Lider z Krakowa naprawdę przeładował amunicję

redakcja

Autor:redakcja

13 września 2013, 23:39 • 5 min czytania

14 tysięcy widzów i wszyscy ci, którzy oglądali mecz przed telewizorami, odmłodnieli o kilka lat. Cofnęliśmy się do tych czasów, gdy przyjeżdżał na Reymonta przyjeżdżał średniak z ambicjami, a potem był demolowany. Rywal ma siły mniej więcej na pierwszą połowę? Tak było dawniej, tak było i dziś. Niby atakuje, ale nic z tego nie wynika, a Wisła cały czas kontroluje spotkanie jak wytrawny pokerzysta? Sprawdzone. Im dalej w mecz, tym łatwiej Biała Gwiazda przemieszcza się pod pole karne rywali. A w końcówce urządza sobie festiwal strzelecki? Dokładnie tak, nie trzeba odpalać na VHS dawnych spotkań Wiślaków, wystarczy obejrzeć powtórkę sprzed kilkudziesięciu minut.
Za sterami wehikułu zasiedli Brożek i Głowacki. I znów przekonaliśmy się, co znaczy mieć dwóch kluczowych zawodników, doświadczonych liderów, z których jeden trzyma obronę w ryzach, a drugi nadaje ton grze ofensywnej. Tak konstruuje się solidny zespół. „Broziu” ewidentnie pomylił spotkania, bo dziś grał, jak wydawało się, że powinien z San Marino, a w Serravalle jak przeciwko przecież nie takiej najgorszej ligowej obronie. Załapali się na podróż w czasie także Garguła, Małecki i Boguski, choć ten ostatni pewnie trafi do tegorocznej edycji płyty „piłkarskich jaj” za pudło w słupek z odległości paczki fajek. Ta sytuacja dobrze też oddaje grę Rafała na boisku: wiatr, chaos pod bramką, możliwość spieprzenia najłatwiejszej akcji, ale i to potrafi być jednak pożyteczne, skoro Brożek strzelił po tej akcji bramkę.

Lider z Krakowa naprawdę przeładował amunicję
Reklama

Obrona gości prezentowała dzisiaj mało wyrafinowaną sztukę sabotażu. Król prezentował się tragicznie i pod własną bramką, i gdy zapędzał się do przodu, i katastrofalnie strzelał, próbując wyraźnie dokonać napaści piłką na czyjś zaparkowany pod bramką samochód. Nawet pewny zwykle Trela dzisiaj zapomniał, po co jest na boisku i odstawiał momentami Rybansky’ego. Z przodu nie było lepiej, bo jedyny pomysł, jaki miał Piast żeby zaszkodzić Miśkiewiczowi, to stałe fragmenty Podgórskiego oraz ambitna gra Jurado. Ten ostatni jako jedyny może zejść dzisiaj z boiska z podniesionym czołem – symboliczna była jego walka w końcówce z trzema obrońcami, z której i tak wyszedł zwycięsko. To jednak o wiele za mało, by myśleć o nawiązaniu walki.

Na osobny akapit zasługuje sędzia Gil, który robił dzisiaj wszystko, co tylko mógł, żeby zepsuć mecz. Czyli nie uznał prawidłowo strzelonej bramki Brożka, żeby zaraz uznać tą, na której Wiślak był na spalonym. Nie puścił też przywileju korzyści dla Piasta, gdy ten miał dobrze zapowiadającą się akcję, a którą gdyby obrócił na gola pozostałby w walce o dobry wynik. Gil mógł już powoli przeglądać prasę pod kątem szukania nowej pracy, ale przynajmniej odwołał niesłusznie podyktowanego karnego. Mimo to jednak kompromitacja i czas na wczasy w Belize.

Reklama

Piątek kończymy z Wisłą na miejscu lidera. Pamiętacie, gdy śmiano się w niej w całym kraju za sprawą kuriozalnych transferów? Gdy Głowacki w wywiadach przyznawał, że martwi się o ten sezon? A eksperci przyznawali mu rację, widząc krakowian gdzieś na dole tabeli? Zapomnijcie o tym na dobre. Wisła przeładowała amunicję. Jeśli nie prześpi zimowego okienka, ma wszystko, by włączyć się do walki o poważne cele.

A drugi mecz pokazał, że niemożliwe jest możliwe. Pewna kobieta w Stanach Zjednoczonych dwa razy w ciągu roku wygrała Lotto. W Norwegii facet został rażony piorunem, a później to samo przydarzyło się jego bratu. Dziś jednak Widzew pobił oba te przypadki, bo jak można nie wygrać meczu, gdy w bramce twojego rywala gra ktoś taki jak Rybansky?

Podbeskidzie oddało Widzewowi pole gry, wyraźnie się cofnęło, mierzyło w remis. فodzianie od razu to zauważyli, sprytnie wybrali więc najrozsądniejsze rozwiązanie na taką taktykę: grę długą piłką. Co może rozbić autobus w bramce, defensywę ustawioną głęboko, niż laga na środkowego napastnika? Wspaniały plan. Dzięki temu obserwowaliśmy w pierwszych 45 minutach futbol tak efektowny, że pewnie z jedna trzecia widzów pytała siebie w duchu – co ja robię ze swoim życiem? Po co tu jestem? Od dziś oglądam NBA. Jordan to jeszcze gra? Trzeba to sprawdzić.

Widzewiacy natomiast w drugiej połowie postanowili sprawdzić, jak pójdzie im atak pozycyjny. Poszedł tak, że dostali bombę od Urbana. Bramkę przyznajmy, może i znikąd, może i Podbeskidzie na nią specjalnie nie zasłużyło, ale jednocześnie patrząc na to, jak zabierali się podopieczni Mroczkowskiego do nadgryzienia gości, nie można było się nie ucieszyć, że zostali skarceni. Chwilę później gospodarze odrobili i wydawało się, że może zrobi się mecz. Pójdzie wymiana cios za cios? Niestety nie, jedyne co ciekawego można było pooglądać, to wyjątkowo zajmujące parady Rybansky’ego. Każde jego zetknięcie z piłką to jak wizyta w cyrku, obserwowanie parady klaunów. Nie ma i dawno nie było w polskiej lidze większego parodysty w bramce. Facet jest gorszy od Gliwy.

Dlaczego Widzew tego nie wykorzystał? Nawet proste strzały z daleka sprawiały Słowakowi gigantyczne problemy. Trzeba było ostrzeliwać bramkę, nie przebierać w środkach. Tymczasem Kaczmarek i Batrović kombinowali przez cały czas, jak tu dograć piłkę do wysuniętego Visnakovsa. Owszem, to się sprawdzało w poprzednich spotkaniach, ale każdy ma prawo do gorszego dnia. Co się stanie, gdy Łotysz wreszcie będzie taki miał? Otóż wtedy nie wygrywasz ważnego starcia, które musiałeś – bo z kim jeśli nie Podbeskidziem u siebie – wygrać.

Jeśli szukać wśród łódzkiej ekipy plusów, to raczej na tyłach. Kolejny raz bardzo solidnie zaprezentował się duet Lafrance – De Amo, którzy dobrze się rozumieją, choć przecież grają ze sobą od niedawna. To kolejni goście wyciągnięci nie wiadomo skąd, a którzy wydaje się, że spokojnie niedługo mogą być uznawani za czołowych na swoich pozycjach w lidze. Czas skończyć ze śmianiem się z kontenerów zagranicznego szrotu, które podjeżdżają regularnie na Piłsudskiego. Jeśli umiesz je dobrze przeszperać, nie ma w nich nic złego.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama