Oglądanie meczu Jagiellonia – Lechia przypominało jedzenie najtańszej kiełbasy z Lidla. Tej, w której jest trzydzieści procent wody, dwadzieścia procent plastiku, piętnaście procent sprasowanych kurzych łap, a dopiero resztka właściwej treści. Futbolu w Białymstoku, czyli piłkarskiego mięsa, było raptem na kilka minut. Przez pozostałą część grania to starcie przypominało poziomem nie spotkanie ligowców, ale drużyny Actimela z drużyną A.
Mało brakowało jednak, by w tym futbolowym skeczu padła bramka sezonu. Po dośrodkowaniu z kornera Zyska uderzył z woleja, piętą, celnie i mocno. Na kilka sekund przenieśliśmy się z opustoszałego stadionu Jagi na stadion PSG, a Zyska robił za Ibrahimovicia dla ubogich. Baran jednak obronił, zabijając szanse na to, by ktokolwiek za tydzień o tym meczu pamiętał. Był to jedyny interesujący moment pierwszej połowy, poza tym ciekawsze było obserwowanie trwających na jednej z trybun prac spawalniczych. W drugiej z każdą chwilą coraz bardziej śmierdziało wynikiem zero zero. Parodia w ofensywie z obu stron była porażająca, jedenastki wyglądały tak, jakby tego dnia nie były w stanie skutecznie zaatakować nawet kanapki z serem. Przypuszczamy, że swoje zrobiła temperatura, bo prędzej pogoda wyłączy z gry Quintanę niż Janicki czy Dawidowicz, ale to tłumaczenie marne. Zrozumielibyśmy nieco słabszy występ, ale nie kiks na kiksie. Nawet gol padł w kuriozalnych okolicznościach, Grzelczak zanotował najłatwiejszą asystę w życiu, został nastrzelony, wystarczyło więc, że dobrze stał. Wtedy też na chwilę znowu na murawie zapanował futbol: Wiśniewski pewnie, na pełnym spokoju trafił do siatki w sytuacji sam na sam. Niby nic wielkiego, ale podczas tego festiwalu boiskowej indolencji trzeba było cieszyć się małymi rzeczami.
Zawiódł Quintana, zawiodła więc też cała Jaga? Bardzo możliwe, że ten zespół jest już tak uzależniony od dyspozycji Hiszpana. Ł»al w Białymstoku mogą mieć szczególnie za sytuację z drugiej połowy, gdy „Ł»ubry” miały rzut wolny pośredni z piątego metra. Ale wtedy właśnie on, właśnie Quintana uderzył fatalnie, prosto w mur. Wyglądało to tak, jakby strzelał na siłę, z zamkniętymi oczyma, klasyczne „siła razy ramię”. Spodziewaliśmy się po nim przy takiej okazji czegoś zupełnie innego. A skoro Quintana gra w ten sposób, to i Jagiellonia raczej nie błyszczy.
Po drugiej stronie sporo zamieszania starał się robić Machaj i owszem, może czasem udało mu się podanie albo dorzut. Ale jego symulka w polu karnym była kandydaturą do żenady miesiąca. Trzeba mieć tupet, żeby po tak bezczelnej próbie nabrania sędziego domagać się jeszcze głośno jedenastki, machać z oburzeniem łapami. Machaj powinien być zadowolony, że nie dostał żółtej kartki, a prywatnie takie zagrania karalibyśmy czerwoną i trzema meczami dyskwalifikacji.
Chcielibyśmy tu napisać coś jeszcze, ale i tak czytanie tego tekstu zajmie wam więcej czasu, niż obejrzenie skrótu ze WSZYSTKIMI najciekawszymi akcjami tego spotkania. Postulujemy przy okazji stworzenie jakiejś strefy buforowej między wtorkowo-środową Ligą Mistrzów i spotkaniami rodzimej Ekstraklasy, naszym zdaniem odpowiednie byłoby kilkugodzinne pasmo programów przyrodniczych, które przyzwyczaiłoby nas do tempa ligowców.
Fot.FotoPyk