Bajer Rooneya, czyli efekciarska środa z LM

redakcja

Autor:redakcja

27 listopada 2013, 23:26 • 4 min czytania

Jednego jesteśmy pewni – to zawsze był dziwny chłopak. Z jednej strony fenomen, geniusz, wirtuoz. A z drugiej strony dzieciak, gorąca głowa, oszołom. Gdyby dać mu więcej rozsądku i spokój Cristiano Ronaldo, pewnie od lat wszyscy powtarzaliby, że jest bezsprzecznie najlepszym snajperem na świecie. A tak… staje się nim od święta, ale dobre i to. Wayne Rooney wybiegł dziś na boisko w Leverkusen z jednym zamiarem – zniszczyć, skopać, zdeptać. Z takim nastawieniem i pełną koncentracją efekt mógł być tylko jeden: Bayer 0:5 Manchester United. Niesłychane, ale zespół, który przez większość sezonu odstawia sztukę w stylu Monthy Pythona, nagle zrywa się z kolan i robi swoje w stylu z epoki sir Aleksa Fergusona.
W weekend marniutki remis z Cardiff City (2:2), dziś kompletna demolka. W obu tych meczach wiodącą postacią był Rooney – kilka dni temu jego gol nie pomógł w zdobyciu trzech punktów, więc wpadł na jeszcze lepszy pomysł – dziś tylko stał i dogrywał. Bach, bach, bach i trzy asysty. Przy takich prezentach nawet Fabian Pawela ładowałby w ekstraklasie co tydzień minimum po bramce…

Bajer Rooneya, czyli efekciarska środa z LM
Reklama

Nikt nie mógł jednak podejrzewać, że „Czerwone Diabły”, które we wszystkich poprzednich meczach tej edycji LM zdobyły dwa gole na wyjeździe… nagle trafią trzy razy w 65. minut na teoretycznie najtrudniejszym terenie. Terenie, który kojarzy im się z koszmarami i odpadnięciem z półfinału rozgrywek z sezonu 01/02 (co doskonale pamięta grający dziś Giggs i siedzący na trybunach Ferguson). Twierdza sprzed dekady wyglądała dzisiaj jak kartoflicho, na które jedzie się strzelać jak do kaczek. Rozumiemy całe to letnie zamieszanie w gabinetach Old Trafford, kiedy Rooney chciał odejść i otwarcie na to narzekał. Powiedzenie „z niewolnika nie ma pracownika” zupełnie zlano i znaleziono sposób na wyciągnięcie z niego maksimum. Banalny…

Tego chłopaka trzeba bowiem po prostu zaspokajać – piać peany na jego cześć w mediach, non-stop dokładać podwyżki i klepać po plecach. Wtedy jest nie do zatrzymania, ale wystarczy lekkie tarcie, ustawienie na innej pozycji, gadka, że van Persie jest ważniejszy i nagle… upada cały mit. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że gdyby był na Stamford Bridge, United na wyjazdy typu Cardiff jechaliby na nocniku… Nie mówiąc już o niemieckim terenie. A tak ekipa Moyesa właśnie zapewniła sobie awans do fazy pucharowej. U boku Szachtara, który też nie miał dziś wiele litości i przejechał się 4:0 po Sociedad.

Reklama

Co do Ukraińców, na usta ciśnie się jedna rzecz – rypnęli dziś bramkę, którą ciężko byłoby powtórzyć nawet w FIFIE. No, chyba że na levelu amator, bo trafienie Douglasa na 3:0 to po prostu ideał. Podręcznikowy przykład kontrataku: akcja Sociedad, odbiór, kilka sekund, wyjście trzech na czterech, zgranie do boku przed pole karne i… laga po widłach. Po prostu „wow”.

Poza meczem Manchesteru United cały czas monitorowaliśmy sytuację w grupie B, gdzie wciąż trwa walka o drugie miejsce, tuż za plecami rozpędzonego Realu Madryt. Szczerze – liczyliśmy na więcej. Liczyliśmy na więcej, szczególnie wówczas, gdy na samym początku meczu na Santiago Bernabeu z boiska wyleciał Sergio Ramos (jednocześnie czyszcząc dotychczasowe kartki…), szczególnie wówczas, gdy FC Kopenhaga wyrównała w 56. minucie meczu z Juventusem po golu Olofa Mellberga. Chyba każdemu przemknęło przez myśl – a gdyby ten wielki, włoski Juventus stanął nad przepaścią? Gdyby Real zgubił punkty z Turkami, a sami turyńczycy nie potrafili pokonać gości z Danii?

Niestety, zwolennicy niespodzianek muszą się zadowolić wczorajszą wtopą Barcelony w spotkaniu z Ajaksem. Dziś Real nawet w dyszkę potrafił neutralizować Galatasaray, jednocześnie bezlitośnie punktując rywali z przodu. Świetny (choć chyba z udziałem bramkarza gości, nieszczególnie zainteresowanego piłką) gol Bale`a, znakomita wymiana na asyst między Arbeloą i Angelem Di Marią, wreszcie ten dobijający gwóźdź Isco. Real oglądało się przyjemnie, tak w przodzie, jak i – a może przede wszystkim – z tyłu, w grze defensywnej. Efekt? 4:1, przewidywalne, oczekiwane i… wytęsknione przede wszystkim w Turynie, który musi jedynie nie przegrać dziesiątego grudnia w Stambule. No właśnie. Jedynie? Dzisiaj tyłek Włochom uratował Vidal zdobywając dwa gole z jedenastego metra (dopiero trzeci gol z akcji), grali u siebie, w dodatku z FC Kopenhaga, które przecież ciężko zaliczyć do grona niesłychanie trudnych rywali. Grupa B – mimo niezaprzeczalnej, niezależnej od liczby zawodników na boisku i kluczowych ogniw na ławce rezerwowych dominacji Realu pozostaje jedną z ciekawszych. Właśnie ze względu na nadchodzący mecz Galaty z Juve, jeden z hitów ostatniej tegorocznej serii spotkań LM.

Galata bez ładu i składu kontra Juventus, który potrafi stanąć na wysokości zadania. Faworyt chyba jednak jest jeden. Dziś z Kopenhagą nie obyło się bez problemów, ale przed meczami z Turkami w szatni „Starej Damy” pewnie panuje spokój. A to dlatego, że mają niejakiego Vidala, który w pięciu meczach zgromadził pięć goli. Z nim po prostu nie sposób zatrzymać się na fazie grupowej. Swoją drogą – po czym poznaje się drużyny wybitne? Po braku wymówek. Bayern, pewny już awansu, wyszedł dziś w najsilniejszym składzie na CSKA na wyjeździe. Temperatura przekraczająca 10 stopni na minusie, zawierucha jak na Syberii, a więc atuty po stronie obcykanych w tych warunkach gospodarzy. Obcykanych pozornie, bo jednak wygrała gra w piłkę. System Guardioli to jednak patent na wszystkich, bo z moskiewskiej ekipy posypały się wióry. 3:1 jako najmniejszy wymiar kary daje do myślenia – ten zespół jako pierwszy może obronić trofeum odkąd Puchar Mistrzów przemianowano na LM…

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze

redakcja
1
Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama