Wszyscy grali dla Arsenalu. Wszyscy tylko nie Everton

redakcja

Autor:redakcja

08 grudnia 2013, 19:48 • 2 min czytania

Świdrujące podania Barkleya, łokcie i rajdy Lukaku, w końcu petarda Deulofeu. Everton nie dostosował się do weekendowego hasła pt. gramy dla Arsenalu i zremisował dziś na Emirates. To był mecz, który śmiało można sobie nagrać na DVD i puszczać wtedy, gdy nasza ukochana ekstraklasa serwuje taplanie się w śniegu, a pomarańczowa piłka jest tak pomarańczowa, że… jej nie widać. Dziewięćdziesiąt minut, gdzie posiadanie piłki zmienia się raz w jedną, raz w drugą stronę, a Giroud w 94 minucie ładuje w poprzeczkę. I jeszcze na koniec ta mina Ozila. Facet przez chwilę był bohaterem, ale tego dnia to piłkarze Martineza zasłużyli na największe brawa.
Gdyby Arsenal wygrał, miałby już siedem punktów przewagi nad drugim Liverpoolem i piętnaście nad będącym w straszliwiej dupie Manchesterem United. Miałby kolejną porcję gazetowych szpalt i pytań z serii, kto ich zatrzyma i dlaczego nikt? Co tu dużo mówić – po wczorajszych wtopach gigantów liczyliśmy, że właśnie tak będzie. Nikt by jednak nie przewidział, że to Everton w pierwszej połowie będzie miał 65 procent posiadania piłki, a Barkley i reszta tkać będą koronkę jakby przed chwilą nastąpiła wymiana strojów. Ty do mnie, ja do ciebie, a wszystko w rytm rozrysowywania schematu londyńskiego metra, czyli określeniu, które kiedyś przypisywano piłkarzom Wengera.

Wszyscy grali dla Arsenalu. Wszyscy tylko nie Everton
Reklama

Everton drużyną drugiego wyboru – napisali dziennikarze BBC i chyba czas się z tym zgodzić. Dobra gra czerwonej strony Liverpoolu nieco przyćmiła ten fakt, a przecież wystarczy jeden ruch pilotem. Jeden losowo wybrany mecz. Mirallas, Pienaar, świetne boki obrony, masa uzdolnionych młodzieży. No i ten czołg Lukaku… To nie mogło skończyć się na golu Oezila.

Arsenal był dziś w cieniu. Zgoda, dalej potrafi kosmicznie wymieniać piłkę jak w słynnym meczu z Norwich, ale częściej jest to fm-owskie direct niż short, gra z kontrataku i natychmiastowe uruchamianie Giroud. Nie blyszczał jak w ostatnich meczach Ramsey, nie grał na miarę możliwości Wilshere, a wspomniany Giroud strzelał wszędzie tylko nie do bramki. Pięć punktów przewagi i piętnaście oczek więcej niż na tym samym etapie rozgrywek rok temu Wengera martwić nie powinno, ale mały kamyk do ogródka wpadł. Everton grał dziś po prostu lepiej.

Reklama

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama