Bardzo dobry, owocny dzień dla Borussii Dortmund, która bije swój klubowy rekord i zalicza najlepszy start ligi w całej historii. 5 meczów, 5 zwycięstw, worek goli (konkretnie 15 przy 4 straconych), ale liczby na bok – przede wszystkim chodzi o styl. Trudny mecz z Hamburgiem, duże napięcie, świadomość wygranej Bayernu z Hannoverem (2:0) i nagle Westermann wyrównuje 2:2 w 49. minucie. Ale nic to – BVB oszalało i rozwałkowało kompletnie przeciwnika. 6:2, dwie bramki Lewandowskiego i do widzenia. Dwa punkty przewagi nad monachijczykami utrzymane.
Klopp ma niesamowitego nosa. Wie, kto i kiedy jest w najlepszej formie, kim atakować, kogo ściągnąć w okienku transferowym. Dziś pierwsze skrzypce zagrali nowi – Aubameyang (dwa trafienia) i Mchitarian (jedno). Jeśli tak ma wyglądać w tym roku walka o majstra, szykuje się wyścig iście w hiszpańskim stylu. Czyli bicie kolejnych rekordów niczym Barca i Real i walka łeb w łeb do ostatniej kolejki. Oj, palce lizać. Kiedy już wydawało się, że inni dzisiaj odegrali pierwszoplanowe role, a Lewandowski tylko im asystował – Polak wkroczył do gry dorzucając kolejne dwa gole. Styl BVB a Bayernu to dzisiaj dwa inne światy.
Może to i ryzykowne stwierdzenie, bo Bayern ograł właśnie Hannover 96 z Arturem Sobiechem w składzie 2:0 i nadal jest liderem Bundesligi, ale… kompletnie nie imponuje. Nudzi, gra na znany nam z ekstraklasy chaos, bez ładu i składu. Nie wiemy, czy to my wymagamy od „Bawarczyków” tak wiele po ostatnim sezonie, ale fakty są takie, że za Guardioli jedynym atutem jest posiadanie piłki. Owszem, fajnie ją mieć, nie oddawać przeciwnikowi, ale pod warunkiem, że ma się chociaż pomysł, co z nią zrobić. A monachijczycy nie mają.
Dzisiaj wygrali bowiem dzisiaj tylko dzięki indywidualnemu geniuszowi swoich zawodników. Kiedy ewidentnie im się nie wiodło, Arjen Robben wyciągnął wnioski i zrobił to co, zdarza mu się rzadko. Podzielił się… piłką. Holender zamiast wiecznie schodzić do środka i ładować lewą nogą, posłał kluczowe podanie do Kroosa, który wystawił piłkę Mandzukiciowi piłkę jak na tacy. Zrobiło się 1:0 dla gospodarzy, choć zaledwie chwilę wcześniej mieliśmy tłok pod bramką Neuera.
Swoje okazje miał Ya Konan i nawet Sobiech, który – nie oszukujmy się – nie powalił na kolana. Polak dawał się przepychać w najprostszych pojedynkach, brakowało mu trochę… zwykłej odwagi, fantazji. Nie szukał gry, dał się stłamsić i zniknął z radaru w 23. minucie. Wówczas mógł otworzyć wynik, kiedy po wrzutce na krótki słupek minimalnie chybił głową…
Zastanawiamy się, myślimy i nadal nie mamy pojęcia, co dobrego wprowadził Guardiola. Owszem, potrzeba czasu i boimy się myśleć, co będzie kiedy to wszystko w pełni zatrybi, ale… No właśnie, są różne ale. Jak na razie gołym okiem widać tylko obniżkę formy, spadek jakości maszyny, która biła wszystkich jak leci. Niezrozumiałe jest trzymanie Schweinsteigera na ławce, kiedy ten jest już gotów do gry i ustawianie na defensywnym pomocniku Philippa Lahma. Intuicja nam podpowiada, że jednak ten eksperyment nie przyniesie do klubowej kasy milionów w postaci obrony potrójnej korony. Całe szczęście, że przy tak szerokiej kadrze, w Bundeslidze da się rozjechać prawie każdego. Choć prędzej czy później może się to odbić czkawką…