Krzyk, wycie, wielki temperament, przepychanki, szamotanina, karny w doliczonym czasie gry i wreszcie gol. Idealna wizytówka Serie A i całych Włoch. Nie dość, że mamy za emocjonujący sobą szlagier ligowy, absolutny klasyk Inter – Juve (1:1), to jeszcze większe emocje przeżyliśmy w trakcie spotkania Milanu z Torino (2:2), które… w zasadzie opisaliśmy już w pierwszym zdaniu.
Cóż to był za dziwny dzień. Derby Italii, niby w regularnym tempie, czyli, które specjalnie nie porywało przez pierwszą połowę, ale w znacznie lepszym w drugiej, utrzymującym się na jednym poziomie. Piłkarze dokręcili śrubę, Pirlo nastawił celownik i… można łatwo – przewidzieć, zaczęły się emocje. Choć paradoksalnie pod drugą bramką, kiedy w 75. minucie całe San Siro pękało w szwach. Tak… jakby się jeszcze rozrosło, kiedy wszyscy wyskoczyli świętować gola Mauro Icardiego.
Wydawało się, że Massimo Moratti odpali dzisiaj cygaro i stwierdzi, że rewolucja w klubie przyniosła, szybki, choć oczekiwany rezultat. Nie do końca – chwila dekoncentracji i „Stara Dama”, ze znakomitym Pogbą, silnym jak tur Asamoahem (przepchnął się, wbiegł na skraj pola karnego i odegrał w tłok na 10-tym metrze), odpowiedziała. Arturo Vidal potwierdził, że „Marca” nie mogła go przypadkiem przed dwoma miesiącami wpychać do Realu Madryt. Chilijczyk to absolutny top 5 pomocników. Nie, właściwie to top 5 całej ligi. Swoją drogą, na tej liście umieścilibyśmy pewnie też Mario Balotellego.
Co tu dużo mówić – Super Mario dzisiaj głupiał. Przy 0:2 dla Torino zachowywał się na tyle zdziczale, że gdyby pokazać mu czarną płachtę, to on zachowywałby się jak byk, który jest… jednocześnie symbolem turyńskiego zespołu. Po kontaktowym golu Muntariego pobiegł z taką agresją do golkipera Torino, że odnieśliśmy wrażenie, że zacznie go okładać pięściami. Faktycznie, jakieś gesty i przepychanki były, ale chowają się w cieniu przy wydarzeniach z ostatnich minut, kiedy goście dostali karnego, którego na bramkę zamienił SuperMario…