Rechot historii – początki Moyesa w United żenujące jak Fergusona. MCFC 4:1 MUFC!

redakcja

Autor:redakcja

22 września 2013, 19:27 • 3 min czytania

Po trzech sezonach dość młodego szkockiego szkoleniowca w Manchesterze, kibice klubu, który prowadził wywiesili na trybunach transparent: „trzy lata wymówek i nadal gówno, żegnaj… Fergie”. Tak zaczynał swoją robotę z United jeden z najbardziej utytułowanych ludzi futbolu. Trzy lata wpadek, upokorzeń i rozwoju w tempie powracającego na własną połowę Fellainiego. Sir Alex nie był jeszcze kawalerem Imperium Brytyjskiego. Wtedy był raczej durnym Szkotem, którego należy się jak najszybciej pozbyć z klubu, z miasta, a najlepiej w ogóle z Wysp Brytyjskich. Na szczęście decyzji nie podejmowali kibice, ale zarząd. Trzy dekady później to ci drudzy patrzyli w lustro z dumą.
Skąd ta krótka przypowieść o początkach pracy Fergusona z United? Ano stąd, że to chyba jedyne pocieszenie dla kibiców Czerwonych Diabłów po przegranych derbach robotniczego miasta. A odzierając relację z tych wszystkich bzdurnych epitetów i eufemizmów – to jedyny powód, by wciąż wierzyć, po gównie, które prezentuje od kilku tygodni zespół Moyesa.

Rechot historii – początki Moyesa w United żenujące jak Fergusona. MCFC 4:1 MUFC!
Reklama

United doprawdy wyglądają w polu niezwykle kreatywnie. Bach, bach, piłka na skrzydło, wrzutka. I albo van Persie da radę całej hordzie obrońców albo nie. A jak nie on, to Rooney. Ale kiedy nie ma jednego z nich – zaczyna się kompletna panika, bo rozdygotana obrona wpuszcza każdego napastnika rywali do siebie bardzo chętnie, a pomocnicy w ramach wsparcia stoją i czekają.

Nie dziwimy się ani chwili dłużej, że Antonio Valencia przed startem rozgrywek zrezygnował z numeru 7 na koszulce. Mógł go równie dobrze zamienić na „0”, bo mniej więcej na taką notę zasłużył w dzisiejszym starciu. Pokazał się na ekranie tylko wtedy, kiedy wrzeszczał i domagał się karnego przy stanie 0:4. Niestety dla kibiców United, jeśli zamiast pachołka/kawałka drewna/Sebastiana Boenischa Valencia gra na prawdziwego obrońcę, kończy się jego luz, kreatywność i przebojowość. 1:4 i tak zaciera obraz meczu, bo zawodnicy Moyesa powinni dostać jeszcze więcej, ale OK, luzujemy. Nie chcemy non-stop walcować „Czerwonych Diabłów”, bo wypada nam w końcu posłodzić „The Citizens”.

Reklama

Aguero, Toure, Nasri. Trzech aktorów, którzy zapisywali się dzisiaj na liście strzelców. Ale jak patrzymy na resztę zespołu, żałujemy jednego – szkoda, że takim samym szejkiem jak na Etihad nie da się być w Fantasy Premier League. Wtedy bralibyśmy w ciemno wszystkich z podstawowej jedenastki Pellegriniego.

Patrząc po reakcjach kibiców Manchesteru United – ich cierpliwość w niczym nie przypomina tej z lat osiemdziesiątych, gdy swoje żale zaczęli wylewać dopiero po trzech latach bez trofeum w wykonaniu Fergusona. Moyes ma wygrywać tu i teraz, w tym momencie, najlepiej wysoko i efektownie. Tymczasem o wygrywanie jest coraz ciężej. Czy to z Chelsea, z którym United toczyli zacięty bój, czy to z City, które zostawiło Diabły daleko w tyle, czy nawet z Liverpoolem, o Arsenalu z Oezilem na czele nie wspominając. To nie będzie łatwy sezon dla czerwonej części Manchesteru i odwrotnie, bloki wymalowane na niebiesko mogą otworzyć szampany. Na razie po efektownym upokorzeniu lokalnego rywala, ale różnica klas w dzisiejszym meczu pozwala myśleć o czymś więcej, niż tylko tytuł najlepszej drużyny Manchesteru. Czy to droga prowadząca do mistrza? Na razie pokonali trudny, 90-minutowy odcinek specjalny. Jest co świętować.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama