Emmanuel Adebayor popadł w spór z władzami togijskiej federacji piłkarskiej, który najprawdopodobniej skończy się tym, że zawodnik Tottenhamu zrezygnuje z gry w kadrze i nie pojedzie na zbliżający się Puchar Narodów Afryki. Powód?
Federacja Togo nie wypłaciła premii za listopadowy mecz z Maroko.
Związek twierdzi, że pieniędzy po prostu nie ma, bo zbyt dużo kosztowała go sama organizacja meczu – zakwaterowanie zawodników w hotelu oraz przeloty. Kasa jest po prostu pusta. Adebayor oskarża, że to nieprawda, a działacze myślą wyłącznie o własnych kieszeniach. Twierdzi, że dzwonił do Maroka i wie, że na konto związku z Togo trafiło 35 tysięcy euro. Czyli kasa jest do wydania.
Namawia do buntu pozostałych reprezentantów.
Pytanie, o co idzie cała sprawa? O uczciwość działaczy, którzy próbują się nachapać, lekceważąc zawodników, czy jednak o wydarcie z rąk prezesów jakiejś śmiesznej sumy za występy w narodowych barwach. No, bo jaka to może być kwota? Premia za jeden mecz w reprezentacji afrykańskiej – kilka tysięcy dolarów. I to w najlepszym razie. Dość zabawne, że całą aferę nakręca akurat facet, który za sam podpis pod kontraktem w Tottenhamie skasował 4 MILIONY FUNTÓW i dalej, co tydzień, spływa mu na konto ponad sto tysięcy.
Jakby się uparł, to mógłby sobie kupić i utrzymać całą tą federację.