Chojnacki: – Powtarzałem im: pokażcie, że potraficie grać w trudnych warunkach, to traficie do lepszych…

redakcja

Autor:redakcja

16 grudnia 2012, 20:56 • 7 min czytania

– Były momenty, kiedy mogłem postąpić nieco inaczej, zachować tę frustrację dla siebie. Wyszedłem jednak z założenia, że musimy od siebie wymagać i potem musimy zostać rozliczeni. Jako piłkarz nigdy nie miałem problemów z krytyką ze strony trenera, bo nie widziałem w tym nic złego. Wiedziałem, że lepiej będzie jeśli skrytykuje mnie on, ja za tydzień zagram lepiej, niż skrytykowałoby mnie kilka tysięcy kibiców – mówi w rozmowie z Weszło Marek Chojnacki, który w zeszły czwartek przestał być trenerem فKS.
Podobno dogadaliście się w ekspresowym tempie – pięć minut i po sprawie.
Ta decyzja dojrzewała i we mnie, i we władzach klubu. Dałem sobie czas do połowy grudnia, że poczekam na ruch działaczy, że wcześniej nie wyjdę z propozycją rozwiązania umowy – wiadomo, w takiej sytuacji dałbym dodatkowe atuty drugiej stronie. W ŁKS stwierdzili, że to odpowiedni moment na rozstanie, a że nie miałem wygórowanych oczekiwań, to szybko doszliśmy do porozumienia. Obie strony są zadowolone.

Chojnacki: – Powtarzałem im: pokażcie, że potraficie grać w trudnych warunkach, to traficie do lepszych…
Reklama

Komu bardziej na tym zależało? Panu, bo w klubie wciąż są tragiczne warunki do pracy czy pana przełożonym, bo drużyna Chojnackiego jesienią jednak zawiodła?
Nie będę ukrywał, że jestem odpowiedzialny za to, co się wydarzyło. Miałem inny plan na ten zespół, inaczej miało to funkcjonować. Wszyscy liczyliśmy na więcej. Moim zdaniem, żeby osiągnąć gdzieś sukces, to klub musi być na przyzwoitym poziomie organizacyjnym i niezłym sportowym. Dziś mogę przyznać, że w ŁKS brakowało jednego i drugiego. Oczywiście, jest to pokłosie spadku z ekstraklasy – momentu, w którym drużyna praktycznie przestała istnieć, z pierwszego składu zostali tylko Gieraga i Bodzio, a za pięć dwunasta otrzymaliśmy licencję. To sprawiło, że zespół trzeba było kleić na kolanie, a i tak spośród tych, którzy zgłosili się na testy, wybrałem najlepszych. Ł»aden z grona odrzuconych nie osiągnie w najbliższym czasie dobrego poziomu ani w pierwszej, ani w drugiej lidze.

Ilu miał pan jesienią piłkarzy?
W kadrze było dwudziestu pięciu…

Reklama

Kopaczy, a ja pytam o piłkarzy. W pewnym momencie, po 12. kolejce powiedział pan, że nie ma żadnego zawodnika na poziomie pierwszej ligi.
I chyba wyniki to zweryfikowały. Gdyby trójka Brud-Poźniak-Więzik była z nami od drugiego tygodnia przygotowań, ta drużyna wyglądałaby znacznie lepiej. Jako zespół w niektórych fragmentach prezentowaliśmy się nieźle, ale popełnialiśmy mnóstwo błędów indywidualnych. Wielokrotnie analizowałem stracone gole – niestety, po prostych, szkolnych błędach traciliśmy ich mnóstwo.

Odnoszę wrażenie, że z Chojnackim ta liga ostatnio była ciekawsza. Bo jedyne, co medialnie interesujące w ŁKS było, to co druga pańska konferencja prasowa. Rundy, w której straciłby pan aż tyle nerwów, nie było chyba dawno.
Rozumiem, jeśli przegrywamy, bo po prostu jesteśmy słabsi, ale żeby co chwila przegrywać po niezłej grze i tym decydującym prostym błędzie indywidualnym?! Ja się urodziłem szóstego grudnia, w Mikołajki, ale tyle co my prezentów jesienią rozdaliśmy… Ręce momentami opadały. Każdego z zawodników defensywy, a grali różni, obciążają po co najmniej dwie, trzy bramki. Wychodził brak umiejętności. I jak widząc tego typu rzeczy, miałem się nie denerwować?

Ale z sercem w porządku?
Tak, chociaż… Po porażce 1:7 z Flotą nie spałem dwie noce. Myślałem sobie – może to odpowiedni moment, by odpuścić? Gdybyśmy mieli inny terminarz, to chyba dałbym sobie już spokój. A tak, był wyjazd do Bytomia i we mnie powstała gigantyczna sportowa złość. Chęć udowodnienia, że ta drużyna jest jednak coś warta. Przez cały tydzień uczulałem zawodników, codziennie im powtarzałem: jeśli my mamy jakieś marzenia, to musimy tam potwierdzić swoją wyższość. No, i wyszło jak zawsze…

I na konferencji pan nie wytrzymał, mówiąc, że z trenerem rywali wzajemnie sobie współczujecie, że zawodnicy się meczą, że nie mają żadnej wartości piłkarskiej. Tak się zastanawiam – nie doszedł pan w końcu do wniosku, że pewną granicę przekroczył? Nie dość, że ci chłopcy sami nie do końca wiedzieli, co w pierwszej lidze robią, to na każdym kroku dostawali od trenera po głowie.
Mogę się zgodzić, ale… To jest tak, jakbym ja przez całą rundę miał powtarzać, że jestem niegotowy na krytykę. Jeśli umawiamy się na wykonanie pewnej pracy, to wszyscy jesteśmy przygotowani, że trzeba będzie się z niej rozliczyć – może i nawet w mocnych słowach. Przed Bytomiem codziennie ich motywowałem, codziennie powtarzałem, że gramy z nożem na gardle, że to dla nich mecz prawdy. Proszę sobie przypomnieć, jaki był tego efekt? Ja na konferencji nie wytrzymałem, przelała się frustracja. Mogłem mówić, że to kwestia problemów personalnych, ale ja nigdy nie lubię się tak tłumaczyć.

Powiedzmy sobie jednak jasno – w paru sytuacjach granicę pan przekroczył.
Były momenty, kiedy mogłem postąpić nieco inaczej, zachować tę frustrację dla siebie. Wyszedłem jednak z założenia, że musimy od siebie wymagać i potem musimy zostać rozliczeni. Jako piłkarz nigdy nie miałem problemów z krytyką ze strony trenera, bo nie widziałem w tym nic złego. Wiedziałem, że lepiej będzie jeśli skrytykuje mnie on, ja za tydzień zagram lepiej, niż skrytykowałoby mnie kilka tysięcy kibiców.

Pan mówi, że oni powinni być przygotowani na krytykę, ale doskonale przecież wiemy, że wielu nie było przygotowanych na pierwszoligowy poziom. W normalnie funkcjonującym klubie większość nie dostałaby szansy.
Ale takie były nasze realia! Nigdy nie ukrywałem, że gdyby to wszystko wyglądało poważniej, to mielibyśmy inny materiał piłkarski. Pierwsza liga, duże miasto, klub z gigantyczną historią – dla nich to była wielka, życiowa szansa. Szansa, której część z nich, gdyby nie ŁKS w trudnym położeniu, mogłaby nigdy nie dostać. Czy ją wykorzystali – nie chcę dziś oceniać, wielu jest młodych… Jeszcze ostatnio, z racji Klubowych Mistrzostw Świata, dzwonili do mnie dziennikarze i wypominali mi Paulinho. Dlatego niech każdy z tych chłopców… zrobi taką karierę, jak on.

Postawa Agwana Papikyana jesienią to pańska mała porażka? Nie dość, że niewiele dawał drużynie, to ma coraz gorszą sylwetkę.
Był praktycznie bez okresu przygotowawczego przez służbę wojskową, co chwila jeździł a to na zgrupowanie reprezentacji juniorów, a to na młodzieżówkę – wszystko miało wpływ na jego formę. Dziś, żeby dojść do siebie, potrzebuje przepracować jeden pełny okres przygotowawczy, może nawet trochę więcej. Ale talent ma ogromny.

Klubu ma już chyba dość – w głowie zamieszał mu możliwy transfer do Levante, potem jeszcze zaczął strajkować.
To młody chłopak, a tacy różnie reaguje. Jedni siedzą cicho, a drudzy są nadpobudliwi – w różnych formach pokazują swoje niezadowolenie, mówią, co im leży na sercu. Może widząc zainteresowanie innych klubów, Agwan chciał wywrzeć pewne naciski na klub? Istniało ryzyko, że go stracimy, więc już na początku zabiegałem o jak najszybsze podpisanie nowego kontraktu, ale potem się nim rozczarowałem. Była taka jedna sytuacja… Powiedział nam, że jest chory, a pojechał do Wrocławia na mecz Brazylii z Japonią, żeby się tam podszkolić.

Wyciągnął pan jakieś konsekwencje?
No i tutaj dochodzimy do sedna problemu… W normalnie funkcjonujących klubach za takie akcje nakłada się kary finansowe. Ale jak ukarać finansowo piłkarza, któremu się nie płaci?

Mateusz Stąporski nie dostawał pieniędzy przez dziewięć miesięcy.
Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wyglądały rozmowy w szatni. Ale z tego, co wiem, to nie było żadnego zastanawiania się nad protestami czy strajkami – to cieszy. Wiemy, jakie فKS miał problemy z bazą, bodaj tylko raz trenowaliśmy na głównym boisku. Dzięki uprzejmości albo pana Domżała ćwiczyliśmy na Kolejarzu, albo pana Rutkowskiego na Orle. Piłkarze dojeżdżali tam swoimi samochodami, ale nikt ani razu nie powiedział: trenerze, nie mam za co dojechać. Nikt nie narzekał. Co chwila im jednak powtarzałem: pokażcie, że potraficie grać dobrze w takich warunkach, to potem traficie do lepszych.

Z bardziej doświadczoną szatnią mógłby być problem.
Rozmawiam z zawodnikami i widzę, że oni też dochodzą do wniosku, że taka forma nacisku często nie przynosi efektu. Jeśli w klubie jest kasa i nie chcą jej dać – w porządku. Ale jeśli jest tak, jak w ŁKS… Z pustego nawet Salomon nie naleje.

Rozmawiał PT

Najnowsze

Anglia

Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana

Wojciech Piela
3
Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama