Niedzielny sparing ze szkoleniem młodzieży. Jak to zrobili Niemcy…

redakcja

Autor:redakcja

14 września 2013, 19:58 • 11 min czytania

Proponuję wylansowanie nowego powiedzenia: jesteś jak polska młodzieżówka. Dziewczyna, którą poznałeś, polubiłeś i już pomyślałeś o niej, że jest inna niż wszystkie, okazała się żetoniarą z showupu? Pasuje. Ktoś polecił ci znakomity warsztat samochodowy, miałeś małą usterkę, ale po odbiorze twoje auto reprezentuje dynamikę ciągniętej przez muła furmanki? Na miejscu. Obiecałeś sobie, że teraz wszystko będzie inaczej, że już dość głupich błędów i wpadek, a potem i tak schrzaniłeś wszystko na amen? Stań przed lustrem i powiedz sobie prosto w twarz: Jestem jak polska młodzieżówka. Synonim rozczarowania, po rozbuchanych nadziejach. Właśnie kolejny ponoć wyjątkowy rocznik przekłuwa napompowany balon, a przy jego pękaniu huk otumania jak ruda za cztery dychy, czyli whisky z marketu.
Tylko w tym tygodniu ponoć najlepszy rocznik od lat, czyli nasze U-21, dostało szóstkę od Portugalii. U-19 wyłapało trójkę od Słowaków, a U-20 z Włochami u siebie rozstrzygnęło mecz po 30 minutach, dając sobie strzelić dwie bramki, a w drugą stronę nie oddając strzału. 45 minuta, a polski komentator przy wyniku 0:2 zachęca: wytrzymać, nie stracić kolejnego gola! Piękne. Wymowne. Młodzieżowcy mają szczęście, że pierwsza kadra przez ostatnie pięć lat w meczach o punkty potrafiła wygrać tylko z San Marino, Mołdawią i raz z Czechami, bo inaczej smażyliby się w ogniu uzasadnionej krytyki. Ale tak mają wczasy. Kogo obchodzi, że następnych kilka roczników, które mają decydować o przyszłości polskiej piłki, zbiera baty od każdego, kto tylko wie jak zasznurować buty, skoro spalony z Czarnogórą. Skoro bramkę strzela nam bankier, a Lewy ucisza publiczność. Nie ma czasu na młodzież, dorośli dają dostatecznie dużo nośnych tematów, w których można się taplać jak kaczki w kałuży.

Niedzielny sparing ze szkoleniem młodzieży. Jak to zrobili Niemcy…
Reklama

Trudno mieć tak naprawdę wielkie pretensje do naszych młodych asów. Oni po prostu nie mają umiejętności, nie są nawet waletami, to para dziewiątek w pokerze, w porywach – trójka. Oni są produktem końcowym fabryki o nazwie „polski system szkolenia”. Gdy dostajesz spleśniały kefir, to nie wyżywasz się na opakowaniu ani jego zawartości, tylko dzwonisz z pretensjami do producenta. Jeśli sytuacja powtarza się regularnie, i półki sklepowe są zalewane zepsutymi, niezdatnymi do spożycia produktami, producent powinien chyba przemyśleć sobie, czy czasem jego linia produkcyjna nie jest w jakiś sposób wadliwa. Czy jak w „Poranku kojota” ktoś nie trzepie gruchy do głównego zbiornika.

Od mniej więcej dziesięciu lat słyszymy regularnie, że trzeba zaczerpnąć wzorców zachodnich, jeśli chodzi o szkolenie. Są gotowe systemy holenderskie, francuskie, hiszpańskie, już bierzemy! Gotowe projekty czekają na półkach! Już, zaraz będzie inny standard! Jak idzie ich wprowadzanie przekonujemy się jednak brutalnie, tydzień w tydzień, po wynikach. Jakby z prędkością wprowadzania zachodnich systemów szkoleniowych do Polski wprowadzano nowe technologie, to dziś czytalibyście Weszło pewnie na Pegasusie, w przerwach pomiędzy graniem w Contrę i Duck Hunt. A tak jak kiedyś jednemu kibicowi Wisły wystarczył dostęp do internetu, by zdemaskować Sorina Oproiescu, tak wcale wiele czasu nie potrzeba by zobaczyć wszystko, co różni polskie szkolenie młodzieży od standardów zachodnich. Przykładów poszukajmy rzut beretem od nas, tuż za granicą – w Niemczech.

Reklama

Na przełomie wieków Niemcy obudzili się z ręką w pełnym nocniku. Na mistrzostwach we Francji wyrzucili ich z turnieju Chorwaci, i to z niemałym rozmachem: Suker i spółka sprawili Niemiaszkom lanie 3:0, które nad Renem było szokiem. To nie był jednak przypadek, co udowodnili Niemcom dwa lata później Anglicy, Rumuni i Portugalczycy. W trzech meczach Euro kadra Ribbecka ugrała jeden punkt i zdobyła jedną marną bramkę. Dla kraju o takich tradycjach futbolowych to była katastrofa, koniec świata, pogrzeb. Albo też – konieczny kop w dupę, żeby się obudzić. Niemcy straszyli na Euro 32-letnim Bierhoffem, 34-letnim Häßlerem, miejsce w składzie miał dziadek Matthaus. W całej kadrze znalazł się tylko jeden zawodnik poniżej 23 roku życia – Sebastian Deisler. Starzy nie dawali rady, a młodych nie było. Przyszedł czas na rewolucję.

DFB rozesłała swoich agentów po całym świecie, by odkryć jak nowocześnie szkolić młodzież. By zebrać jak najwięcej materiału i przygotować system, który zastąpiłby obecny, jak widać – archaiczny i wypalony. Zjechali planetę we wszystkich możliwych kierunkach, a potem obładowani w drobiazgową wiedzę wrócili do kraju, by wymyślić coś skutecznego. I udało się, co widać choćby po średniej wieku ich dzisiejszej kadry.

System, który opracowali, naturalnie nie należał do tanich. Ale to była inwestycja. Wśród kibiców Legii nikt nie obraża się, gdy zamiast kolejnego Helio Pinto wyda się ciężki hajs na rozwój akademii – to pieniądze, które się zwrócą. To pieniądze, które pomogą rozwinąć klub. Podjęta w Niemczech decyzja o gruntownej przemianie systemu szkoleniowego przyniosła korzyść wszystkim, poczynając od kadry, przez kluby, aż po lokalne społeczności. Przejdźmy jednak do konkretów, omówienia trzech filarów szkolenia, dzięki którym Niemcy mają w kadrze Goetze, Reusa i Oezila, a nie Drewniaka z Możdżeniem.

1. Akademie

275 z 525 niemieckich graczy, którzy zameldowali się w sezonie 2010-11 na boiskach Bundesligi, zostało wychowanych przez centralne akademie DFL. W tym samym sezonie każdy z zawodników kadry U-21 oraz 21 z 24 kadry U-20 także uczyło się futbolowego abecadła w centralnie zarządzanych szkółkach. To fantastyczny wynik. Prawie niewiarygodny. Program został zainaugurowany w 2003 roku, nie trzeba było więc czekać nawet dekady, by zebrać dzięki niemu znakomity plon.

Akademie od najmłodszego wieku uczą technicznych i taktycznych umiejętności, dzięki czemu dzieciaki zyskują fundamenty pod przyszły sukces. Nierzadko mówi się, iż niektórzy polscy dorośli gracze mają gorszą technikę czy też zmysł taktyczny, niż zachodni juniorzy w wieku 13-14 lat. To nie może dziwić. W Niemczech jest obecnie aż 366 tego typu akademii, skupiają się one na kształceniu piłkarzy w wieku od 8 do 14 roku życia. Szkoleniem zajmuje się ponad tysiąc trenerów, a każdy z nich posiada co najmniej licencję UEFA B, więc ma już gruntowną i nowoczesną wiedzę na temat futbolu. To też jest niezwykle istotne, nie wystarczą odpowiednie centra, ale koniecznością są również wykwalifikowane osoby do ich prowadzenia. Słaby, archaiczny trener zarżnąłby i La Masię.

Dla porównania w Anglii, kraju o podobnym potencjale futbolowym, finansowym oraz populacyjnym, nie ma prawie w ogóle centralnego szkolenia, cały ciężar wychowania narybku oparty jest na klubach. Robin Dutt z niemieckiego związku (DFB) komentuje: – Pomagamy klubom, odciążamy je. Ale ostatecznie pomagamy też sobie, bowiem ci piłkarze później grają dla naszych reprezentacji, poczynając od młodzieżówek, po dorosłą kadrę – zaznacza. Liczba trenerów z licencją UEFA B w Niemczech – prawie 30 000, w Anglii – poniżej dwóch tysięcy. Czy naprawdę może dziwić, że to na wyspach od lat jednym z głównych tematów piłkarskich jest coraz gorsza kondycja juniorskich reprezentacji? Czy może zaskakiwać, że odpadają one w turniejach z coraz mniej poważnymi rywalami, a kadra dorosła nawet nie zbliża się do wyników niemieckiej?

2. Obserwacja

Za każdym razem, gdy do polskiej ligi wjeżdża kolejny wagon piłkarskiego szrotu zza granicy, podnosi się lament. – Na pewno w niższych ligach gra pełno zawodników, którzy są co najmniej na tym samym poziomie, dać im szansę! – irytują się kibice. Nie da się stwierdzić na pewno, czy tak faktycznie jest, choć to możliwe. Ale Niemcy z rozbrajającą szczerością uznali, że to jeden z głównych powodów osłabiania się ich futbolu. Marnotrawstwo talentów, które giną na kartofliskach, albo którym nikt nie dał szansy w optymalnym momencie. Dutt: – Przed 2000 rokiem straciliśmy wiele talentów. Teraz dostrzegamy wszystkich.

Być może brzmi to jak szaleństwo, ale właśnie takie odważne plany mają szansę zmienić kulturę futbolową w danym kraju. Za naszą zachodnią granicą postawiono sobie jasno cel: nie możemy przeoczyć choćby jednego zawodnika z potencjałem. Wszyscy pod lupę. Nieważne, czy ktoś gra w rezerwach Bayernu, czy w siódmej lidze, w klubie ze wsi, w której mieszka 15 osób i trzy kury. Nikt nam się nie wywinie.

– Mamy ogromną sieć skautów – zaznacza Dutt – zarówno w lokalnych federacjach, w oddziałach DFB, w młodzieżowych akademiach, wszędzie. Jest praktycznie niemożliwe, by ktoś przemknął przez nasze sito niezauważony – stwierdza z przekonaniem. Wątpicie? Cóż, w Polsce nawet klub taki jak Wisła ma sieć skautingową opierającą się na kilku osobach. Wyobraźcie sobie natomiast, że każdy okręg PZPN miałby takie osoby. Nie tylko np. łódzki, ale także ludzie zatrudnieni w podokręgach w Sieradzu. W Piotrkowie. W Kutnie. Oni byliby na samym dole piramidy, mieliby za zadanie znać od podszewki potencjał graczy w zespołach z tego mini regionu. Zdają raporty do skautów z ŁZPN, czyli pułap wyżej. Tam dzięki temu wiedzą o najlepszych z mniejszych regionów, sami obserwują ligi nieco wyższe. To skauci pilotujący rozwój graczy nie dla klubu, nie dla zysku, ale dla rozwoju rodzimego futbolu, co w konsekwencji przyczyni się dla korzyści wszystkich. Mrówcza praca u podstaw, ogromna baza, znajomość wszystkich godnych zainteresowania zawodników. Brzmi śmiesznie? Nierealnie? Tak jest w Niemczech. To przynosi efekty.

U nas nie ma nawet namiastki takiej struktury, jest wolna amerykanka. Chybił trafił, niemal pełna losowość. Możemy śmiało założyć, że co rok zawiesza na kołku buty duża pula zawodników, którzy nie zostali dostrzeżeni. Grali po mniejszych ośrodkach, ale gdyby otrzymali szansę rozwoju w profesjonalnych warunkach – mogliby być klasowymi piłkarzami. Tak jednak albo całkiem kończą z piłką, albo są zarzynani w niższych ligach, gdzie po prostu nie mają jak postawić kolejnego kroku do wyższych umiejętności.

3. Kluby

Kluby w Niemczech zostały obowiązane rygorystycznymi wymaganiami co do szkolenia młodzieży – wszystkie z dwóch najwyższych klas rozgrywkowych. Biorąc pod uwagę biedę w I lidze, nierealistyczne byłoby takie wymaganie u nas, ale już od wszystkich klubów Ekstraklasy i owszem. Każdy klub za naszą zachodnią granicą ma własną akademię piłkarską, młodzi zawodnicy nie muszą się o nic martwić, mają zagwarantowane zakwaterowanie, szkołę, wszystko. To dotyczy już dwunastolatków, a kończy się na graczach wychodzących z wieku juniorskiego. Co ważne: wymagania licencyjne odnośnie uczenia młodzieżowców nie są stałe. To co rok stawianie poprzeczki nieco wyżej, małymi kroczkami, ale jednak. Gdzie jak gdzie, ale w rozwoju młodzieży stagnacja jest czymś najgorszym, co można zrobić.

Początkowo kluby w Niemczech też kręciły nosem na takie wydatki. Jednak dziś, po latach, nikt już nie żałuje pieniędzy. Freiburg, czyli na poziomie niemieckim klub dość średni, co roku inwestuje 3,5 miliona euro w szkolenie młodzieży. Już nie z powodu wymogów federacyjnych, ale dlatego, że taki wydatek zwraca się ostatecznie z – jak wyliczają – minimum dziesięcioprocentowym zyskiem rocznie. Nikt nie mówi, że polskie kluby mają od jutra inwestować po parę milionów euro w szkolenie, bo to jest nie do zrealizowania. Ale choćby przykład szkółki Legii pokazuje, że ten kierunek ma sens. Zaoszczędzisz na ściąganiu zawodników, bo po prostu dokooptujesz zdolną młodzież do składu. Potem sprzedasz ją z zyskiem, będziesz mógł dalej się rozwijać. Długofalowe myślenie, a nie tylko o tym, co dziś.

We Freiburgu przyznają: mamy dwudziestu skautów oglądających mecze młodzieżowców i juniorów, a zaledwie czterech obserwujących profesjonalistów. To wręcz nieprawdopodobne liczby, ale pokazują, że dla klubów o takim formacie to właśnie młodzież jest najważniejsza, jeśli ma on dobrze prosperować. W zeszłym sezonie w 25 osobowej kadrze Freiburga znajdowało się dziesięciu wychowanków, w porywach nawet sześciu zawodników znajdowało się w pierwszej jedenastce.

Pieniądze. Nie oszukujmy się, nie jesteśmy w stanie wprowadzić od zaraz powyższego systemu, przekleić go. Ale my nawet nie podejmujemy kroków w tym kierunku. Nawet nie zmierzamy na właściwy tor. Można wziąć budżet, którym dysponuje PZPN (ponoć będący w najlepszej finansowej kondycji od wielu lat), i oszacować, na jaką skalę będzie dało się wprowadzić powyższe, sprawdzone metody. Nawet, jeśli tylko w 20%, nawet jeśli tylko w 10%, to będzie to postęp. Krok do przodu. Podjęcie próby wygrzebania się z ruchomych piasków. Możesz wątpić, że nasza piłka odżyłaby, gdyby powyższy system wprowadzano na pół gwizdka. Wątpić warto, można dostrzec wtedy luki w cudzym rozumowaniu, razem wypracować lepszą ideę. Ale oczywista oczywistość: jeśli nie zrobimy nic, to nic się nie zmieni. Jeśli nie podjęte zostaną żadne działania, to też i nie będzie żadnej zmiany. Ciągle będziemy dostawać wpierdol, tak samo dziś, jutro, pojutrze. Zostawianie odłogiem futbolu młodzieżowego, to pielęgnowanie klęsk na wiele lat w przód.

Szkolenie jest najważniejszą gałęzią, jaką powinien zajmować się nie tylko PZPN, ale także i kluby. To pokazuje przykład Freiburga, a także dziesiątek innych drużyn, również w naszych warunkach – Legii. To jej akademia jest obecnie największym kapitałem i skarbem. Przewagą nad resztą stawki. Dobre szkolenie młodzieży to porządne fundamenty, czy to zespołu, czy też całego piłkarstwa w danym kraju. U nas ich nie ma. Najważniejsza jest kadra i jej wyniki, a to tak, jakby patrzeć czy drzewo ma zdrową koronę, a nie pień. A tak naprawdę ważniejsze dla naszego futbolu jest nie to, co stanie się za parę tygodni w Kijowie czy na Wembley, ale to jak jutro na treningach w rozsianych po kraju szkółkach spisze się garstka dzieciaków.

Powiedzieć, że mamy system szkolenia rodem z epoki kamienia łupanego, byłoby nadużyciem. My nie mamy go wcale. Różnice, jakie są pomiędzy naszym wychowywaniem piłkarzy, a zachodnimi modelami są o wiele większe, niż różnice w dyspozycji kadry w meczach przeciwko rywalom z bardziej cywilizowanych futbolowo krajów. Tak naprawdę to, że nie wyłapujemy pięciu bramek w plecy w co drugim meczu, jest sukcesem. Tam planują zbieranie plonów, u nas chodzi z ziarnem ślepy facet, część rzuci na asfalt, część spuści w kiblu, na koniec zaśnie pijany w rowie i tylko dzięki temu, dzikim fartem, dwa-trzy ziarna trafią na podatny grunt.

LESZEK MILEWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama