STAN EURO (11): O kadrze, Błaszczykowskim, psychologu i o tym, kto moim zdaniem powinien zostać trenerem

redakcja

Autor:redakcja

23 czerwca 2012, 00:43 • 7 min czytania

Grupa A zakończyła już zmagania w finałach mistrzostw Europy. Można powiedzieć, że zgodnie z planem, czyli szybko i bez specjalnej walki. Ciekawą rzecz, dotyczącą siły naszych rywali, powiedział mi Zbigniew Boniek: – Gdybyśmy my wylosowali tak jak Ukraińcy, a Ukraińcy tak jak my, to oni z naszej grupy wyszliby z pierwszego miejsca, a my w ich grupie nie ugralibyśmy nawet punktu… Chyba nie ma sensu z tym zdaniem polemizować, bo zapewne wszyscy się z nim zgodzimy.
Boniek ma fajne życie – na lotnisku czeka na niego samolot marki Falcon, którym razem z Michelem Platinim podróżuje z meczu na mecz. Całe dekady mijają, a wciąż to „Zibi” jest najbliżej światowego topu. Miał być Lewandowski, nawet ich porównywano, ale póki co różnica między Lewandowskim i Bońkiem jest taka, że o tej porze trzydzieści lat temu Bońka widywano na boiskach mistrzostw świata, w strefie medalowej, a „Lewego” widuje się na imprezie „Playboya”. Z jednej strony to fajnie, że nasze gwiazdy wychodzą do ludzi, ale z drugiej strony nie mogę wyzbyć się wrażenia, że przesadnie szybko ci zawodnicy przestali rozpamiętywać tę bądź co bądź sportową kompromitację.

STAN EURO (11): O kadrze, Błaszczykowskim, psychologu i o tym, kto moim zdaniem powinien zostać trenerem
Reklama

Analiza występu kadry Smudy będzie trwała jeszcze długo, codziennie ktoś coś dopowiada. Wczoraj jedna osoba zapytała mnie: – A jak to z tym psychologiem było? Bo faktycznie, jeśli psycholog był w kadrze potrzebny, to chyba powinien być z nią tak ze dwa lata, żeby tych piłkarzy należycie poznać. Nić zaufania między psychologiem i klientem pojawia się z czasem, psycholog dobrymi radami nie strzela jak z rękawa, tylko musi komuś do głowy głębiej zajrzeć, żeby wiedzieć, jak rozmawiać, na co zwrócić uwagę. Wtedy jest po prostu skuteczniejszy. To nie dentysta, który zrobi swoje w pół godziny i w sumie żadna dla niego różnica, czy pacjenta widzi po raz pierwszy, czy po raz dziesiąty.

Jak tak sobie teraz myślę nad karierą psychologa w kadrze Smudy to wydaje mi się ona coraz bardziej niepoważna. Facet wskoczył za pięć dwunasta, zgaduję, że po linii Jerzy Dudek – Tomasz Rząsa – Franciszek Smuda. Z Dudkiem napisał książkę, której szczerze nie polecam (gorsza jest tylko nowa pozycja Jerzego Engela – ale to już kupa i to skandaliczne rzadka), za to chyba nigdy nie pracował z żadną poważną reprezentacją ze sportów zespołowych czy z żadnym poważnym klubem. Wyczytałem, że pomagał polskim tenisistom, ale to chyba kiepska rekomendacja, bo polski tenisista brzmi mniej więcej tak samo jak angielski skoczek narciarski.

Reklama

Wiadomo, ten cały psycholog najmniej winny, ale moment, w którym doskoczył, a także ścieżka, po której trafił do kadry wydaje mi się znamienna dla ekipy Smudy, w której znajomości były często bardziej istotne niż kompetencje.

* * *

Na Weszło obrywa Jakub Błaszczykowski i w komentarzach jacyś sfiksowani ludzie go bronią – co chyba jest pozostałością eurogłupawki. Równie dobrze Jakub Wawrzyniak mógł przynieść koszulkę i powiedzieć, że strzelił w niej gola Rosji – byłoby to tak samo niepoważne, niedorzeczne i ciekaw jestem, czy wtedy kontra pt. „ejże, przecież ty nawet nie grałeś z Rosją” też traktowana byłaby jako faux pas i niepotrzebne psucie atmosfery.

Hmm, gdyby taki numer jak kapitan reprezentacji zrobił powszechnie wykpiwany Wawrzyniak, nikt nie zostawiłby na nim suchej nitki, drwinom nie byłoby końca, natomiast Błaszczykowski tu i ówdzie brany jest w obronę. Niektórzy twierdzą, że na Kubę się uwzięliśmy, a gdyby nie brakowało nam jaj to doładowalibyśmy też Lewandowskiemu albo Tytoniowi, ale różnica jest taka, że oni nigdzie nie ogłaszali, że na licytację przeznaczają stroje, w których grali akurat podczas trzech meczów Euro 2012. W przypadku Tytonia to zresztą oczywiste, bo w szarej bluzie – a taka jest przedmiotem aukcji – w czasie turnieju nie występował.

Kuba chciał być fajny, a tylko się zbłaźnił. Dziwię się, że wpadł na takiej głupocie i sam jestem ciekaw, jak PR-owo z tego wybrnie. Jakąś wymówkę chyba znaleźć musi, bo udawać dalej, że to jest TA koszulka trochę nie wypada.

Jakiś „inteligent” napisał nam, że przez nas koszulka Błaszczykowskiego straci na wartości i dzieci dostaną mniej pieniędzy. Proponujemy więc, by udawać, że w czwartek w tej samej koszulce gola dla Portugalii zdobył Cristiano Ronaldo, a w piątek Miroslav Klose (w sobotę zagra w niej Andres Iniesta). Sklecić można całą historię szczęśliwego, wędrownego trykotu, jeśli na kłamstwie mamy budować cenę. Gdyby kardynał Dziwisz na licytację przeznaczył ampułkę z krwią Jana Pawła II, a potem by się okazało, że to krew z zabitej za rogiem krowy – to chyba nikt by ceną aukcji takiego oszustwa nie usprawiedliwiał.

No dobra, jak ktoś chce to niech Kuby broni, mnie tam wszystko jedno. Ja się specjalnie nie podniecam tym, że piłkarz na aukcję przeznaczył koszulkę, którą chwilę wcześniej ktoś mu dał za darmo. – A co wy daliście na aukcję? – zapytał czytelnik. Cóż, żeby dawać na aukcje stare ciuchy – na to akurat nie wpadłem, a może to dobry pomysł, żeby zrobić trochę miejsca w szafie.

* * *

Gorący temat rozmów – kto powinien być selekcjonerem. Dla mnie najbardziej kompletnym kandydatem jest Piotr Nowak, który ma cały wachlarz zalet. Zna piłkę od podszewki, dużo w życiu widział, był kapitanem biało-czerwonych, jest charyzmatyczny, inteligentny, potrafił w Stanach przebić się do posady trenera kadry olimpijskiej, drugiego trenera pierwszej reprezentacji, ma doświadczenie w prowadzeniu drużyn nie tylko klubowych, ale i narodowych. Pojąć nie mogę, dlaczego nikt nie chce z tego skorzystać. Oczywiście, że poprzedni sezon miał kiepski, ale zdaje mi się, że – przy zachowaniu proporcji – Benitez też ostatnio trochę dołuje, a pewnie wzięlibyśmy go z pocałowaniem ręki. Po prostu – raz idzie, raz nie.

Antoni Piechniczek mówi, że Nowak powinien najpierw przyjechać do Polski i potrenować klub z naszej ekstraklasy, a ja się zastanawiam, czy Antoni Piechniczek wie, że MLS to jednak poważniejsze rozgrywki i że w Stanach już się nie gra w piłkę w halach po rodeo.

Co tam „Piechnik”. Mnie też piłkarski świat odjeżdża. Siedzimy przy stole z Przemkiem Rudzkim i Marcinem Grzywaczem, czyli dwoma specjalistami od futbolu angielskiego. Pytam, co to za klub, to całe Cośtam-Cośtam, do którego poszedł Tomasz Kuszczak. Bo ja się naiwnie spodziewałem, że przy jego nazwisku zobaczę raczej słowa typu „Aston Villa”, „Fulham” czy „Galatasaray”, cokolwiek, co w świecie piłkarskim brzmi jak miejsce do grania w piłkę, a nie nazwa pralki. Oni mi jednak tłumaczyli, że Brighton and Hove to klub z ambicjami. Pytam: – Czyli coś takiego jak Nieciecza?

No i uznali mnie za laika.

Może i jestem laikiem, ale nikt mi nie powie, że Brighton and Hove brzmi jak miejsce, do którego trafia z Manchesteru United bramkarz w najlepszym piłkarskim wieku. „Grzywka” sięgnął po argument, że to ładne miasto i że mają tam długie molo, ale gdyby się sugerować względami estetycznymi to pewnie wolałbym grać w Pafos.

* * *

Upadek polskiego futbolu obserwować można na wielu płaszczyznach. Poszliśmy z Wojtkiem Kowalczykiem na dyskotekę, czekamy grzecznie przed wejściem, a tu obok nas przemyka Daniel Sikorski i wchodzi bez kolejki. Pomyślałem sobie – ha, znak czasów, „Kowal”, kiedyś król Warszawy, stoi i czeka, a ten flapeta z Polonii zapraszany jest poza kolejnością. Lat temu dwadzieścia, żeby zdobyć status gwiazdy należało chociaż trafić w piłkę, o trafieniu w bramkę nie wspominając.

W stolicy na każdym kroku można spotkać kogoś znanego. Wchodzisz do lokalu, a na parkiecie Karembeu. Przy barze spotkaliśmy Pawła Wojtalę, który teraz pracuje dla Al Jazeery i żyje jak król. Pojawił się też Dariusz Gęsior i dopóki nie postanowił się odezwać sprawiał wrażenie naprawdę trzeźwego. Potem spytał Pawła „kolego, czy my się w ogóle znamy?” i czar prysł.

Do „Kowala” dzwoniłem w piątek i włączyła się muzyczka. Początkowo – po pierwszych dźwiękach – sądziłem, że wybrałem zły numer, bo on w takich technicznych bajerach nie jest za mocny, ale w końcu usłyszałem śpiew „Polacy nic się nie stało”. Czyli jednak Wojtuś.

W restauracji Champions w czwartek Kowalczyk i Szamotulski zabawiali gości. Zacząłem od psychologa to i na nim skończę. Ktoś się zapytał Grześka, czy taki psycholog w drużynie ma sens. „Szamo” na to: – W Legii też mieliśmy psychologa. Miał dwanaście lat. Na imię miał Johnnie, a na nazwisko Walker.

Niedługo, bo we wtorek, w Championsie spotkanie z Andrzejem Iwanem. Start około 20.00. Serdecznie zapraszam.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama