Już raz o tym pisaliśmy, ale chyba czas to powtórzyć. Zawisza Bydgoszcz po 19-letniej przerwie nie wygrał jeszcze meczu w ekstraklasie. Zwyciężyło już Zagłębie, Widzew, nawet Podbeskidzie, a piłkarze Tarasia, ciągle nie mogą się ogarnąć. W sobotę okazja na przełamanie co najmniej niezła. Do Bydgoszczy przyjedzie drugi beniaminek – Cracovia.

Nie będziemy udawać, że w kontekście tego meczu mamy coś mądrego do przekazania. Od tiki-taki Stawowego wolimy 2. Bundesligę, a zachwycanie się Goulonem chyba nam się przejadło. Tak się jednak dłużej zastanawiamy i wychodzi na to, że Zawisza w końcu się przełamie. Poniżej trzy powody:
1. Piłkarze Tarasiewicza wygrali z Cracovią na wiosnę. Pamiętamy ten mecz doskonale, bo po tym zwycięstwie Zawisza wszedł na miejsce premiowane awansem i już go nie opuścił. To ostatni dobry mecz Pawła Abotta, to strzał Kamila Drygasa zza pola karnego albo… wywalczony karny przez Dawida Mąkę. Sporo się od tego czasu Zawisza zmienił, ale patent na krakusów z pewnością ma.
2. Dobry ostatni mecz z Lechem. Przypomnijcie sobie tylko te akcje, tę walkę. To było spotkanie, w którym Zawisza mógł spokojnie zdobyć trzy punkty, gdyby lepszą skutecznością popisał się Vasconcelos albo Luis Carlos. Stawowy ma rację, mówiąc, że ekipa z Bydgoszczy rozkręca się z każdym meczem. Przed Lechem był przecież remis z Piastem, potem remis z Podbeskidziem, a przecież w obu meczach grali lepiej. Gdyby nie karny Wodeckiego w 89. minucie – komplet punktów mieliby już dawno. Być może limit błędów został już wyczerpany.
3. Michał Masłowski. Piłkarz, który robi różnicę. We wspomnianym meczu z Lechem – poza Wołąkiewiczem – zdecydowanie najlepszy na placu. Coś nam mówi, że w sobotę odpali po raz kolejny. Zwłaszcza, że w Cracovii ma coś do udowodnienia. Dwa lata temu zaliczył tam testy, ale gdy przyszło do rozmowy o kasę, zaproponowano mu średnią krajową, która wynosiła wtedy dokładnie 2720 zł netto…