Bałwany z Legii ośmieszone w Gdańsku

redakcja

Autor:redakcja

08 grudnia 2013, 21:35 • 5 min czytania

Gdyby ktoś nam powiedział, że po 20 kolejkach Legia Warszawa będzie miała na swoim koncie więcej porażek niż Ruch i Pogoń, to zalecilibyśmy mu wyszukiwarkę google i hasło: „psychiatra”. Tymczasem w istocie tak jest – zespół Jana Urbana przerżnął właśnie szósty mecz w lidze, w dodatku w swoim stylu, czyli nie żadne 3:4 po pasjonującym spotkaniu, tylko 0:2 po żenującym meczu, w którym legioniści nie potrafili wymienić trzech podań, a pierwszy strzał oddali w 55 minucie. Patrzenie na mistrzów Polski (!) i liderów ekstraklasy (!!) boli. Istna katorga. Ale – tak nam się zdaje – Urban zimą jednak utrzyma posadę.
Tematem zastępczym dla kibiców Legii stał się sędzia Tomasz Musiał, do którego wrócimy w dalszej części tekstu. Natomiast to nie on zdecydował o porażce tej drużyny, decydujący był cały miks zachowań piłkarzy: nonszalancja, niechlujność, ospałość, brak pomysłu, ruchu, jakości po prostu. Od pierwszej minuty widać było, kto ten mecz wygra i dlaczego nie będzie to Legia. Ta drużyna wyglądała mniej więcej tak, jakby stała na tym boisku tak ze 48 godzin, została całkowicie zasypana śniegiem, jakby piłkarze przeistoczyli się w półżywe bałwany, aż nagle o 18.00 pojawili się gracze Lechii i między tymi biednymi zmarźlakami zaczęli swoje przedstawienie.

Bałwany z Legii ośmieszone w Gdańsku
Reklama

Można przegrać mecz, można nawet przegrać z Podbeskidziem – zdarza się. Ale przegrać w takim stylu, jak w Gdańsku, w zasadzie zapraszając przeciwnika do tańca, oddając mu piłkę i wolną przestrzeń – nie wolno. Legioniści zrobili wszystko, by przegrać i nie zrobili czegokolwiek, by wygrać. Dno. Po takim występie należałoby wystawić torby przed stadion i niech sobie zawodnicy kombinują transport do Warszawy. Na przykład „Polskim Busem”.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Oczywiście można wymienić w Legii trenera, to dość proste, chyba aż za proste. Nam się zdaje, że do wymiany w tej drużynie jest przede wszystkim pomoc (Vrdoljak, Furman, Kucharczyk i Ojamaa to – przynajmniej na tę chwilę – nie ten poziom), o ataku nie wspominamy, bo nie można wymienić czegoś, czego nie ma. Atak po prostu trzeba stworzyć od podstaw. Tak jak dzisiaj nie przekonywali obrońcy, tak oni mimo wszystko są tymi, którzy jednak trzymają poziom – przynajmniej na tle reszty formacji.

Lechia była dzisiaj drużyną, która chciała grać w piłkę. A piłka to bieganie, wychodzenie na pozycję, przegląd pola, odrobina agresji i werwy. W tej drużynie była pasja i prawdziwa żądza zwycięstwa. Był też momentami rozsądek, spokojne rozegranie. Jak na warunki atmosferyczne, w których grano – mecz kompletny. Gdyby jeszcze Matsui był skuteczniejszy i trafiał w bramkę z gry, a nie z rzutów karnych – mogłoby to wszystko zakończyć się istnym pogromem. Przy takiej różnicy, jaką dzisiaj widzieliśmy w Gdańsku, Legia mogła przegrać i pięcioma bramkami. Może nawet by się jej taki prysznic przydał, bo bez tego worka bramek teraz zaczyna się wspomniany wcześniej temat zastępczy, czyli… sędzia.

Sędzia Musiał. Jak wiadomo, jego rodzina związana jest z Wisłą Kraków. No i kilka miesięcy temu nie widział faulu na Saganowskim… Cóż, w Gdańsku popełnił kilka błędów, to prawda. Błędów w obie strony, np. na sam koniec meczu powinien Furmanowi pokazać czerwoną kartkę za kopnięcie przeciwnika bez piłki. Ale o tym kibice Legii mówić nie będą, za to wspominać będą przede wszystkim dwa rzuty karne.

Pierwszy – prawidłowy, czerwona kartka dla Jakuba Wawrzyniaka też prawidłowa. Idiotyczne zachowanie obrońcy, sfaulował zawodnika będącego sam na sam i szykującego się do strzału (na skutek faulu oddał strzał nie tak dobry, jak mógłby). Nie ma nawet sensu o tym dyskutować. Ewentualnie warto zapłakać nad głupotą Wawrzyniaka.

Drugi – nieprawidłowy, bo Bereszyński faulował przed polem karnym. Minimalnie przed. Pięć centymetrów przed. „Większość” Japończyka była już w polu karnym, ale akurat noga – jeszcze za. Ułamek sekundy po faulu Matsui już leżał głęboko w „szesnastce”. Komentatorzy w ciepłym studiu patrzyli się na szóstą powtórkę i mówili „chyba przed”. Do końca nie byli pewni. A Musiał miał obowiązek zagwizdać i podjąć decyzję w sekundę, nie miał powtórek, ciepłego studia, miał za to padający w oczy śnieg. Popełnił błąd. Zdarza się. Ale to był błąd z gatunku – miał do oceny bardzo trudną decyzję i musiał ją podjąć w bardzo trudnych warunkach, no i podjął złą.

Gadanie, że nie zagwizdał jakiegoś faulu w środku pola na legioniści, a zagwizdał na lechiście jest bez sensu – równie dobrze kibice Lechii mogą mówić o braku czerwonej dla Furmana czy braku bezpośredniej czerwonej dla Bereszyńskiego (co byłoby problemem w następnej kolejce). Wiadomo, że Musiał pozwala na boisku na wiele, czasami (za często) na zbyt wiele, ale nie wydaje nam się, by wypaczał wyniki spotkań częściej niż inni sędziowie. Wręcz przeciwnie.

Legia przegrała, ponieważ była PIĘĆ KLAS gorsza od Lechii. I w tym zdaniu zawiera się wszystko na temat meczu. – Od początku chcieliśmy narzucić bardzo wysokie tempo. To nam się udało. Po paru minutach powinniśmy prowadzić kilkoma bramkami. Mieliśmy swoje problemy przed meczem, kilku zawodników nam wypadło, mimo tego poradziliśmy sobie – powiedział trener gospodarzy, Michał Probierz. A Urban słusznie skwitował: – Wyglądaliśmy jak drużyna z Ameryki Południowej, która pierwszy raz widziała śnieg.

W drugim niedzielnym meczu Podbeskidzie Bielsko-Biała zremisowało z Zawiszą Bydgoszcz. Tutaj już sędzia Marcin Borski ewidentnie wypaczył wynik spotkania, ponieważ w tym bardzo wyrównanym spotkaniu chodziło o to, by zdobyć tę jedną jedyną bramkę. Powinni ją zdobyć z rzutu karnego po faulu na Masłowskim bydgoszczanie, ale jakimś cudem Borski nie zauważył ewidentnego faulu Dariusza فatki. Kiedy sędzia nie zauważa czegoś takiego, należy sobie zadać pytanie: czy widzi cokolwiek?

Nawet nieźle oglądało się to 0:0, tempo nie usypiało, akcje były, jeszcze w ostatniej minucie doliczonego czasu gry Vasconcelos miał okazję, by przesądzić o wyniku. Szanse mieli gospodarze (słupek Telichowskiego i przede wszystkim strzał Paweli z bliska!), mieli je też goście (główka Drygasa). – Remis był sprawiedliwy – podsumował Ojrzyński, natomiast Tarasiewicz odkrywczo przedstawił różnicę między spotkaniem w Bielsku i spotkaniem z Piastem w Bydgoszczy. – Wtedy wygraliśmy wysoko, ponieważ stworzyliśmy sobie bardzo dużo sytuacji i prawie wszystkie wykorzystaliśmy – stwierdził. Bingo!


Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama