Drużyn na określonym poziomie piłkarskim nie ma. Trenerów o dobrym warsztacie nie ma. Piłkarzy też nie ma. No i nie ma kibiców, na których przynajmniej zawsze można było liczyć, ale zima zawróciła ich w drodze na stadion do ciepłego fotela. Co więc jest poza paskudną pogodą? Na pewno lament, sporo narzekania, kręcenia głową i… to by chyba było na tyle. Przeglądamy dzisiejsze gazety, w każdej pojawiają się hasła „śnieg” i „zima”, a kolejne pytania o sens reformy same cisną się na język. Jeśli gdzieś ci nasi ligowcy nadają się w taką aurę, to chyba tylko na halę albo – to już pewnie ich propozycja – do ciepłych krajów na wakacje. Rozpoczynamy poniedziałkowy przegląd prasy…
FAKT
Typowe poniedziałkowe, poligowe wydanie. Przede wszystkim dla tych, którzy w weekend kompletnie na polską piłkę nie mieli czasu i w paru chwilach potrzebują całość ogarnąć. Kilka relacji ligowych bez odkrywczych stwierdzeń, z przyjemnymi tytułami. Jest też kilka słów o zimowych planach Franciszka Smudy, który chce ściągnąć do Krakowa Murawskiego i Arboledę.
Jedno jest pewne – Kolumbijczyk nie zostanie w Lechu, który najchętniej pozbyłby się zawodnika już zimą. Dzięki temu drogi w utrzymaniu stoper (zarabia 420 tys. euro rocznie) zszedłby z listy płac. Najpóźniej rozstanie się z poznańskim klubem w czerwcu, bo wtedy wygaśnie jego kontrakt. Bliżej mu do wyjazdu do Meksyku lub jednego z klubów z Ameryki Południowej, ale poważnie rozważy też propozycję z Wisły (…). „Muraś” najchętniej zostałby w Poznaniu. Sęk w tym, że zaciskający pasa Lech zaproponuje mu nowy kontrakt na poziomie o co najmniej połowę niższym niż do tej pory. Patrząc na jego postawę po powrocie do gry po kontuzji, bez wątpienia zasłużył na pensję na podobnym poziomie co teraz.
Jest kilka słów pochwały pod adresem Mateusza Lewandowskiego, który na lewej obronie radzi sobie coraz lepiej. Jest o Arturze Sobiechu, który strzelił trzeciego w lidze gola, choć opowiada, że „właściwie to czwartego, bo tydzień wcześniej też prawidłowo strzeliłem, ale sędziowie mi go zabrali”. Jerzy Dudek pisze o reakcjach Anglików na piątkowe losowanie, przypomina ostatnie ich starcia z Polakami, czyli wszystko, co już wiecie.
Zacytujmy najciekawszy fragment: Nie zdziwię się, jeśli te mistrzostwa będą należały do drużyn z Ameryki Południowej. Brazylia to mój prywatny faworyt, Argentyna wydaje się lepsza niż w ostatnich latach, a do tego dochodzi jeszcze Kolumbia i Chile, które zachwyciło na Wembley. No i Urugwaj. Teraz cała Anglia jednocześnie podziwia to, co robi w barwach Liverpoolu Luis Suarez, ale też zaczyna bać się tego, czego może dokonać na mundialu w meczu przeciwko nim. 10 spotkań, 14 goli i 6 asyst. Obok tego bilansu Suareza w Premier League nie można przejść obojętnie. Messi, Ronaldo, Ibrahimović, Suarez. Taka jest moja hierarchia na tej pozycji. Urugwajczyk to geniusz. Tylko żeby już nie gryzł…
Jeśli na coś naprawdę warto zwrócić dziś w „Fakcie” uwagę, to na tekst o Robercie Jeżu.
Robert Jeż (32 l.) wyjechał z Lubina. Słowacki pomocnik Zagłębia wrócił do rodzinnego domu niedługo po tym, jak został pobity przez zamaskowanych bandytów. Oficjalnie mówi się, że piłkarz wrócił na Słowację, by leczyć kontuzję pleców. Pomocnik Zagłębia skarżył się na ból jeszcze przed meczem z Lechem. W Poznaniu nie zagrał, a kilka dni po tym spotkaniu został napadnięty w bramie. Pobity Jeż spakował walizki, wyłączył telefon i opuścił Lubin. Możliwe, że wróci jeszcze do klubu tylko po to, by rozwiązać kontrakt. W Zagłębiu nigdy nie czuł się najlepiej. – Szczerze przyznam, że przeciwko tak sfrustrowanemu i przestraszonemu piłkarzowi jak Jeż jeszcze nigdy nie grałem – mówi nam proszący o anonimowość były reprezentant Polski.
„Mistrzowie Polski zlękli się śniegu” to podsumowanie, dość delikatne, występu Legii. Generalnie, bardzo przeciętny numer.
RZECZPOSPOLITA
Stefan Szczepłek, który od konferencji Adama Nawałki – kiedy przedstawił się jako reprezentant całego środowiska dziennikarskiego, zaczął składać życzenia i wspominać stare czasy – był nieco w cieniu, dziś pisze o Brazuce. To znaczy, chyba, bo znów bierze mu się na wspomnienia, a sam tekst o testowaniu nowej piłki zaczyna się w taki sposób…
Pierwsza myśl: idę. Znam wszystkie piłki mundiali ostatnich pięćdziesięciu lat, więc muszę poznać i tę. Druga myśl: nie idę. Nie będę się wygłupiał. Nie mam fragmentu kręgosłupa na odcinku L4-L5, mam natomiast biodro z tytanu, a w kieszeni skierowanie na test wysiłkowy. Ostatni mecz rozegrałem, kiedy redakcyjny kolega Michał Kołodziejczyk chodził do podstawówki, a Leo Messi miał pięć lat. Było to w roku 1992, podczas mistrzostw Europy w Goeteborgu. Dziennikarze Szwecji kontra Reszta Świata. Najpierw Bjoern Nordqvist sieknął mnie w polu karnym, a potem wraz z Ralphem Edstroemem, w dowód uznania, znieśli mnie z boiska. Trzecia myśl: a właściwie dlaczego mam nie iść, skoro testy odbywają się tuż obok domu, na moim Ursynowie. Do wyboru miałem buty fioletowe, niebieskie, zielone i różowe. Wszystkie z bliżej nieokreślonego tworzywa. Niestety, w moim rozmiarze były tylko różowe predatory. Różowe. Boże, jaki obciach. W dodatku sznurowane z boku, czego nie lubię.
Równie dobrze można by się zatrzymać na zdaniu „nie będę się wygłupiał”. No właśnie.
GAZETA WYBORCZA
Główny sportowy tekst w „Gazecie Wyborczej” to dość obszerny Pawła Wilkowicza o mistrzu świata w szachach, Magnusie Carlsenie. O piłce mamy kilka stron, z różnych części świata. Ale po kolei.
„GW” przede wszystkim rozprawia się z Mariuszem Rumakiem. Mamy rozmówkę złożoną z trzech pytań i tekst: „Trener na lata” ma jednak za sobą bardzo ciężkie pół roku. Z europejskich pucharów Lecha wyrzucił słabiutki Ł»algiris Wilno, z Pucharu Polski – pierwszoligowa Miedź Legnica. Jeszcze kilka dni temu obowiązująca plotka głosiła, że po tej porażce Rumakowi pozwolono pracować tylko do zimy. Zastąpić go miał Maciej Skorża. Jeszcze przed piątkowym meczem z Wisłą – wygranym 2:0 po dobrej grze – plotkę zwalniającą Rumaka zniosła inna, o ultimatum dla trenera. Trener zostanie, jeśli Lech wygra cztery z sześciu meczów, jakie po blamażu w Legnicy miał do rozegrania jesienią. Tym czwartym ma być starcie najbliższej starcie z Zawiszą.
„Ligowcy grają piach i chcą na plażę” – pisze Przemysław Iwańczyk. Podoba nam się zwięzły, konkretny (i jakże przykry) wstęp: Z wydłużonym sezonem w ekstraklasie nie radzą sobie ani piłkarze, ani trenerzy, ani kibice. Ł»adna drużyna nie może utrzymać formy niż przez trzy mecze, zawodnicy w wietrze i zimnie przeżywają na boiskach katusze, a trybuny – nie tylko z powodu kar dla klubów – są puste. To nie jest normalne, by polscy piłkarze nagle zaczęli grać tak często. Większość tekstu jest o zdarzeniach z zakończonej kolejki. Do tego druzgocąca statystyka z poprzedniej serii spotkań: średnio 3333 widzów na mecz!
Dariusz Wołowski pisze o hiszpańskiej rewelacji Atletico i trenerze Diego Simeone. Na czym polega jego fenomen? Najkrócej mówiąc, stworzył drużynę na własne podobieństwo. Tak jak kiedyś sam obrzydzał futbol rywalom, tak dziś jego gracze mają za zadanie sprawić, by po meczu przeciwnik poważnie zastanowił się nad zmianą profesji. Argentyńczyk nie chce na Vicente Calderon kopiować Barcelony czy Realu Madryt. Wybrał własną drogę. Jego drużyna nie zamierza dominować, ale kontrolować. Chętnie oddaje przeciwnikowi piłkę, niech się męczy, wypruwa się z sił, a wtedy piłkarze Atletico dopadają go jak ranne zwierzę. Argentyńczyk opowiadał kiedyś, że może darować swoim graczom porażkę, byle zwycięzca długo dochodził potem do siebie. A najlepiej, gdyby zaczął kojarzyć futbol z przykrościami lub wysiłkiem Syzyfa (…). Piłkarze Atletico mawiają, że kiedy wychodzą na boisko, to w gotowości, by skoczyć dla niego w ogień. Simeone się na to uśmiecha. „A niech mówią, co chcą, grają, dla kogo chcą, byle wyniki były takie, jak chcemy.”
SPORT
W „Sporcie” – tak jak w tytule jednej z relacji pomeczowych – marudnie i nudnie. A właściwie, tylko to drugie. Można zatrzymać się jedynie na rozmowie z Bogusławem Baniakiem, trenerem Floty, który tradycyjnie narzeka na sędziów. Mówi, że przez popisy niektórych powinien mierzyć ciśnienie co godzinę, a Flota – mieć sześć punktów więcej. I cytat: Skoro trenerzy bądź piłkarze słono płacą za niekompetencję i nieudolność, to dlaczego takich samych konsekwencji nie ponoszą rozjemcy? Po wielu latach pracy trenerskiej dostrzegłem, że wielu sędziów jest po prostu słabo przygotowanych do wykonywania tego zawodu. Czuję się pokrzywdzony, tymczasem oni zakładają „czyste kapcie” i nie poczuwają się do winy.
Najwięcej mamy oczywiście o wygranej Ruchu nad Górnikiem i Filipie Starzyńskim. Nic specjalnego, tym bardziej jeśli są to relacje w stylu „w 25 minucie X podał do Y, ten do Z i Z pokonał z pięciu metrów bramkarza rywali”. Jednak w świetle ostatnich wydarzeń wyciągnęliśmy mały fragment ze specjalną dedykacją dla Daniela Łukasika: – Coś fantastycznego! – komplementował swojego podopiecznego i jego wyczyn Jan Kocian. A potem tłumaczył tajemnicę tegoż. – Często mówię zawodnikom po treningu: „macie czas na rzuty wolne”. Filip wówczas zostaje i dośrodkowuje a to na głowę Jankowskiego, a to Kuświka. No i oczywiście mnóstwo strzela bezpośrednio na bramkę – zdradza słowacki opiekun Ruchu.
SUPER EXPRESS
Sukcesy Krzysztofa Włodarczyka i Justyny Kowalczyk sprawiły, że o piłce są niecałe cztery strony z sześciu, zaczynając właśnie od trzeciej.
Przede wszystkim wrażenie robi rozmówka z Robertem Jeżem.
Jak do tego doszło i kiedy zostałeś pobity?
– We wtorek około 19.30, kiedy wracałem z treningu do domu. Przed blokiem podeszło do mnie dwóch ludzi, zaczęli mnie bić. Coś tam mówili, ale nie zrozumiałem co. Starałem się przede wszystkim ochronić głowę. To wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Mocno ucierpiałeś?
– Mam kilka guzów. Najgorzej wygląda siniak pod okiem. Ł»ona jak mnie zobaczyła, to aż się popłakała…
(…)
Jaka była reakcja kolegów z zespołu na to, co spotkało ciebie i Gliwę?
– Łatwo sobie wyobrazić… Już wcześniej presja ze strony kibiców była mocno odczuwalna. Teraz wszyscy w Zagłębiu będą się bali grać. Przecież na naszym miejscu mógł być każdy inny piłkarz. Na pewno wyniki są słabe, ale czy myślicie, że nas to nie boli?! Owszem, można mieć do nas pretensje, że nie punktujemy, ale niech nikt nam nie zarzuca, że drużynie się nie chce, bo to nieprawda.
Czytamy te wypowiedzi Jeża i no niestety, jakoś nas to wszystko nie przekonuje. Wygląda to w tym sezonie tak, że Zagłębiu jednak się nie chce i kolejne porażki nikogo nie zabolały. To znaczy, w końcu zabolały, ale w nieco inny sposób.
Bogusław Leśnodorski wciąż walczy z wojewodą Jackiem Kozłowskim. I wciąż bezskutecznie. Starcie w „Kontrataku” nie przyniosło zamierzonego efektu.
Dalej widzi pan w decyzji o zamknięciu stadionu Legii wyłącznie kontekst polityczny?
– Oczywiście, że tak. Legia włożyła mnóstwo pracy w to, aby na naszym stadionie było bezpiecznie. I on jest najbardziej bezpieczny w Polsce! Spełniliśmy mnóstwo życzeń policji i pana wojewody, a na koniec i tak zostaliśmy oszukani. Bo tak to trzeba nazwać. Kontekst polityczny jest oczywisty. Sporo osób mówiło nam: cokolwiek zrobicie, nic wam to nie da, i tak wam zamkną stadion, bo potrzebne są tematy zastępcze. Niestety, mieli rację.
Faktem jest jednak, że odpalano race na meczu z Pogonią.
Jeszcze nikomu na świecie nie udało się całkowicie wyeliminować tego zjawiska. Tyle że na Legii to marginalne. Na meczu z Pogonią było ponad 20 tysięcy ludzi, a race odpaliło kilka osób. My tak się lubimy powoływać na ligę angielską, jak to tam bezpiecznie. Otóż mam dane, z których wynika, że na meczach Premier League częściej dochodzi do incydentów niż w Polsce. Policja na niedawnym spotkaniu przedstawiała dane, że na polskich stadionach w 99,7 procent jest bezpiecznie. O wiele gorzej jest na dworcach i w innych publicznych miejscach. Proponuję więc, żeby tym się bardziej zająć.
I my też proponujemy to samo…
PRZEGLĄD SPORTOWY
Podoba nam się okładka – skoro piłkarze nic nie grają, niech takie miejsca udostępnia się innym sportowcom. Tym, którzy odnoszą sukcesy. Jesteśmy za.
Jednak o piłce i tak możemy przeczytać na pełnych 16 stronach. „PS” chwali skromnego chudzielcu, który został bohaterem derbów (Filip Starzyński). Pisze też o najlepszym meczu w karierze Mateusza Lewandowskiego, który ma szansę zagrać na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Czyżby jedyny Lewandowski, który do Brazylii pojedzie w innym celu, niż na wakacje?
Przemysław Zych po raz kolejny porusza tematy naukowe – tym razem pisze o zasadach poszukiwania talentów. Wizyty, które opisał w książce „The Goldmine Effect”, sprawiły, że odrzucił teorię o talencie zapisanym w DNA. Oparł się na przemyśleniach Stevena Francisa, trenera wspomnianych jamajskich sprinterów, który wyznaczył kilka zasad dla poszukiwaczy talentów. Przede wszystkim uznał, że przy selekcji młodych sportowców nie należy zwracać uwagi na… ich aktualne wyniki. „Patrzcie na głód sportowca, a nie na rezultaty. Sukces zazwyczaj osiągnie ten, który w młodym wieku biega 10,6 sekund, a nie 10,2 sekund” – mawiał Francis, a Ankersen dodaje: – Talent należy oceniać w kontekście sytuacji, w której sportowiec się znajduje. Dlatego jeśli zastanawiacie się, dlaczego Legia przeoczyła Roberta Lewandowskiego, dziś jednego z najlepszych napastników świata, odpowiedź jest prosta: w warszawskim klubie patrzono na jego aktualne możliwości, nikt nie zwracał uwagi na kontuzje i skomplikowaną sytuację rodzinną.
Co jeszcze warto przeczytać? Plus za to, że „PS” porozmawiał z Hernanem Crespo, ale sam tytuł „Zawsze są grupy śmierci” niespecjalnie zachęca. Jest trochę komentarzy o losowaniu, typowaniu faworytów i… polskim akcencie.
A Lewandowski?
– Jest bardzo dobry! Ma duży talent, przyznam, że bardzo mi się podoba. Uważam, że mechanizm funkcjonujący w Borussii Dortmund jest dla niego idealny. Zobaczymy, co stanie się z nim w przyszłym roku, prawdopodobnie trafi do Bayernu Monachium, ale do tego czasu Borussia będzie mogła się nim cieszyć.
To prawda, że ma pan polskie korzenie?
– Nie.
To dziwne. Podobno pańska babcia była Polką…
Nie. Nie mam z Polską nic wspólnego. Moje jedyne związki z Europą ograniczają się do moich dziadków, którzy pochodzili z Hiszpanii. Opowieści o moich polskich korzeniach wzięły się z czego innego. W Argentynie rzeczą naturalną jest nadawanie przydomków. Kiedy byłem bardzo mały i miałem bardzo, ale to bardzo jasne włosy, moja ciotka nazwała mnie „El Polaco”. I tak zostało, chociaż dzisiaj włosy mam już siwe.
Wywiadu udziela też Artur Sobiech i rykoszetem – który to już raz?! – obrywa Paweł Wszołek. Czyli wszystko w normie.
To pana najważniejszy czas w Niemczech?
– Myślę, że tak, bo od drugiej kolejki, kiedy jestem zdrowy, występuję regularnie. I wcale nie jest to związane z kontuzjami pozostałych napastników, bo gdy wskoczyłem do pierwszej jedenastki, to wszyscy byli jeszcze zdrowi.
Bundesliga to piłkarsko zupełnie inny świat niż polska ekstraklasa?
– Są tu zdecydowanie większe wymagania, kilku zawodników na jedną pozycję, świetne warunki do treningów. Nie ma powodów do narzekania.
Czemu więc przed rokiem nie chciał się tam przenieść Paweł Wszołek?
– Przeszedł teraz, przenosząc się do Włoch. Być może wtedy nie był gotowy. Koledzy w szatni śmiali się z tej sytuacji, pytali, kim jest ten Wszołek, który wywinął taki numer i dwa razy nie przyjechał na lotnisko, gdzie czekali na niego przedstawiciele klubu. Do dziś pytają, jak tam ten Wszołek. W Hanowerze obrosło to już legendą.
Na Wyspach rządzą dwa tematy – doskonały Everton (Gerard Deulofeu trafił na większość okładek), który wyhamował Arsenal oraz „fix-scandal“. Policja zaaresztowała już sześć osób podejrzanych o udział w korupcji po tym, jak jeden z byłych obrońców Premier League ujawnił, że partycypował w ustawianiu meczów. O sprawie napiszemy osobny artykuł. Media piszą też o Jose Mourinho, który nie zdobędzie mistrzostwa, o Moyesie, który nie chce panikować, a także – to już „The Scotman“ – o pirotechnice i wandalizmie kibiców, który potępia Celtic.
Zaskakującą różnorodność tematyczną mamy natomiast w Hiszpanii. Tam każdy z większych dzienników sportowych bierze dziś na tapetę co innego. „Marca“ głośno potępia zamieszki z meczu Atletico Paranaesense – Vasco (czterech rannych po ogromnej bójce), akcentuje słowa Cristiano Ronaldo, który nie myśli o mundialu, bo najpierw chce wygrać wszystko z Realem, a także informuje, że Atletico znalazło alternatywę dla Thibauta Courtois, a jest nim Pepe Reina. „AS“ pisze z kolei o „Madrid mundial“, czyli sześciu (+ Khedira) reprezentantach z Realu, którzy marzą o zwycięstwie w Brazylii. Możemy też przeczytać o rekordach Diego Simeone, który ma najwyższy procent zwycięstw wśród wszystkich trenerów Atletico w historii tego klubu, a także o rewolucji, jaka się szykuje w Barcelonie w 2014 roku. Część decyzji – zdaniem dziennikarzy „AS-a“ – ma być „delikatnych, bolesnych i zaskakujących“. Jakieś nazwiska? Nie wiadomo, co z przyszłością Pedro, Montoyi i Bartry, którym zależy na regularnej grze. Do pierwszej drużyny mają natomiast wrócić Rafinha i Deulofeu, ale to nie wszystko – klub planuje ponoć wzmocnienie każdej formacji. Nowym bramkarzem według „AS-a“ zostanie Ter Stegen, a jeśli odejdzie Pinto, na Camp Nou powinien też trafić Reina.
O planach transferowych Barcelony możemy też przeczytać w „Sporcie“. Z najpopularniejszego katalońskiego dziennika dowiadujemy się, że Blaugrana szykuje „operación de 45 millones“, czyli prawdziwą bombę transferową, której bohaterem ma zostać Aguero lub Van Persie. „Sport“ pisze też o Montoyi, który chciałby przedłużyć kontrakt z klubem, ale nie ma zaufania do Taty Martino oraz o pewnej zmianie, którą Argentyńczyk wprowadził w Barcelonie. Mianowicie 70% przeprowadzanych przez niego zmian ma miejsce po 70. minucie. Ot, taka ciekawostka. Co w „Mundo Deportivo“? „Tataterapia“, czyli Martino zaprasza całą kadrę do centrum treningowego, by tradycyjnym argentyńskim „asado“ porozmawiać przed meczami z Ajaksem i Athletikiem.
Monotematyczność mamy w Portugalii – tam wszyscy piszą dziś o Sportingu Lizbona, który po zwycięstwie nad Gil Vicente i wpadce Benfiki z Arouką (2:2) w końcu został samodzielnym liderem w tabeli. „A Bola“ nazywa Sporting „Mistrzem w trakcie przebudowy“, natomiast „O Jogo“ akcentuje słowa trenera „Lwów“, Leonardo Jardima, który stwierdził, że „nikt nie zrobił więcej niż my, by być liderem“. W Portugalii możemy też przeczytać o Jacksonie Martinezie, który strzelił 45% goli dla Porto, a także o Carlosie Eduardo, który odmówił Fiorentinie. Coś jeszcze? Nemanja Matić z Benfiki żałuje straconych dwóch punktów. Ogólnie prasa portugalska należy do najnudniejszych w Europie.
Przeskakujemy do Włoch, a tam na okładce „Tuttosport“ wylądował Kamil Glik, którego bramka z Lazio dała Torino zwycięstwo i 7. miejsce w tabeli. Najważniejsze tematy to jednak wygrana Romy pozwalająca stołecznej ekipie zbliżyć się do Juventusu, wpadka Interu, który zremisował 3;3 z Parmą i… Juve chroniono w tureckim piekle przez policję.
We Francji – do czego już się przyzwyczailiśmy – poniedziałkowa prasa sportowa jest dość uboga. W „L’Equipe“ znajdziecie masę relacji z ostatniego weekendu Ligue 1, a na czołówkę wysuwa się zakończony rekord Vincenta Enyeamy, który po 1061 minutach w końcu został pokonany.
Na koniec zaglądamy na strony sportowe „Bilda“, który pisze, że Guardioli brakuje jedynie „der 12:0-Rekord“. Po zwycięstwie 7:0 nad Werderem monachijczykom pozostała do pobicia wygrana Moenchengladbach z Dortmundem z 1978 roku. Na kolejnej stronie tekst o szpitalu w BVB – po ostatniej kolejce z urazami wylecieli też Sahin i Bender, co mocno denerwuje Kloppa.
Fot.główne:FotoPyk































