Białostocki gang-bang, a w Chorzowie cicho sześć

redakcja

Autor:redakcja

15 września 2013, 18:43 • 4 min czytania

Z na wskroś ofensywną dwójką bocznych obrońców – Babiarzem i Janoszką, wspartą debiutującym stoperem Helikiem, rozpoczął mecz w Białymstoku Ruch Chorzów. Dodajmy od razu, że gospodarze wykręcili gościom ich adres – Cichą 6. Skończyło się wynikiem 0:6, co stanowi najwyższe zwycięstwo Jagiellonii w historii jej występów w Ekstraklasie. Rozkoszna postawa w defensywie wołała o pomstę do nieba. To był zbiorowy gwałt na taktycznej konsekwencji. Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem zafundowane każdemu miłośnikowi śledzenia gry obronnej. Policzek w twarz prawdziwych obrońców – że takich prawdziwków, jak tych z Chorzowa określa się tą samą nazwą – „obrońcy”.
Ale że z natury jesteśmy optymistami, spójrzmy na to z drugiej strony. Na coraz ładniejszym obiekcie w Białymstoku byliśmy dziś świadkami najlepszego indywidualnego występu tego sezonu. Dwa piękne gole i hat-trick w asystach to bilans, do którego ciężko będzie się już komukolwiek zbliżyć. Ale dając Daniemu Quintanie notę „10”, wzięliśmy pod uwagę nie tylko te kosmiczne liczby. Po prostu każdy kontakt Hiszpana z piłką miał sens. Przyjęcie – od razu kierunkowe, głowa – cały czas w górze, podania – idealnie w tempo, do tego świetne czytanie gry. Rewelacja. JAKOŚÄ†. Wychodziło mu absolutnie wszystko.

Białostocki gang-bang, a w Chorzowie cicho sześć
Reklama

Z dobrej strony pokazali się również Pazdan i Straus. Pierwszy namiętnie blokował nieliczne strzały chorzowian, ofiarnie rzucając się pod nogi, z kolei drugi sumiennie wykonywał swoje obowiązki defensywne, a w grze do przodu był jeszcze lepszy. Niby wysoki, lekko niezdarny, ale kolejny raz zaliczył asystę. Z tego meczu zapamiętamy też rozpromienionego Piątkowskiego, który po godzinie gry z golem na koncie opuszczał murawę w asyście gromkiego „Dziękujemy, dziękujemy”. Wtedy pewnie nie spodziewał się, że Balaj, z którym walczy o miejsce na szpicy, zdąży ukłuć dwukrotnie… O Jagiellonii można by pisać i pisać. Ł»e Stokowiec, że szóstka, że efektownie, że technicznie. Ale niestety, pochylić trzeba się również nad pokonanymi.

Powinniśmy pastwić się i wycierać teraz podłogę dosłownie każdym, może poza 19-letnim Włodyką, bo akurat on w pojedynkę zdziałał więcej od Jankowskiego, Starzyńskiego i Sultesa do kupy. Kolejny raz nie popisał się między słupkami Kamiński, którego z bramkarzem, szturmem wchodzącym do ligi, łączy już tylko nazwisko, a Babiarz przegrywa więcej pojedynków, niż nakazywałaby przyzwoitość. Gdyby zamiast niego postawić pachołek, niewykluczone, że przynajmniej raz wyrżnąłby się Gajos czy inny Mackiewicz. A tak – wchodzili prawą stroną Ruchu jak Ljuboja z Radoviciem do Enklawy. Czasami mieliśmy wrażenie, że swoimi ruchami, ułożeniem nóg i ogólnym poruszaniem się wymuszał na białostockich zawodnikach udane dryblingi. Gajos przecież biegnie w linię, już chce wyjechać na aut, ale nie, JA, BABIARZ, mu na to nie pozwolę. I ciach, wepchnięcie go z powrotem na właściwy tor. A w ten sposób moglibyśmy naprawdę omówić każdego z chorzowian!

Reklama

Dalecy jesteśmy od linczowania Zielińskiego za to, że na stoperze zagrał niedoświadczonym Helikiem, ale szczęścia do swoich pierwszych występów, to ten chłopak nie ma. Kiedy dwa lata temu dostał szansę w Młodej Ekstraklasie, Ruch przyjął od Cracovii 2:6. No cóż, dziś udało mu się przedłużyć tę passę. Kolejny debiut na szóstkę… Ł»eby było śmieszniej, od Stawarczyka Helik słabszy nie był, tylko że to taki bardziej śmiech przez łzy. Stawarczyk… Chyba najlepiej będzie pójść drogą wyznaczoną przez Radka Matusiaka.

Panie Piotrze… I cały Ruchu…

Drugi mecz… Bądźmy szczerzy. Cokolwiek by się stało – nie byłoby w stanie przykryć dzisiejszego pogromu w Białymstoku. Piłkarze chyba pogodzili się ze swoją drugoplanową rolą i starali się nie rzucać za bardzo w oczy. Snuli się, jedni i drudzy, a najwolniej snuli się ci, od których oczekiwaliśmy naprawdę sporo. Miały być azjatyckie przysmaki, sushi, gong bao i cmokanie nad akcjami Matsuiego, Murayamy i Akahoshiego, a skończyło się na rozmyślaniu o popełnieniu harakiri. Zresztą, po golu na 1:1 – którego swoją drogą można było przewidzieć już po obejrzeniu kilkunastu minut drugiej połowy i gry Lechii po przerwie.

Poza tym najciekawsze okazały się… ciekawostki. Grzelczak w setnym meczu strzelił gola słabszą nogą, uwierzycie? A zmienił go Pietrowski, który też grał setny mecz (poinformował nas o tym Kuba Staszkiewicz z Orange Sport). A na trybunach była flaga Japonii, a kołysanka była dla Kanieckiego. No i tak trzeba by opisywać ten mecz, bo jeśli mielibyśmy skupiać się na murawie, musielibyśmy po prostu zacytować to, co pisaliśmy w LIVE. Najpierw oba zespoły „się badały”, tak ze czterdzieści minut, a potem już tylko „kopały”. Pogoń w pole karne, na aferę, Lechia raczej po kostkach. Wystarczy. Dwa akapity o tym meczu to i tak za dużo. Lepiej wszyscy wróćmy do oglądania powtórek Jagiellonii.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama