Z jednej strony to historia, na którą przy pierwszym odruchu chciałoby się machnąć ręką i skwitować stereotypowo: co on może wiedzieć o trenerce? Z drugiej jednak – idealnie pokazuje tę z pozoru banalną prawdę, że kiedy się do czegoś usilnie dąży, można przełamać wiele barier. Student AWF-u Katowice Adrian Siemieniec w wieku 21 lat! został pierwszym trenerem rezerw Rozwoju Katowice. A żeby tego było mało, pracuje też z pierwszym zespołem (w drugiej lidze) jako asystent trenera Dietmara Brehmera i okazuje się, że jego rola wcale nie ogranicza się do przestawiania pachołków na boisku treningowym. Postanowiliśmy to sprawdzić, krótko porozmawiać, ale… Krótko się nie dało. Bez cienia złośliwości: odnieśliśmy wrażenie, że mamy do czynienia z wczesną wersją Mariusza Rumaka.
Ustalmy od razu: za co 21-letni asystent trenera odpowiada w drugoligowym klubie?
– Jeśli chodzi o stałe obowiązki, bo mamy ścisły podział, to odpowiadam za analizę gry indywidualnej zawodników, których wybieramy wspólnie z trenerem Brehmerem, za przygotowanie analizy przeciwnika oraz propozycji dla trenera – podkreślam: propozycji – sposobu gry w najbliższym meczu. Największym problemem jest pozyskanie materiałów dotyczących gry rywala. Wiadomo, że już nawet w pierwszej lidze dostęp do tego jest zupełnie inny, ale za każdym razem staramy się zdobyć materiał filmowy. Analizę robię w dwóch formach: na początku tygodnia przygotowuję ją w formie papierowej, a pod koniec jest to również analiza wideo.
Skąd u 21-latka bierze się tak silna chęć zostania trenerem?
– Już za dzieciaka organizowało się jakieś drobne mecze między osiedlami, plac na plac, ulica na ulicę. Mam wrażenie, że już u takich małych dzieci pojawia się świadomość, że jak jest drużyna, to musi być i trener. Mnie ta jego obecność zawsze fascynowała do tego stopnia, że już w wieku podstawówki organizowałem… Nie chcę nawet nazywać tego treningami, ale jakieś drobne zabawy tego typu.
Dziwne. Każdy dzieciak chce być napastnikiem i strzelać gole.
– Oczywiście, chociaż ja już będąc juniorem, w MCKS-ie Czeladź, powoli garnąłem się do pomocy trenerom grup młodzieżowych. Na tyle mnie to interesowało, że przychodziłem i pomagałem im, ile tylko mogłem. Oczywiście nie mając ani uprawnień, ani doświadczenia. Taka wstępna fascynacja w wieku 16 – 17 lat.
Mając szesnaście, siedemnaście lat myślałeś już o tym, żeby kiedyś być trenerem, a nie by najpierw spróbować zrobić karierę jako piłkarz?
– Wiadomo, że marzyłem o tym, żeby być piłkarzem, ale te marzenia akurat szybko zweryfikowałem. Cokolwiek robię, nie satysfakcjonuje mnie bycie średniakiem. W momencie kiedy zauważyłem, że moje predyspozycje i umiejętności nie pozwolą mi osiągnąć w roli zawodnika tyle, ile bym chciał, zacząłem szukać szansy po tej drugiej stronie. Dosyć wcześnie, ale nie było za bardzo na co czekać. Niedługo po tym dostałem swoją pierwszą samodzielną grupę w MCKS-ie Czeladź, rocznik 2003.
W jakim byłeś wieku?
– Zaraz po otrzymaniu uprawnień, czyli w wieku 18 lat.
Na jakim poziomie zagrałeś najwyżej jako piłkarz? No, kandydat na piłkarza…
– W czwartej lidze. W okręgówce miałem jeszcze w miarę obiecujący moment, kiedy poczułem swoją szansę i udałem się na testy do Polonii Bytom, do Młodej Ekstraklasy. Moim dużym atutem było to, że byłem w wieku juniorskim. Moje przyjście nie musiało być związane z grą w Młodej Ekstraklasie, ale pozwalało mi też na grę w lidze juniorów starszych. Dostałem swoją szansę, chociaż z perspektywy czasu ten pobyt w Bytomiu był dla mnie ważnym punktem zwrotnym. Szybko zweryfikowano mnie jako zawodnika, pokazano jakie mam faktycznie umiejętności. Zresztą, nikt nie musiał ze mną o tym rozmawiać, ja sam czułem, że pewnych rzeczy nie przeskoczę.
I uznałeś, że skoro nie będziesz piłkarzem, to możesz być trenerem?
– Kiedyś śmiałem się, że gdyby mi nie wyszło jako trener, to zostanę sędzią. Do wszystkiego trzeba mieć predyspozycje, ale na tę chwilę mam wrażenie, że swoją drogę odnalazłem i zaczyna wyglądać to obiecująco. Mam za sobą pracę z rocznikiem 2004 w Zagłębiu Sosnowiec, przez rok byłem na 13 konferencjach w całym kraju. Zaliczyłem staż w Polonii Bytom u trenera Fornalaka. Nie jest to proste, usiąść przed lustrem w wieku 18 czy 19 lat i samemu przed sobą przyznać: “z ciebie nie będzie piłkarza”. Ciężko. Tym bardziej, że załapałem się jeszcze na te fajne czasy, kiedy cały weekend spędzało się na boisku, wystarczyła jedna piłka i cztery kamienie albo cztery plecaki. Czasem były wręcz kolejki, więc mówiło się niektórym: “młody, ty jesteś za słaby, ty jeszcze z nami nie grasz”.
Jak znalazłeś się w Rozwoju Katowice?
– Mój wiek na początku był barierą. Myślałem: “pójdę do seniorów i co? 21 lat, wyjdę na trening i pojawi się problem”. Z dziećmi tego problemu nie ma. Dziecko zawsze będzie młodsze, nie jest w stanie zajrzeć mi w metrykę, ono i tak uzna autorytet. Początkowo szukałem okazji do odbycia stażu. Pierwsza pojawiła się w Polonii Bytom, gdzie asystentem został Daniel Wojtasz, mój były trener juniorów. To właśnie on coraz bardziej mnie nakręcał, jakby w myśl zasady, że nie da się kogoś zapalić, jeśli sam nie płoniesz. Ja na szczęście spotykałem ludzi, którzy tak płonęli, przez co sam zapalałem się do pracy. Po Polonii Bytom szukałem dalej, a że akurat studiuję dziennie na AWF-ie w Katowicach, to zaniosło mnie na ulicę Zgody 28, na stadion Rozwoju. Zadzwoniłem do trenera Smyły, o którym nasłuchałem się masę dobrych rzeczy, zapytałem o możliwość odbycia stażu i tak się złożyło, że… był to chyba najdłuższy staż w piłce, o jakim w ogóle słyszałem. Nie znam drugiej osoby, która byłaby na stażu w jednym klubie przez pół roku. Widziałem, ze trener jest człowiekiem, który chce przekazać wiedzę, więc nie stałem biernie z kartką, nie zadawałem pytać na zasadzie “a po co to? A dlaczego to?”, tylko zacząłem pokazywać, że chcę pracować z nim jak pełnoprawny członek sztabu. Godzinami zostawałem w klubie i mniej więcej po dwóch tygodniach trener stwierdził: “dobra, zostań z nami, dokończmy robotę”. Nikt mi nie płacił za to, że tam jestem, że dojeżdżam, że poświęcam czas. Moją największą zapłatą było to, że zdobywam wiedzę, zdobywam doświadczenie i że ktoś w ogóle pozwolił mi pracować w piłce.
Brakowało obycia, doświadczenia, siły przebicia?
– Brakowało tego wszystkiego, czego się nie przeczyta w książkach. Ale jednak, mimo mojego wieku, ktoś pozwolił mi na pracę na poziomie, którego nigdy nie osiągnąłem jako piłkarz… Zresztą, nawet nie chciałbym nazywać siebie piłkarzem. Sezon czy dwa może bym zagrał w trzeciej lidze, ale na dłuższą metę to i tak bilet donikąd. A mnie nie interesują epizody. Szukam sobie perspektywy na całe życie.
Dziś jesteś asystentem w pierwszej drużynie i pierwszym trenerem rezerw. Studia rzuciłeś czy udaje się to nadal łączyć?
– Studiuję nadal w trybie dziennym. Na początku, żeby to ogarnąć, prawie nie kładłem się spać, ale bardzo zależało mi, żeby wszystko jakoś pogodzić. Kosztuje to wiele wyrzeczeń, tu Ameryki nie odkryję, ale dla chcącego naprawdę nic trudnego. Myślę, że dla kierownictwa klubu to też był od początku pozytywny sygnał: “kurde, synek młody, za darmo chce pracować. Próbuje, nie narzeka”.
Niedawno rozmawiałem z Izaakiem Stachowiczem, który w wieku 24 lat pracuje w Ekstraklasie jako trener bramkarzy – między innymi z ponad 10 lat starszym od siebie Richardem Zajacem. Pytałem jego, zapytam i ciebie: jak zbudować sobie pozycję, poszanowanie, odpowiedni kontrakt z szatnią, która jest przecież miejscem dość specyficznym? Jak sprawić, żeby poważnie traktowano w niej 21-letniego trenera?
– Od początku byłem przekonany, że wiek będzie moim największym problemem. I był, nie twierdzę, że nie. “Młody, co on może wiedzieć o trenerce…” – ktoś przyszywa nam łatkę, niczego o nas nie wiedząc. Tak naprawdę, autorytet można zbudować wyłącznie działaniem – tym co robimy, co mówimy, jak się w tej szatni zachowujemy.
Twój najstarszy zawodnik ma lat…?
– W rezerwach Rozwoju nie ma z tym problemu. Druga drużyna, co jest zresztą bardzo mądrym rozwiązaniem, jest u nas naturalnym przystankiem między wiekiem juniorskim, a pierwszą drużyną, więc nie ma tu ani jednego zawodnika, który byłby ode mnie starszy. Sami młodzieżowcy. Natomiast w pierwszym zespole – nie chcę skłamać – ale najstarszy ma bodajże 33 lata. O 12 więcej ode mnie. I może wyda ci się to mało prawdopodobne, ale nigdy nie odczułem, żeby ktoś w szatni podszedł do mnie lekceważąco. Nie wiem ile w tym mojej zasługi, a ile wyrozumiałości zawodników, ale jestem tym zbudowany. Było nie było, jestem ich przełożonym, mogę wydawać polecenia i weryfikować ich realizację. Na początku pewnie było to dla niektórych ciężkie. Ale jeśli piłkarz widzi, że oprócz tego, że prezentujesz sobą jakąś wartość merytoryczną, jesteś po prostu normalnym gościem, to bariera znika.
A propos bariery: jesteś dla nich trenerem czy bardziej kumplem?
– Różnica wieku nie powoduje u mnie strachu. Wiem gdzie są granice i konsekwentnie ich pilnuję. Zawodnicy też wiedzą, że muszą te granice respektować. Choć jeszcze ważniejsze jest nie to, że muszą, tylko, że oni tego chcą. Ja wiem jak to działa: gdyby ich przekonanie do mojej osoby płynęło wyłącznie z tego, że ktoś w klubie mianował mnie na to stanowisko, to nigdy by nie zadziałało. Nie jestem ich kumplem. Trener kumplem zawodników być nie może, nieważne czy ma 21 lat, 40 czy 60 i mistrzostwo Polski na koncie. Ale jestem normalny. Normalność jest najważniejsza. Staram się po prostu być człowiekiem, którego warto szanować.
Mimo wszystko, trzeba mieć w sobie cholernie dużo pewności siebie, żeby w wieku 21 lat stanąć w szatni i mówić do dwudziestu paru ludzi, wytykać im błędy.
– Mam świadomość, że w Rozwoju są piłkarze, którzy pracowali – jak na polskie warunki – z naprawdę wielkimi trenerami. Mateusz Sławik z Adamem Nawałką, Szymon Kapias z Franciszkiem Smudą. Stanąć przed nimi w tym wieku, bez większego doświadczenia, bazując na jakichś naturalnych predyspozycjach, chęciach i nabytej wiedzy, to nie jest sprawą prostą. Ale trzeba próbować. Nigdzie nie znajdę recepty, jak w wieku 21 lat wejść do piłkarskiej szatni drugoligowego zespołu i mówić do zawodników tak, żeby słuchali nie dlatego, że muszą, tylko by słuchali, bo tego chcą. I szczerze, dobre reakcje na takie próby naprawdę dają mi ogromnego kopa.
A od strony formalnej – jakie masz uprawnienia do tego, co robisz?
– Na tę chwilę mam dyplom trenera UEFA B i jestem na kursie trenera drugiej klasy, został mi jeden semestr. Po ukończeniu tego kursu będę powoli ukierunkowywał się na zdobycie dyplomu trenera UEFA A. Nie będzie to łatwe, bo wiążą się z tym też pewne koszty, a w moim wieku odgrywa to istotną rolę, ale będę chciał zrobić to jak najszybciej. Uprawnienia są dla mnie ważne, bo choć to nie wszystko, to jednak dają jakąś przepustkę, żeby przynajmniej rozpatrywać kogoś jako kandydata do pracy. W niedalekiej przyszłości, dzięki uprzejmości trenera Jacka Magiery, będę miał możliwość zrobienia także stażu w Legii, na którym bardzo mi zależy. Tak naprawdę, najgorsze, co mógłbym teraz zrobić, to stanąć w miejscu.
Sprawiasz wrażenie niesamowicie ambitnego, ale zakładam, że masz świadomość, że przez kilka najbliższych lat może czekać cię rola asystenta, przynajmniej jeśli myślisz o trenerce na stosunkowo wysokim poziomie. A może jesteś innego zdania?
– Czytałem kiedyś wypowiedź Bogdana Zająca, drugiego trenera Górnika Zabrze, którego dziennikarz zapytał właśnie w ten sposób o samodzielną pracę. Na co trener odpowiedział, że dopóki jest możliwość, to on chce być asystentem. Nie wiem czy wszyscy to rozumieją, ale to nie jest tak, że na drugim trenerze nie ma presji. W piłce cały sztab przegrywa i cały sztab wygrywa. Pierwszy trener obrywa najczęściej, bo jest twarzą projektu, ale sztab też pracuje na wynik. Patrząc z perspektywy asystenta idealnie wyciąga się wnioski, przejmuje od kogoś dobre rzeczy, złe eliminuje. Ważne jest to, że jako drugi trener mam się od kogo uczyć. Póki co jestem bardzo mocno skupiony na pracy w Rozwoju Katowice i dopóki trener Brehmer będzie mnie widział w roli swojego asystenta czy współpracownika, będę chciał to robić.
Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA
Fot: rozwoj.info.pl