Bojan Djordjić. Skandalista, oszołom i wonderkid z Championship Managera na dnie.

redakcja

Autor:redakcja

25 stycznia 2012, 16:42 • 7 min czytania

– Ludzie wciąż podchodzą do mnie i wspominają, że byłem doskonały w Championship Managerze 2001/02. Przynajmniej mają jakiś powód, by mnie pamiętać – mówił niedawno jeden z największych zmarnowanych talentów w historii akademii Manchesteru United. Zawodnik, który miał być naturalnym następcą Giggsa, a w szczytowym momencie kariery wylądował na Węgrzech. Wreszcie, kiedy już dostał szansę odbicia się od dna w Anglii, znów wszystko spieprzył. Bojan Djordjić to piłkarz pomyłka, choć jednocześnie najpopularniejszy aktywny szwedzki gracz obok Zlatana. Tyle, że bezrobotny i niezbyt lubiany…
O tym, że sporo osób życzy mu klęski przekonujemy się nawet na Facebooku. Grupy „Wszyscy, którzy uważają, że Bojan Djordjić jest żenujący” i „Każdy, kto nie lubi Bojana” liczą około 400 fanów. Szwedzi mają ubaw, bo ich enfant-terrible pozostaje groźny już tylko w wywiadach i w szatni. Na murawie nikt go nie chce, bo właśnie wyleciał z Blackpool. I nie zdążył tam zagrać ani jednego oficjalnego meczu. – Myślałem, że tym razem moja współpraca ze szkoleniowcem będzie wyglądać inaczej, ale myliłem się. W tym zawodzie przeszkadza to, że masz mózg. Nie możesz polemizować, dyskutować. Najlepiej, żebyś zawsze spuszczał głowę i przyjmował z pokorą wszystkie uwagi – mówił po krótkim pobycie w angielskim zespole, do którego dołączył w lecie. Z menedżerem pokłócił się w przerwie… meczu rezerw. Godzinę po zakończeniu spotkania był już wolnym graczem, bo trener Ian Holloway miał dość. Nie po raz pierwszy…

Bojan Djordjić. Skandalista, oszołom i wonderkid z Championship Managera na dnie.
Reklama

Cofnijmy się do 2005 roku, kiedy Djordjić po nieudanej przygodzie z Glasgow Rangers dał się namówić Hollowayowi na transfer do Plymouth. Współpraca posypała się już na starcie, bo Szwed widział winnych we wszystkich, tylko nie w sobie. A kiedy grał słabo, nie chciał schodzić z boiska i ściągano go siłą. Dostało mu się za to w biografii menedżera, który przynajmniej nie czepiał się jego talentu i minionego lata wpadł na pomysł, że znów poda mu rękę. Idea ciekawa, ale w XXI wieku interpretacja przypowieści o synu marnotrawnym nie mogła się udać. Nawet pomimo rzekomego nawrócenia piłkarza, którego wygrzebano z rezerw Videotonu Szekesfehervar.

– Szanuję Iana w 100 procentach. Biorę do siebie jego uwagi w czasie treningów, bo w końcu uświadomiłem sobie, że chodzi tylko o dobro zespołu – tłumaczył tuż po podpisaniu kontraktu z Blackpool. Zdawało się, że powrót na dobre tory jest wreszcie możliwy, a 29 lat na karku wciąż dawało nadzieję na upragniony debiut w kadrze „Trzech Koron”. Ale gdyby parę lat wcześniej grał nieco lepiej, dziś pewnie podawałby się za stuprocentowego Serba. Tylko dlatego, że skłócił się z federacja Szwedów.

Reklama

NIEUDANA MIESZANKA NAJGORSZYCH CECH CANTONY I KEANE’A

– Nie przyjadę więcej na żadne zgrupowanie, dopóki Goran Goransson będzie trenerem. Nie pozwolę sobie, by deptał mnie jakiś bezduszny facet. A tak jest na każdym treningu. Byłem w dobrej formie, ale on oczekuje ode mnie regularnej gry dla Manchesteru. Może powinienem dla świętego spokoju odejść do innego zespołu z United w nazwie? – pytał. Dostał furii po tym, jak nie znalazł się w składzie reprezentacji Szwecji U-21 na mecz z Azerbejdżanem w 2001 roku. Na koniec odgrażał się jeszcze: – Nie będę marnował swojego czasu i talentu na wygłupy Goranssona. Mój czas jeszcze nadejdzie.

Nie nadszedł, bo Djordjić popadł w następny konflikt, tym razem z sir Aleksem Fergusonem, który nie mógł mu zagwarantować występów w pierwszym zespole. W efekcie postawił mu ultimatum – udowodnij swoją przydatność, ale na wszelki wypadek z dala do Old Trafford. Wypożyczono go do Crvenej Zvezdy, a wyprawa do Serbii miała także sentymentalne znaczenie. To właśnie tam przyszedł na świat i stamtąd wyniósł swoje bulwersujące cechy: arogancję i wieczny bunt. Po przeprowadzce do Szwecji jeszcze darowano mu lekkie odchyły, bo brylował w zespole Brommapojkarny. Na tyle, że po kilku miesiącach figurował w notesie scoutów United i wkrótce przeniósł się do akademii „Czerwonych Diabłów”.

Początków w Anglii nie dało się lepiej wyreżyserować, bo dzieciak na dzień dobry zgarnął nagrodę dla najzdolniejszego juniora w klubie. Tę samą, którą gdzieś w kiblu – pośród zakurzonych trofeów z dzieciństwa – znaleźlibyśmy u Giggsa. Szwed miał być jego naturalnym następcą, ale coś poszło nie tak. A właściwie ciągle szło nie tak, bo na każdym kroku puszczały mu nerwy. Temperamentem odbiegał niewiele od Cantony i Keane’a, choć różnica w klasach piłkarskich była już spora. Na pierwszy rzut oka nie wychwycił tego jednak nawet Ferguson.

Asystenci Szkota dostali od niego karkołomne zadanie – przygotowanie chłopaka do wymagań Premier League. Na treningach było zatem jak u Janusza Wójcika – wślizg, wślizg, wślizg. Djordjić nie potrafił pojąć, że sędziowie nie zawsze będą go chronić i stał jak wryty. OK, leżał, bo co chwila ktoś ciął go równo z trawą. Bałkańska krew w żyłach zaczęła niebezpiecznie pulsować i po chwili już go nie było. Uciekł do szatni w samym środku zajęć, a nazajutrz wylądował na dywaniku u Fergusona. Wkrótce czekała go już tylko ostatnia deska ratunku na pozostanie w United – wspomniana wyprawa do Serbii. Tam snuł już kolejne plany swojego rozwoju.

– Spotkałem się z szefami federacji Serbii i Czarnogóry. Nie mam szans na awans do szwedzkiej reprezentacji seniorów i choć zawsze chciałem dla niej zagrać, stąd dylemat. W młodzieżówce wszyscy już o mnie zapomnieli, trener nie wysyła mi powołań – narzekał. Dość szybko zapomniał jednak, że z kadry wyleciał na własne życzenie. A tak przynajmniej pozostawał szczery do bólu. Także wtedy, kiedy to sam oznajmił Fergusonowi, że chce odejść, bo się marnuje. W „Czerwonych Diabłach” skończył się na jednym, jedynym meczu w Premier League z Tottenhamem. Później było już tylko gorzej.

„AWANS” SPORTOWY – MISTRZ SZWECJI NA WĘGRZECH

Wystarczyło mu wolna ręka, by szybko wykopał fundamenty pod własny grobowiec. Zaczęło się jeszcze od dużej marki, bo wylądował w Rangersach, ale po Plymouth przyszło już bezrobocie. Ocalili go łaskawi działacze AIK-u Sztokholm, któremu kibicował od dziecka. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że znalazł się na zakręcie i wreszcie zaczął się zmieniać. Nie tylko mentalnie, ale i fizycznie, bo przybrał image brutala. Od tej pory był wykapanym Gattuso z Północy.

W odróżnieniu od słynnego Włocha, miał jeszcze petardę w nodze. Pierwsze trafienie przyćmiło w mediach jego pozaboiskowe ekscesy:

Z motywacją nie miał problemów, bo był ulubieńcem kibiców. Wraz ze swoim najlepszym kumplem z klubowej szatni, Martinem Mutumbą. Innym oszołomem, o którym pisaliśmy TUTAJ. U jego boku Bojan nabrał pokory, usunął się w cień i oddał mu lewe skrzydło. Sam grał po drugiej stronie boiska, a popisy duetu sprawiły, że AIK zgarnął pierwszy tytuł od jedenastu lat. Między innymi dlatego, że Djordjić całą agresję skupiał wyłącznie na swoich rywalach. Siedmiu kartek w 19 meczach nie powstydziliby się najwięksi rzeźnicy, przed którymi na początku kariery uciekał do szatni.

Operacje na żywym organizmie przypadły mu na tyle do gustu, że spróbował swoich sił także poza boiskiem. Kiedy Mutumba zafundował sobie tatuaż symbolizujący zdobycie mistrzostwa w przeddzień decydującego meczu, wszyscy pukali się w czoło. Tyle, że zawczasu niczym nie musiał się martwić, bo Bojan zapewnił, że wszystko i tak pójdzie zgodnie z planem i sięgną po tytuł. Pod warunkiem, że wcześniej osobiście zadba o jego klatę.

Image and video hosting by TinyPic

Wkrótce sielanka dobiegła końca, a fanatycy AIK-u musieli ocierać łzy. Tuż po zakończeniu mistrzowskiego sezonu Djordjić spakował walizki razem z Mutumbą. Nowy trener Alex Miller bez zapytania opchnął duet do Videotonu. A tam było miło tylko przy prezentacji, kiedy nazwano go nowym Robertem Baggio, a czarnoskórego kumpla kopią Ronaldinho. Wkrótce obaj dopisali sobie na konto triumf w lidze Madziarów, ale… radości nie było po nich widać ani przez moment. Ironia losu uderzyła bowiem ze zdwojoną siłą.

Image and video hosting by TinyPic

– Kupiliśmy dwóch drogich piłkarzy, którzy są zupełnie bezużyteczni. Mieli pokazać klasę, ale są nieporozumieniami. Kosztowali niemal 600 tysięcy euro, a są dla nas za słabi. Bojan przynajmniej gra jak wojownik – komentował oficjalny fanklub kibiców Videotonu. Mutumba wylądował szybko w rezerwach, a Djordjić podzielił jego los przy drobnej kontuzji. Bardziej niż słabą grą szokował jednak metamorfozą. Wszystko przyjmował z głową podniesioną do góry i spokojem: – Przyjechałem tutaj pokazać młodym graczom, że warto ciągle nad sobą pracować.

Praca na niewiele się zdała, bo nikt nie chce mu za nią płacić. Brytyjskie media podały nawet, że Blackpool wypłacało mu pensję, która bardziej wyglądała na kieszonkowe. Miał tam dostawać 90 funtów tygodniowo, a reszta miała wpływać za ewentualne występy. Problem w tym, że nigdy nie zdążył rozegrać meczu i był ponoć na utrzymaniu starych kumpli z United. Bojan wszystkiego się wyparł i stwierdził, że z finansami i jego karierą nadal wszystko w porządku. Znów rypnął o bruk, choć wszystkim wmawia, że pokaże jeszcze lwi pazur. I wskoczy na international level… tak jak w CM-ie przed ponad dekadą.

FILIP KAPICA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama