Obijanie statystów i błyskawiczny odjazd Wisły

redakcja

Autor:redakcja

29 listopada 2013, 22:07 • 5 min czytania

Najpierw poprawili zawieszenie (nowa twarz Bunozy) i przekręcili licznik (druga młodość Głowackiego). Później zamontowali solidny napęd na dwie osie (duet Garguła-Chrapek), a na koniec postarali się o elegancką, skórzaną tapicerkę (Paweł Brożek). Krakowski garbusek, który jakimś cudem, na ostatnich oparach, miał wolno toczyć się w kierunku górnej połówki tabeli, rozpędza się aż miło, śmiejąc się przy tym całej lidze w twarz. Może i ten mecz nie był wybitną piłkarską ucztą, może nie puścimy go sobie z odtworzenia w świątecznej przerwie zamiast „Kevina”, ale naprawdę przyjemnie było zasiąść przed telewizorem i obejrzeć tak grającą Wisłę. Lekko, z pomysłem i bez paniki w obronie, a na dodatek w 60 sekund doprowadzającą Śląsk do płaczu.
Miło było też zerknąć wreszcie na dwóch poważnych napastników. Takich, którzy nie czają się pazernie na linii pola karnego, tylko ciągle są pod grą, przyjmują, dryblują, walczą z obrońcami i za wszelką cenę próbują coś w polu karnym rywala zmontować. Przyjemnie. Nawet gdy Brożkowi przed przerwą kilka razy odskoczyła piłka, a walczący w pojedynkę z, jakby nie patrzeć, najlepszą defensywą ligi Paixao strzelał, jakby chciał Miśkiewiczowi podawać.

Obijanie statystów i błyskawiczny odjazd Wisły
Reklama

Na zupełnie przeciwległym biegunie znaleźli się za to obrońcy, wśród których pasjonujący pojedynek o miano najbardziej zaspanego defensora meczu stoczyli elektryczny Rafał Grodzicki oraz Marko Jovanović, z którym jak chciał bawił się w pierwszej połowie Paixao. Szczęście Białej Gwiazdy polegało jednak na tym, że w składzie miała Głowackiego, który za punkt honoru postawił sobie upilnowanie Portugalczyka, przez co po przerwie Śląsk właściwie nie zagroził bramce Wisły. Tymczasem Grodzicki miał obok siebie Kokoszkę, który albo podawał na kontrę, albo… na rzut rożny.

– Można grać dwoma napastnikami. My momentami gramy nawet pięcioma, bo przecież pomocnicy też grają czasami jako napastnicy – stwierdził przed meczem z charakterystycznym dla siebie humorem Franciszek Smuda i choć piątki snajperów nie zarejestrowaliśmy, to jednak gra ofensywna Wisły zrobiła na nas spore wrażenie. Może i treningi w Krakowie rzeczywiście ograniczają się do rzucenia piłki i „hulaj dusza…”, ale jedno trzeba sobie powiedzieć wprost – kiedy już Wisła tę piłkę dostanie, kiedy w obroty wezmą ją Garguła czy Chrapek, kiedy lewą stroną akcję napędzi ten sam Bunoza, którego jeszcze rok temu odesłalibyśmy do Bośni pierwszym lepszym rejsowym z Modlina, to aż naprawdę chce się na to patrzeć. I to jak najdłużej.

Reklama

Na koniec jeszcze dwa słowa o Michale Chrapku, bo nie sposób przemilczeć jego dzisiejszy występ. To, że Garguła zaczął wreszcie grać jak na poważnego piłkarza przystało, to jedna sprawa, ale koncert z drugiej połowy Chrapka… Kilka dni temu obiło nam się o uszy (z bardzo dobrego źródła), że wstępne sondowanie w jego sprawie rozpoczęto w Porto, gdzie szukają perspektywicznego następny Joao Moutinho. Michał to wprawdzie jeszcze nie ten rozmiar kapelusza, ale to, co wyprawiał dzisiaj po przerwie, a zwłaszcza kluczowe podanie drugim golu (palce lizać!), musi robić wrażenie. 45 minut gry na czwartym biegu w zupełności wystarczyło, by zmieść z powierzchni ziemi całkiem nieźle grających przed przerwą wrocławian. Byle tylko częściej. Tak Chrapek, Garguła, jak i cała Wisła, bo na piłkarzy Śląska, którzy wyglądali dziś momentami jak transmisja meczu Pogoni z Zawiszą, nie ma już chyba w tym sezonie co liczyć.

Starcie Pogoni z Zawiszą przeniósł nas wstecz o parę ładnych lat. Mimo całkiem niezłych, a przede wszystkim szybkich zawodów, tym razem komplementy należą się spółce Live Park, dzięki której rozmazany od kropel deszczu obraz sprawiał wrażenie wręcz zakodowanego. Korzystając z okazji bardzo prosimy, aby nie usprawiedliwiać się padającym deszczem, bo na tej zasadzie to Premier League znalibyśmy z telegazety, a nie z telewizji. No, ale do rzeczy. Kilka ciekawych akcji co prawda udało nam się wyłapać, choć i tak wydarzeniem tego meczu będzie debiut 16-letniego Michała Walskiego, od razu zresztą w pierwszym składzie.

Przed rozpoczęciem sezonu wydawało się, że pierwszym zawodnikiem urodzonym w 1997 roku, który zadebiutuje w Ekstraklasie, będzie Dawid Kownacki z Lecha. Bo dojrzały fizycznie jak na swój wiek, bo błyszczał w swojej reprezentacji juniorskiej do tego stopnia, że zabierano go na starsze. I tak pewnie by było, gdyby nie kontuzja 16-letniego lechity, zresztą przywieziona z kadry właśnie. Przez kolejne tygodnie kandydatów na debiutantów nie mieliśmy nawet na horyzoncie, aż nagle, w poprzedniej serii gier, Zagłębie mierzyło się z Pogonią. Wtedy też na ławkach znaleźli się Filip Jagiełło i Michał Walski, jednak na boisku nie pojawili się ani na moment. Do dziś, kiedy to szansę dostał ten drugi. Dostał 55 minut, w trakcie których kilka razy pokazał duże umiejętności techniczne, nie chował się, nie unikał gry, ale bądźmy szczerzy: na kolana nie rzucił. Bardzo dobrze asekurował go Bartosz فawa. W chwili, gdy Walski przychodził na świat, on już wtedy był w szerokiej kadrze Portowców, a zadebiutował rok później…

Ostrzyliśmy sobie zęby, patrząc na wyjściowe składy obydwu drużyn. Jedni i drudzy lubią wysoki pressing, nie kalkulują, czemu w sumie akurat trudno się dziwić – najzwyczajniej w świecie nie mają nic do stracenia. Po powrocie do wyjściowego składu Macieja Dąbrowskiego, Dariusz Wdowczyk postanowił wyżej ustawić Wojciecha Gollę. Z tego względu w środku pola odpalony przez Rumaka wychowanek Lecha rywalizował z… odpalonym przez Rumaka wychowankiem Lecha, Kamilem Drygasem. Trzeba przyznać, że z tego starcia lepiej wyszedł zawodnik Zawiszy. Nie chodzi tutaj wyłącznie o gola, a o ogólny obraz gry. Drygas dominował w drugiej linii i był nawet bardziej widoczny od Herolda Goulona.

Zanim Drygas doprowadził do remisu, przy biernej postawie Mateusza Lewandowskiego, na prowadzenie wyszli gospodarze. Akcja palce lizać: najpierw obchodzący dziś swoje 31-pierwsze urodziny Marcin Robak doskonale wypuścił w bój Wojciecha Lisowskiego, a ten dokładnie dograł do Adama Frączczaka, który nie miał problemów, by posłać piłkę do siatki. Typowa treningowa akcja w trójkącie, przełożona na warunki meczowe, w odpowiednim tempie rzecz jasna. Przez pozostałą część spotkania częściej przy piłce byli gospodarze, przy czym jednak więcej strzeleckich okazji wypracowali goście. Skończyło się na sprawiedliwym 1:1 i na wyczerpującym treningu rzutów rożnych (9:9).

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama