Dajcie spokój. Nie macie nic wspólnego z piłką

redakcja

Autor:redakcja

28 listopada 2013, 21:46 • 5 min czytania

Nie mamy siły. W takie dni po prostu żałujemy, że zajmujemy się tym, czym zajmujemy. Ł»ałujemy, że nie interesujemy się krykietem. Ł»e nie mieszkamy na Węgrzech i nie kręci nas piłka wodna. Cokolwiek innego – curling, bobsleje, sanki, mistrzostwa we wstrzymywaniu oddechu. Niestety, los nas zadrwił i musimy – ba, my czasem nawet chcemy oglądać tych kilkunastu nieudaczników, którym ktoś kiedyś wmówił, że są piłkarzami. Śledzić ten niesmaczny serial, bardziej żałosny niż wszystkie odcinki Warsaw Shore sklejone do kupy. Naprawdę, amerykańscy naukowcy powinni sprawdzić czy udział w wydarzeniach z cyklu „Legia w Lidze Europy 2013/2014” nie powoduje nieodwracalnych zmian w mózgu.
Czujemy się zgwałceni tym, co znowu zobaczyliśmy. Wszyscy, co do jednego, każdy kto wyszedł dziś na boisko w białej koszulce Legii, powinien, jak فukasz M., usłyszeć zarzut o znęcanie. Lazio grające w rezerwowym składzie, BEZ SIEDMIU ZAWODNIKÓW, którzy wystąpili w jego ostatnim meczu w lidze, przyjeżdża do Warszawy jak po swoje. Strzela dwa gole, zgarnia punkty i wyjeżdża – nie przyjmując do 90. minuty ani jednego celnego strzału. Ani jednego. Średniak włoskiej ligi! Ósmy zespół Serie A, który nie wygrał w kraju pięciu ostatnich spotkań, w starciu z mistrzem Polski nawet się nie spocił. Oni by tu mogli zagrać w garniturach i bez butów. Na jednej nodze. Albo w sześciu.

Dajcie spokój. Nie macie nic wspólnego z piłką
Reklama

„Mam wrażenie, że legioniści wyszli przestraszeni” – obwieścił w pewnym momencie komentator, który – i nie dziwimy mu się wcale – chwilami zupełnie nie wiedział czy, a jeśli tak to w jakim celu ma otwierać usta. Ósma drużyna Serie A grała w piłkę, a mistrz Polski tylko biegał i popełniał błędy. Błędy, więcej błędów. Dotychczasowe problemy w konstruowaniu i wykończeniu akcji też postanowił zgasić już w samym zarodku, czyli na wszelki wypadek nie atakować wcale. Spacer. Naprawdę, widzieliśmy w swoim życiu trochę sparingów o nic, w których drużyny pokroju Lazio miały znacznie trudniej.

Dwaliszwili – niewidoczny dla radarów. Pinto – całym sobą pokazywał, że ani nie umie, ani nie chce. Ojamaa – ten głównie nie umie. Wstawić dziś do składu Piotra Malinowskiego, a nie zagrałby gorzej. Vrdoljak? Jeśli polegać statystykom whoscored.com, środkowy pomocnik Legii do 70. minuty nie miał jednego skutecznego odbioru! No więc z czym do ludzi? Z czym na salony, w tych obdartych łachach?

Reklama

24. minuta – Perea. Facet zdążył sobie podbić piłkę głową, jak na boisku szkolnym, a potem jeszcze raz, spokojnie wbijając ją do bramki. Jodłowiec tylko kręcił się w kółko z błędnym wzrokiem. Jakby chwilę wcześniej brał udział w tej podwórkowej zabawie, w której dzieciaki zasłaniają komuś oczy, okręcają kilkanaście razy wokół jego własnej osi i patrzą co się później z delikwentem stanie, jak szybko zaliczy glebę. Brakowało tylko, żeby Perea przystanął w miejscu i stuknął Jodłowca w plecy – „chłopie, tutaj jestem”.

W internecie oczywiście od razu musiała ruszyć dyskusja – „Kto wystawił go w obronie? Jodłowiec jak najszybciej do pomocy. Zmiana. Na stopera to on się nie nadaje”. Od kilkunastu miesięcy wszyscy mądrzy tego świata zastanawiają się, gdzie właściwie powinien grać Jodłowiec, czytaj: na jakiej pozycji będzie bardziej przydatny albo gdzie popełni mniej błędów? W międzyczasie, o zgrozo, ten nieszczęsny Jodłowiec zdążył nawet na moment przejąć opaskę kapitana reprezentacji. I w ogóle ma już w kadrze tyle meczów, co np. Andrzej Iwan przez całą karierę. A w tle i tak ciągle dyskusja – do obrony czy jednak do pomocy? Nikt nie wie gdzie gorzej, a gdzie lepiej. Bo w obronie popełnia błędy, zawala gole, zdarzają mu się wpadki. Może więc rzucić go do środka pola… A może jednak awaryjnie do obrony? I tak w kółko, do znudzenia. A przecież kiedyś już to pisaliśmy: przestańmy na siłę robić z niego klasowego piłkarza. Pytanie dotyczące Jodłowca nie powinno brzmieć, gdzie on powinien grać, tylko czy w ogóle powinien grać gdziekolwiek.

Ale wracając do meczu… Drugi gol, ta sama szopka.

Anderson miał 10 metrów wolnego miejsca tuż przed polem karnym. Furman włączył czwarty bieg dopiero jak się zorientował, że tamten dobrze skleił piłkę. Krótko mówiąc: kiedy nie miał szansy dobiec.

Mecz tak sobie trwał, minuta leciała po minucie, a komentatorzy zarzekali się, że „legioniści w końcu coś muszą zrobić”. Nie, oni nic nie muszą, pokazują to dobitnie od paru miesięcy. Nie tylko nie muszą strzelać goli. Oni nawet nie muszą oddawać celnych strzałów. Nie oszukujmy się, to jest drużyna bez atutów. Bez umiejętności. Bez pomysłu, bez taktyki. Chyba coraz bardziej bez panującego nad tym szkoleniowca. Liga Europy brutalnie to zweryfikowała. Tu nie ma przypadku ani pecha, tu są tylko fakty: posłaliśmy do Europy bandę przypadkowych ludzi, którzy za granicą nie potrafią wygrać z kimkolwiek poza amatorami z Walii. Do tej pory przynajmniej próbowali. Ale dziś ciężko ich posądzić, że zrobili cokolwiek.

ٻenada.

Jakiś czas temu gdzieś w internecie rzuciła nam się w oczy informacja o pewnym emerycie, bodajże z Podkarpacia, który za pieniądze stał w kolejkach do lekarzy. Po prostu, taki wymyślił sobie sposób dorabiania. Przychodził wcześnie rano, zajmował komuś miejsce, czekał, wreszcie ten ktoś przychodził na gotowe i płacił panu „stojakowi”. Legioniści, piszemy to z pełną odpowiedzialnością, mogliby dziś stworzyć taki cały wyspecjalizowany oddział. Jedenastu rencistów i emerytów z cukrzycą miałoby przynajmniej szczęśliwsze przedpołudnie, a tak… Kilka, kilkanaście tysięcy ludzi ma zepsuty wieczór.

Liczba widzów, swoją drogą, to też sprawa warta uwagi. Sprawdziliśmy specjalnie – kiedy Legia po raz ostatni grała w fazie grupowej Ligi Europy, na żaden jej mecz nie przyszło mniej niż 20 tys. widzów:

Rapid Bukareszt – prawie 31 tysięcy
PSV Eindhoven – prawie 29 tysięcy
Spartak Moskwa – 22 tysiące
Hapoel Tel Awiw – 21 tysięcy
Gaziantepspor – 20 tysięcy.

Nagle na Lazio przychodzi 10 tysięcy osób! Wcześniej 14 na Trabzonspor. Pojawiają się sponsorzy, loże w miarę zapełnione, VIP-ów nie brakuje, winko też się leje – bardzo fajnie. Ale przeciętnego kibica, tego z najtańszej trybuny, na stadion na dłużej nie przyciągnie błyskotliwa kampania promocyjna, tylko wynik. Gra, emocje, umiejętności. Jeśli na mecz mistrza Polski z tak zasłużoną firmą, jaką jest niewątpliwie Lazio, przychodzi marne 10 tysięcy ludzi, to jest to bardzo jasny sygnał: panowie, do niczego się nie nadajecie. Najwyższy czas dać sobie spokój. Przestańcie się kompromitować. I niech nikomu do głowy nie przychodzą słowa o godnym pożegnaniu na Cyprze, bo sportową godność to wy dawno już straciliście.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze

redakcja
1
Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama