Nietoperze z podciętymi skrzydłami – powolny zjazd Valencii

redakcja

Autor:redakcja

18 września 2013, 09:46 • 5 min czytania

Do niedawna trzecia siła w La Liga. Niektórzy liczyli nawet, że może to właśnie drużyna z Lewantu przełamie trwającą od paru lat dominację Realu i Barcelony w hiszpańskich rozgrywkach. Wszak w XXI wieku dwóch wspomnianych gigantów potrafiła pogodzić (i to dwukrotnie) tylko Valencia. Obecnie jednak popularnie „Nietoperze” zawodzą. Piętnasta pozycja w tabeli, problemy finansowe i totalny bezład organizacyjny – ekipa „Los Che” nie jest dziś krok czy dwa za wielką dwójką. Dzielą ją kilometry, a sama kroczy śladami Villarreal. Ale bynajmniej nie tego Villarreal, który w ostatni weekend po świetnym meczu zremisował z „Królewskimi”. Raczej tego, który w maju 2012 roku spadł z hukiem do Segunda Division.
Spadek Valencii jeszcze nie grozi. Ale walka o wyższe cele też nie. Nie z taką formą czy stylem, jaki prezentują podopieczni Miroslava Djukicia. Po czterech spotkaniach drużyna ma raptem 3 punkty: fartowne zwycięstwo nad Malagą 1:0, a pozostałe trzy mecze w czapkę. Dwie wyjazdowe klęski z Espanyolem i Betisem mogły powodować wśród kibiców odruchy wymiotne. Drużyna gra fatalnie, dała się totalnie zdominować ligowym średniakom. Z tym, że może nie ma się czemu dziwić? Może i sama Valencia stała się owym „przeciętniakiem”? Drużyną który nie będzie w najbliższym czasie zdolny reprezentować godnie hiszpańskiego futbolu w Europie tak, jak to miało miejsce na początku tego wieku?

Nietoperze z podciętymi skrzydłami – powolny zjazd Valencii
Reklama

Valencia Unaia Emery’ego była dość przewidywalna. Mocny start na początek sezonu, rozbudzone nadzieje. W miarę upływu czasu słaba ławka dawała jednak się we znaki i punkty leciały na łeb, na szyję. Ale ostatecznie drużyna zawsze kończyła na mocnym trzecim miejscu. Trzy razy z rzędu. Władze doszły jednak do wniosku: Chcemy więcej! Chcemy tytułów! I postanowiono pozbyć się Baska.

Zatrudniony przed sezonem 2012/2013 Mauricio Pellegrino wyleciał po kolejnych porażkach z tak wielkim hukiem, że nawet z klubowych gablot upadł kurz na podłogę. Chwilową stabilizację zapewnił Ernesto Valverde, który niczym dobry lekarz wyprowadził pacjenta ze stanu przedzawałowego na stan prawie stabilny. Jednak „prawie” robi różnicę. Dosłownie na finiszu, w ostatniej kolejce tamtego sezonu, ekipa z Mestalla straciła czwarte miejsce, premiowane awansem do LM kosztem Realu Sociedad. Valverde z kolei już wcześniej zakomunikował, że nie zamierza przedłużać swojego kontraktu i pakuje swoje walizki.

Reklama

To pokazuje jak mało dziś znaczy w hiszpańskim futbolu drużyna, która niedawno dochodziła dwa razy do finału Ligi Mistrzów. Były trener m.in. Olympiakosu czy Villarreal wolał odejść do przez lata oglądającego wyłącznie plecy Valencii Athletic Bilbao. Przypadek? Nie sądzimy.

Tylko na pozór niezrozumiała może wydawać się również decyzja Davida Villi. Mógł odejść z Barcelony do swojego byłego klubu, ale wybrał Atletico. Znamienna sytuacja, ukazująca pozycję i postrzeganie klubu z Lewantu. Atletico to właśnie taka dzisiejsza „Valencia bis”. Ekipa niezwykle sprawnie zorganizowana na każdym szczeblu. Dobry trener, mądrze zbudowana drużyna, piłkarze nie z łapanki, transfery przemyślane. I jeszcze finansowo zdrowsi.

Wracając do „Nietoperzy”, ich zjazd jest nie do podważenia. Perspektyw rozwoju nie widział ani Villa, który nie przybył na ratunek, ani Roberto Soldado, który przeniósł się do Anglii. Ten drugi dodatkowo oskarżył zarząd klubu o bałagan i brak kompetencji. Przyznał, że nie wierzy w nowy projekt. Nowy stadion wciąż nie ukończony, długi jak były, tak są (mniejsze, lecz wciąż astronomiczne), młodzież nie czuje wsparcia, a piłkarze są albo przepłacani, albo bez konkretnego pomysłu kupowani.

Valencia słynęła kiedyś ze znakomitych transferów. Nigdy tam się nie przelewało, ale potrafiono wydawać rozsądnie. Szlifować młode hiszpańskie diamenty i następnie sprzedawać je za ciężkie pieniądze (np. Mata, Silva, Albiol, Alba). Największym majstersztykiem było jednak pozbycie się Davida Villi. Przez lata odrzucano kolejne oferty za tego gracza, aż w końcu „Duma Katalonii” wyciągnęła go w 2010 roku. Raz, że gdy miał już 29 lat. Dwa, że poszedł za aż 40 milionów euro. Ale to było dawno. Symbolem ostatnich czasów jest zaś choćby transfer Isco do Malagi za marne 6 milionów euro.

W Valencii podczas przedsezonowej prezentacji drużyny zawsze wybiera się „tego jednego”, który ma być gwiazdą, liderem, prawdziwym znakiem firmowym. Przed tymi rozgrywkami został nim Ever Banega, któremu talentu odmówić nie można. Problem w tym, że braku profesjonalizmu czy ciągłych wahań formy, również nie. W sparingach prezentował się wyśmienicie, ale forma uleciała gdzieś w raz z początkiem ligi. Typowy Banega, który raz fotografuje się w koszulce Realu, raz nie zaciąga „ręcznego” i samochód na stacji benzynowej najeżdża mu na stopę, albo prowadzi auto pod wpływem. To ma być prawdziwy lider? Następne pytanie proszę. Inna sprawa, że gdyby był tak dobry, jak niektórzy przekonują, to podobnie jak Silva czy Mata dawno spakowałby swoje manatki i zwiał do silniejszych.

Prezydenci zmieniają się co rusz, ostatnio także trenerzy. Nikt do końca nie bierze również odpowiedzialności za rzeszę „półpiłkarzy”, którzy do Valencii sprowadzani są lawinowo. Klubu tego nie stać na graczy za 50 czy 100 mln euro. Ale nawet te pieniądze, które posiada, nie zawsze potrafi dobrze wydać. Chcesz upchnąć gdzieś grajka, który nie mieści się w składzie mocnej drużyny lub sprzedać „przeciętniaka” za ładną sumkę? Próbuj na Mestalla, tam przyjmą z otwartymi rękoma. Gago, Piatti, Guardado, Barragan, Jonas, Feghouli, Banega, Parejo, Fuego, Michel i inni. To wszystko pozoranci, którzy zagrają dwa dobre spotkania i myślą, że są gwiazdami. Niektórzy w ogóle nie pasują do realiów takiego klubu (Michel i Fuego). I co najgorsze, nie są to wcale tani, bezgotówkowi pracownicy.

Skoro „Nietoperze” same się nie szanuję, to i inni powoli przestają to robić. Latem organizowany jest mecz o tzw. Trofeo Naranja. I od lat zapraszano z tej okazji wielkie firmy, jak m.in. Roma, Arsenal czy Porto. Ostatnio był już tylko Olympiakos Pireus.

Z dawnej trzeciej siły Primera Division dziś pozostały już tylko wspomnienia. Powolny „zjazd” to zjawisko trwające już od dawna i tylko rewolucyjne zmiany mogą go zatrzymać. Może pierwsza z nich będzie miała miejsce już w najbliższym czasie? Serbski szkoleniowiec może polecieć, jeśli przegra z Sevillą. Sevillą Unaia Emery’ego, tak bardzo utęsknionego na Mestalla.

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama