Niezwykłym bajkopisarzem – nawet na warunki polskie, gdzie przecież poprzeczkę konkurentom zawiesza Franciszek Smuda – jest Wojciech Stawowy, aktualnie trener Cracovii. Branie na serio jego wypowiedzi, to jak traktowanie poważnie zapowiedzi Donalda Tuska, że będzie obniżał podatki. Co tym razem nawygadywał sympatyczny Wojtek? Przyjrzyjmy się jego rozmowie z portalem futbolnet.pl…
– Pan ciągle zapowiada ambitne plany z „Pasami”. Ale ja mam deja vu. Z Arką Gdynia czy GKS-em Katowice też miało być pięknie i kolorowo…

– Najłatwiej jest komuś przypiąć łatkę, a najtrudniej jest się zastanowić, dlaczego w tych poprzednich klubach było tak, a nie inaczej. Dla tych wszystkich, którzy tak próbują na to patrzeć, mam bardzo prostą odpowiedź: gdzie po moim odejściu z Gdyni jest dzisiaj Arka, a gdzie są Katowice? Czy aby nie było tak, że ja z tych klubów wycisnąłem wszystko, co można było wycisnąć?
– A nie jest tak, że prawda leży pośrodku? Arka i GKS też się bronią i mają mocne argumenty.

– Jeżeli w jednym klubie potrafi się osiągać wyniki, a w drugim nie, to nie do końca jest to wina trenera. Każdy widział, jak za moich czasów grała Arka, jak grał GKS Katowice, a dzisiaj to trudno porównywać, dlatego ja nie mam sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o pracę w tych klubach. Natomiast jedna rzecz niewątpliwie dużo daje do myślenia: dlaczego musiałem odejść z Arki Gdynia? Na pewno nie przez powody sportowe.
Toż to jest nawet koloryzowanie rzeczywistości, tylko zwykła bezczelność. Gdzie jest dzisiaj Arka? Na pewno nie odszedł przez powody sportowe? Pora chyba przypomnieć prawdę o pobycie Stawowego w Arce. Pobycie, po którym gdyński klub do dzisiaj nie może się pozbierać, ponieważ zadufany w sobie szkoleniowiec zostawił ruinę sportową i zgliszcza finansowo-organizacyjne.
Przypomnijmy podstawowe fakty: Stawowy twierdzi, że nie został zwolniony z przyczyn sportowych. W rzeczywistości było tak, że wywalono go na bruk po następującej serii:
Pelikan Łowicz – Arka Gdynia 0:0
Arka Gdynia – Kmita Zabierzów 1:2
GKS Katowice – Arka Gdynia 3:2
Arka Gdynia – Znicz Pruszków 2:2
Śląsk Wrocław – Arka Gdynia 2:0
Po tych pięciu meczach Arka Gdynia spadła na szóste miejsce w drugiej lidze, za Piastem, Lechią, Śląskiem, Zniczem i Polonią. Zespół Stawowego miał DZIESIĘĆ punktów straty do drugiego miejsca (nie było wówczas wiadomo, że na skutek afery korupcyjnej nawet czwarta lokata da awans).
By obraz był pełny, trzeba nakreślić, w jakich realiach funkcjonowała wtedy Arka. Otóż ten drugoligowy klub miał około 20 milionów złotych budżetu, a czołowi piłkarze zarabiali grubo ponad 40 tysięcy złotych miesięcznie, wynagrodzenia dochodziły nawet do 80 tysięcy miesięcznie. Te intratne kontrakty podpisywał właśnie trener (i niech nie zaprzecza – na umowach są jego podpisy), rozdając kasę na prawo i lewo. Na przykład z podstarzałym Olgierdem Moskalewiczem podpisywał wieloletnią umowę, w efekcie czego… gdyński klub zawarł porozumienie z piłkarzem i płacił mu przeszło 20 tysięcy złotych miesięcznie w czasie, gdy ten piłkarz grał jużâ€¦ w Pogoni Szczecin. Marcin Chmiest kosztował Arkę kolosalne pieniądze, a kiedy podsumujemy wszystkich – Wachowicza, Karwana, Chmiesta, Ławę, Przytułę, Nicińskiego, Wróblewskiego, Nawrocika, Mazurkiewicza, Sokołowskiego… okaże się, że mało który klub w kraju wydawał na płace tyle, co drugoligowa Arka.
I ta właśnie Arka Stawowego nie potrafiła wygrać z Pelikanem Łowicz i Kmitą Zabierzów.
Dodać trzeba, że Stawowy podpisywał kontrakty w sposób zwyczajnie głupi. Np. umowy niektórych zawodników były tak źle skonstruowane, że z czasem zawodnicy sądzili się z Arką i domagali się pieniędzy nawet za występy w meczach… sparingowych – po prostu kontrakty nie precyzowały, za jakie mecze należą się wyjściówki. I wygrywali! Po kilka tysięcy złotych za sparing.
To był moment, kiedy Ryszard Krauze zainteresował się futbolem i być może interesowałby się nim do dzisiaj, gdyby nie został zniechęcony przez takich jak Stawowy. Sam Stawowy zarabiał bodajże 80 tysięcy złotych miesięcznie, dostał do dyspozycji luksusowy apartament i lexusa (którego zwrócił po kilku miesiącach mówiąc, że za dużo pali). Klub opłacał przeloty (!) fizjoterapeucie czy tam lekarzowi na trasie Szczecin – Gdańsk, wydawał kilkadziesiąt tysięcy złotych na badania psychologiczne (do dziś nikt nie wie, gdzie są ich wynik i czemu te badania miały służyć), kupowano bardzo drogi sprzęt do analizy treningu, przy czym nie sprawdzano, że w warunkach polskich… nie będzie działał. Kasa wypływała szerokim strumieniem.
Pyta się Stawowy, gdzie była Arka wtedy, a gdzie jest teraz? Otóż chętnie odpowiemy – teraz liże rany po okresie, kiedy wszystko w klubie stało na głowie. Jednocześnie teraz zaczyna ta Arka funkcjonować w miarę normalnie – ma grupy młodzieżowe, które odnoszą sukcesy, a nie przepłacanych dziadów, którzy nie potrafią wygrać z Pelikanem Łowicz. I ktokolwiek jest teraz trenerem, zapewne nie jest to facet, którego w czasie zgrupowania największym zmartwieniem było to, by jeden z hotelowych pokojów przeznaczyć na… kaplicę. Aha, teraz biedna Arka jest na dziewiątym miejscu, wtedy bogata Arka była na szóstym. Faktycznie, sukces.
W GKS-ie Katowice było już trochę normalniej o tyle, że tam Stawowy po prostu spieprzył robotę pod względem sportowym, a nie trafił się żaden Krauze do dojenia. Chociaż i tam zdążył ściągnąć Tomasza Mazurkiewicza z… bezrobocia, Bartosza Karwana też z bezrobocia, no i Sokołowskiego z Arki. I ten Mazurkiewicz zdołał zagrać tylko dwa mecze w podstawowym składzie, Karwan zagrał 27 razy, ale nie strzelił żadnego gola, dokładnie tak jak Sokołowski.
Co było z tymi piłkarzami dalej?
Mazurkiewicz – skończył karierę (znowu).
Karwan – skończył karierę (znowu)
Sokołowski – skończył karierę.
Wymowne.
Stawowy domaga się porównania, gdzie był GKS za jego czasów, a gdzie jest teraz. Chętnie odpowiemy – za jego czasów skończył ligę pięć punktów nad strefą spadkową, mimo że zawodnikom niczego nie brakowało. Teraz jest sześć punktów nad strefą spadkową, mimo że zawodnicy od miesięcy nie widzieli wypłat. Nie bez powodu kibice GKS chcieli go wywozić na taczce.
I na koniec perełka:
– Zmieńmy nieco temat. Jak naprawdę to było z tymi Atenami?

– Z Atenami było tak, jak niektóre media podawały. Dostałem telefon od jednego z agentów z szybkim pytaniem i szybką odpowiedzią, czy bym się podjął pracy w AEK Ateny. Jeślibym się zgodził, zostałbym skontaktowany z władzami tego klubu, uzgodnił pewnie warunki i rozpoczął pracę. Ale tematu nie było, bo urwałem go przy pierwszej rozmowie. Mam zobowiązania wobec Cracovii, które chcę wypełnić. Było jednak wielu złośliwców, którzy twierdzili, że jest to wymysł, kłamstwo, że „gdzie Stawowy do AEK Ateny”.
Gościu, zejdź na ziemię, bo to jest naprawdę na tyle niesmaczne, że aż zaczynamy się zastanawiać, czy nie znęcamy się nad osobą, która postradała rozum. To, że zadzwonił do ciebie Eugeniusz Kamiński z pytaniem, czy chciałbyś pracować w Atenach, nie oznacza, że kiedykolwiek dostałbyś stamtąd ofertę. On dopiero przedstawiłby twoją kandydaturę jakiemuś menedżerowi z Grecji, który albo uznałby, że nie będzie się wydurniać i wyrzuciłby ją do kosza, albo przedstawiłby ją działaczowi AEK-u, który z kolei powiedziałby „nie znam, spierdalać mi z nim”.
Nazwać Stawowego Mitomanem – to wystartować w konkursie na niedopowiedzenie roku.