różne fortuny już się potrafiły rozpłynąć w mgnieniu oka i kilka potężnych firm wywróciło się od nieroztropnych posunięć właścicieli. I że to, iż ktoś miał pieniądze kiedyś, wcale nie oznacza, że będzie je miał po dziesięciu latach.
Sylwester Cacek ma gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania, nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by cokolwiek sobie zarzucił, wszystkie jego decyzje związane z Widzewem są optymalne, najlepsze jakie można było podjąć w tej konkretnej chwili. Jeśli wymienia ludzi – to tylko bardzo dobrych na jeszcze lepszych, ze wszystkimi zawsze ma sprawy od A do Z załatwione, no chyba że nie ma, ale to wtedy jest wina drugiej strony. Czasami oczywiście ktoś mu rzuci kłody pod nogi, to trochę spowalnia rozwój klubu, ale generalnie: odpowiednie zarządzanie pozwala tej Łodzi sprawnie śmigać po wzburzonych falach.
Gdy słucham lub czytam Cacka, myślę sobie – że też inne kluby nie miały tyle szczęścia, by trafić na takiego wspaniałego właściciela.
Ale potem przypominam sobie o tej upadłości układowej, zgodnie z którą ludzie, firmy czy instytucje, którym kiedyś obiecano pieniądze, mają na swoją „działkę” czekać latami. Nie na to się początkowo umawiały. Przypominam sobie piłkarzy typu Ben Radhia, Bruno Pinheiro czy Panka, którym obiecywano gigantyczne pieniądze, 50 tysięcy złotych miesięcznie i więcej. Kiedy Cacek dzisiaj uspokaja kibiców, że dług nie wynosi 20 milionów, tylko 16, a tak w zasadzie to 13 z hakiem i że klub jest doskonale przygotowany, by ten dług spłacić, to zastanawiam się – a któż tych długów narobił? Nieomylny Cacek? Czy ten dług pojawił się nagle, ponieważ w banku ktoś omyłkowo wstawił minus zamiast plusa, czy też jest efektem długiej serii idiotycznych decyzji? Kiedy czytam, że Widzew dysponuje działką budowlaną, w której świetnie ulokował pieniądze, tylko niestety później był krach i nie da się jej sprzedać – zastanawiam się, czy to aby na pewno była taka świetna inwestycja, jak Cacek twierdzi. Zastanawiam się też, czy klub zamiast kupować ziemię, nie powinien po sobie płacić rachunków? Ja wiem, że płacenie rachunków czasami wychodzi z mody, ale mimo wszystko – wypada.
Patrzę na Widzew i na tłumaczenia Cacka i prawie daję im wiarę, ale później przypominam sobie Radosława Osucha, który dysponując stukrotnie (?) mniejszym majątkiem kupił Zawiszę Bydgoszcz i przerobił go klub, który jednak ma ręce i nogi – czyli ma ograniczone przychody, a co za tym idzie ograniczone wydatki. Osuch pokazał, że w tym interesie da się funkcjonować, tylko trzeba działać z głową. A czy powierzenie klubu synowi było działaniem z głową? Zaznaczyć trzeba, że Zawisza to nie Widzew, nie te tradycje, nie ten potencjał marketingowy, nie taka marka. A jednak z jakiegoś powodu w jednym mieście mamy klub, który funkcjonuje na zdrowych zasadach, a w drugim żywego trupa.
Dzisiaj Widzew rozpaczliwie szuka pomocy. Czytaj: szuka trenera. Jest to trudne zadanie, bo w Łodzi mało kto chce pracować. Nie dlatego, że klub jest nisko w tabeli, tylko dlatego, iż bardzo wiele osób woli darować sobie współpracę z Cackiem i jego ludźmi. Na co innego się kiedyś umawiali, co innego ich spotkało. Ale w końcu ktoś się trafi. Musi się trafić, bo przecież koniec roku coraz bliżej, a wciąż nie wskazano winnego. To znaczy już ustalono, że winny jest trener Pawlak i że to z niego zrobi się idiotę, ale egzekucja póki co wstrzymana. Najłatwiej odpowiedzialnością obarczyć trenera. Oczywiście nie zjawi się nikt, kto weźmie odpowiedzialność za skompletowanie takiej, a nie innej kadry. Nie zjawi się nikt, kto powie – to ja swoimi decyzjami sprawiłem, że dziś nie stać nas na żadnego porządnego piłkarza. Nie zjawi się nikt, kto wyzna: moje bezsensowne posunięcia zdusiły ten klub w każdej płaszczyźnie.
Ostatni list Cacka do kibiców to jak dla mnie nic więcej niż sprzedawanie bajek. Ot, taki sentymentalny powrót do Góry Kalwarii i do czasów, gdy sprzedawało się dzieciakom zabawki. Ale niektórzy, panie Sylwestrze, już z tego wyrośli.
KRZYSZTOF STANOWSKI
PS Nie odpowiem na żadne komentarze, ponieważ Facebook zablokował mi czasowo konto za użycie słowa „gnojek”. Takie czasy:)