Goleada w Kielcach, Śląsk jeszcze jakoś się trzyma

redakcja

Autor:redakcja

14 września 2013, 21:14 • 5 min czytania

Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem?! Mało! Osiem bramek. Demolka, masakra lub – z hiszpańskiego – „goleada”. Tak w skrócie można określić to, co zobaczyliśmy w Kielcach. 90 minut, 36 strzałów, kartki, walka i kilkanaście błędów w obronie. Legia wraca na fotel lidera, ale coś nam podpowiada, że warszawscy obrońcy nie będą mieli w najbliższych dniach łatwego życia. Poza Tomaszem Brzyskim, który błysnął dwiema asystami, zagrali dziś tak, jakby rywalem nie byli Sierpina z Sobolewskim, ale co najmniej Miro Klose. Przed zbliżającym się meczem z Lazio nie jest to najlepszy prognostyk. Dopiero w Rzymie, przy takiej grze, będziemy mogli zobaczyć prawdziwe strzelanie.
Trener Pacheta już przed meczem zapowiadał, że czeka nas piękne spotkanie, ale nie przewidział jedynie, że z jego ekipy naprawdę „pięknie” zagrają jedynie Janota i Sobolewski. Cała reszta ekipy, może poza nie najgorszym Małkowskim, zaprezentowała dziś poziom trzecioligowy, a duet Sylwestrzak – Malarczyk spokojnie mógłby wyjść na boisko z napisem: „napierdalajcie. Przyjmujemy wszystko”. Przy takich stoperach nie ma znaczenia kto gra na boku – może to być Lisowski, może Golański czy Kuzera. Nieistotne. Wystarczy odrobina ruchu (niezłomny Ojamaa), wrzucania/strzelania (efektywni Brzyski i Kucharczyk) i precyzji (fenomenalny Dwaliszwili), by kielczan po prostu rozszarpać. Równie nieporadną defensywę ma chyba tylko Cracovia, choć po dzisiejszym pokazie baboli zastanawiamy się, czy koroniarze nie przebili podopiecznych Stawowego.

Goleada w Kielcach, Śląsk jeszcze jakoś się trzyma
Reklama

Legia natomiast była dziś w ataku prawie zabójcza. Prawie, bo gdyby wykorzystała choć połowę swoich sytuacji, to wróciłaby do stolicy z dwucyfrówką na koncie. Pięć strzelonych goli wystarczy jednak, by obrońcy Urbana rozstawili leżaki przed bramką Skaby, rozlali drinki i czekali na kontry „Sobola” lub Janoty. Można oczywiście wychodzić z założenia, że Ojamaa zwiąże połowę zespołu przeciwników, a Gruzin coś strzeli, ale jeśli tak ma wyglądać zgrywanie się legijnej defensywy, to… chyba warto już wypełniać kupony na over 4,5 w Lidze Europy. Bo Skaba gwarantuje wyłącznie przyzwoitość, a nie wygrywanie meczów jak Kuciak.

Reklama

Teraz dwa słowa o tym, co działo się we Wrocławiu. Słuchając ostatnio narzekań Stanislava Levego można było odnieść wrażenie, że wszystko się tam za moment zawali – zostanie tylko gruz, smród i ubóstwo. Tymczasem Śląsk żyje i (przynajmniej dziś) ma się dobrze. Choć tak na dobrą sprawę, mecz z Lechem prawdopodobnie tylko na chwilę ukrył jego prawdziwe problemy. Sytuację kadrową Levy określa mianem dramatycznej i dziś mieliśmy próbkę tego, co może go czekać, kiedy już pojawi się zmęczenie sezonem, a kartki i kontuzje namnożą jeszcze bardziej niż teraz.

Śląsk wyszedł na Lecha z trójką defensywnych pomocników (Hołotą, Kaźmierczakiem i jak zwykle wybranym na gracza meczu, i jak zwykle zasłużenie, Stevanoviciem). Z jednym skrzydłowym – Plaku, który też raczej nie zjadł zębów na grze na tej pozycji, no i Hołotą po drugiej stronie. Na ławce zostali Cetnarski, Grodzicki, Socha, Więzik i inni statyści. Szczęście w nieszczęściu, że jak klasowy skrzydłowy od czasu do czasu umie zagrać Dudu i dziś akurat wyczuł swój moment. Ograł Kędziorę w sposób podwórkowy. Piłka z jednej strony, obieg z drugiej, a potem już tylko idealna wrzutka na nos… czyli na głowę Hołoty.

Generalnie, występ Kędziory, zwłaszcza pierwsza połowa, to jakaś piłkarska pornografia. Nie powinno się tego pokazywać nieletnim, bo się jeszcze nauczą i zaczną powtarzać.

Komentatorzy Canal+ momentami nawet grę Lecha chwalili – że na drugą połowę wyszedł z animuszem, że doszedł do głosu, że lepiej od Śląska grał piłką w środku boiska. Problem w tym, że na tablicy wyników już było w tym momencie 2:0 dla Śląska, a poznaniacy koncertowo marnowali kolejne okazje. W czym prym wiódł oczywiście Bartosz Ślusarski. Remek Jezierski w pewnym momencie wzniósł się na wyżyny, próbując wytłumaczyć jego indolencję strzelecką („hm, hm, hm… niełatwo usprawiedliwić Bartosza”), ale „Ślusar” golem strzelonym Zawiszy najprawdopodobniej już wyczerpał swój limit na wrzesień.

W Lechu znów zawiodła przynajmniej połowa wyjściowej jedenastki, a podstawowym planem był brak planu. Ślusarski i Teodorczyk po siedmiu kolejkach ligi mają w sumie 1 gola na koncie. W Śląsku sam Paixao ma 4, a licząc wszystkie rozgrywki – 10 w 13 występach.

W ostatnim meczu (czyli chronologicznie pierwszym) Zawisza ograł Cracovię, dzięki czemu odniósł pierwsze zwycięstwo w sezonie. Patrząc na grę gospodarzy, wypadałoby uznać, że kibice czekali na nie jednak trochę za długo. Dwa tygodnie temu w ostatniej chwili wywinęło się Podbeskidzie, ale Cracovia dziś już się wywinąć nie mogła. Dwa miesiące ligi za nami, a my ciągle nie znamy odpowiedzi na pytanie: w jakim tak naprawdę celu piłkarze Cracovii wychodzą na boisko? Ł»eby poklepać piłką czy jednak, żeby strzelać gole i wygrywać mecze? Bo jeśli tylko poklepać – w porządku. Ale jeśli wygrywać, to ta tiki-taka jest jednak do bani.

Pierwszą połowę pominiemy milczeniem, bo ogólnie była to propozycja, którą powinno się puszczać z taśmy wszystkim cierpiącym na bezsenność. No, typowy mecz walki w polskim wydaniu. Cały czas słyszeliśmy, że gra powinna się trochę otworzyć, ale oba zespoły zaryglowały się na cztery spusty, tak że swoimi poczynaniami mogłyby usypiać susły.

Jak to błyskotliwie spuentował Sebastian Dudek, chyba trochę zabrakło konsekwentności.

Po przerwie mecz nam się na szczęście trochę rozkręcił. Zawisza wreszcie przestał oglądać się na tę dziwną imitację tiki-taki i sam zaczął strzelać gole. Najpierw Vasconselos, który dziś tylko dobił Pilarza, ale w międzyczasie swoją grą po raz kolejny pokazał, że jest naprawdę pożytecznym piłkarzem. Później z kolei Ziajka huknął tak mocno i precyzyjnie z dystansu, że cokolwiek zrobi w najbliższych miesiącach, to akcję sezonu ma już raczej za sobą.

Całościowo, Zawisza mógł się podobać. Kaczmarek, Wójcicki, Masłowski, Vasconcelos, Drygas, Ziajka za gola – każdy z nich może sobie dziś zapisać przy nazwisku mały plusik.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama