Już niedługo dostać się na finały Euro będzie równie ciężko, co zrelaksować się w salonie tajskiego masażu. Parę dekad temu jednak były one imprezą ekskluzywną, coś a’la sypialnia Scarlett Johansson, innymi słowy – frajerów nie wpuszczamy. Ledwie cztery drużyny przechodziły przez bezlitosne eliminacje, pełne trudnych wyjazdów, grup śmierci, pozostawiających zerowy margines błędu. Dla tych, którzy je przetrwali, szacunek i możliwość zmierzenia się na boisku w decydujących starciach. Albo, jak to miało miejsce w meczu Włochy – ZSRR w 1968 roku, zmierzenia się w szatni, podczas decydującego rzutu monetą.
Cofnijmy się najpierw do kwalifikacji, w których Polska, z Lubańskim i Brychczym w składzie, wyróżniła się przede wszystkim remisem z Luksemburgiem na wyjeździe. Sowieci zostali dolosowani do trzech krajów, z których z każdym mieli na pieńku. Finowie, którzy sprali im tyłki w pierwszych miesiącach II Wojny Światowej. Austria, gdzie wciąż pamiętano, że tak Armia Czerwona “oswobadzała” Wiedeń z nazistowskiej władzy, aż ludzie masowo popełniali samobójstwa. Greków natomiast usilnie próbowali wciągnąć za żelazną kurtynę, ci tak samo mieli nie dać się na boisku, jak wówczas politycznie. Choć każdy miał tutaj swoje do udowodnienia i na mecze z Sowietami wychodził na podwójnej motywacji, to jednak ZSRR miała za mocną jedenastkę i gładko przeszło pierwszy etap, wygrywając grupę z pięciopunktową przewagą, przegrywając tylko raz.
To i tak o jeden raz więcej, niż niepokonane w grupie Włochy, które wyeliminowały Cypr, Rumunię i Szwajcarię, a porażki zakosztowały dopiero w drugiej rundzie z Bułgarami. Sowieci też grillowani byli wówczas w ogniu krytyki – porażka 0:2 z Węgrami smakowała wyjątkowo gorzko. Rewanże jednak obie drużyny zgodnie wygrały i mogły szykować się do starcia ze sobą w finałach. Cóż, reprezentanci Itallii pakować się jak na długą podróż specjalnie nie musieli – turniej odbywał się we Włoszech.
Neapol, stadion San Paolo, ponad 68 tysięcy tifosi na trybunach obserwuje bokserski klincz. Ł»adna z drużyn nie potrafi trafić do siatki ani przez 90 minut regulaminowego czasu, ani przez dogrywkę. Sędzia gwiżdże po raz ostatni; co teraz, karne? Powtórka meczu? Nie, jedenastki jako sposób wyłonienia zwycięzcy zostały wymyślone dopiero dwa lata później, wskutek wydarzeń na rzeczonym Euro. Jedyne bowiem, co w zanadrzu na takie mecze miała UEFA do tej pory, to rzut monetą. Za zamkniętymi drzwiami. W szatni. Po miesiącach eliminacji o tym, kto zagra o złoto, miał zadecydować fart.
Ł»aden z sędziów, ani Węgier Zsolt, ani Niemiec Tschenscher, ani Van Ravens z Holandii, nie chcieli się podjąć zadania rozstrzygnięcia wyniku. Presja była zbyt wielka, dlatego za wykonanie zadania musiał się wziąć Senor Pujol z Hiszpanii, oficjlel UEFA na ten mecz. Z szatni pogoniono wszystkich dziennikarzy, zostali sędziowie, kapitanowie Szesternow i Facchetti, trener sowietów Kaczalin oraz prezes włoskiej federacji, Franchi. Przy takich nerwach i stawce na pierwsze spięcie nie trzeba było czekać długo.
Poszło o wybór monety, którą miano rzucać. Hiszpan wyciągnął rodzimą, ale ta nie spotkała się z aprobatą Kaczalina. Jeszcze mniej afektacji okazał Rosjanin dolarowi amerykańskiemu. W końcu zaproponował Salomonowe rozwiązanie: rubla, rzecz jasna. Franchi odpowiedział na to tylko sarkastycznym uśmiechem. Wreszcie problem rozwiązał Van Ravens, który zaproponował holenderskiego guldena, co wszyscy uznali za satysfakcjonujący kompromis.
Nadszedł decydujący moment. Pujol dał wszystkim monetę do obejrzenia, potem mieli podjąć wybór. “Orzeł!” wybrał Facchetti, ale Franchi zaraz po nim rzekł “reszka!” i stanęło na tym drugim. W końcu nastąpił rzut. Nie ostatni tego dnia.
Moneta poleciała wysoko w górę, a potem z głośnym brzękiem upadła na podłogę, odbijając się raz, a potem… wyjeżdżając przez szczelinę w drzwiach. Van Ravens wyciągnął więc kolejnego Guldena, zgodzono się, że rzut powinien być ponowiony. Pujol powtórzył: “Szesternow orzeł, Facchetti reszka”; kapitan ZSRR nawet nie patrzył na całą scenę, był odwrócony, Kaczalin poczerwieniał. Nastąpił ponowny rzut, tym razem moneta była bardziej posłuszna. Zatrzymała się, bez żadnych komplikacji, na środku szatni.
– Reszka! – krzyknął Facchetti w amoku, Italia wygrała, była w finale mistrzostw Europy. Kapitan wybiegł z szatni, przez tunel, na boisko, gdzie nic nie musiał obwieszczać: jego radość powiedziała kibicom wszystko. Stadion San Paolo triumfował, wszyscy wiwatowali, ściskali się, śpiewali. Rosjanie po cichu opuszczali obiekt, kompletnie zdruzgotani.
Nieco później, jeden z sędziów, udając się pod prysznic dostrzegł holenderskiego Guldena leżącego w kącie. Pierwszą monetę, która wyjechała poza drzwi, sama siebie tym samym dyskwalifikując. Nie mógł opanować ciekawości, sprawdził co wówczas wypadło.
Orzeł. Awans ZSRR.
Los zadrwił ze wszystkich, gdy trzy dni później na Stadio Olimpico ponownie po 120 minutach był remis. Czy mistrzostwo Europy ma wyznaczyć losowanie? Czy przez cały turniej można prześlizgnąć się bez ani jednej wygranej, a jedynie na fartownych rzutach? Cóż, skoro szczęście zdecydowało o tym, kto stanie przed szansą o złoto, to dlaczego nie? Trzeba być konsekwentnym, prawda? UEFA postanowiła jednak zakończyć tę farsę ze skutkiem natychmiastowym, tego było już za wiele, i tak odniosła wielką kompromitację. Ku rozpaczy Sowietów, którzy uznali to za skrajną niesprawiedliwość, postanowiono bowiem, że finał zostanie powtórzony. Włosi wygrali 2:0.
Patrząc na te mistrzostwa czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że na turnieju pomagają gospodarzom nawet ściany? Cóż, w tym wypadku może ściany akurat się obijały, ale już podłoga i szczelina pod drzwiami przyczyniły się do medalu nie mniej niż niejeden gracz.