“Budda powiedział ludziom, że może spełnić dla nich jedno życzenie. Ktoś poprosił: Czy mógłbyś obniżyć ceny nieruchomości na tyle, żeby ludzi było na nie stać? Budda tylko się zamyślił, więc człowiek, który zadał pytanie postanowił przedstawić inne życzenie: Mógłbyś sprawić, żeby chińska reprezentacja awansowała na mistrzostwa świata? Budda westchnął i odpowiedział: Okej, w takim razie porozmawiajmy o tych cenach nieruchomości” – taki dowcip do niedawna najlepiej oddawał sytuację futbolu w Chinach. Było podobnie jak w Polsce. Wróć – było znacznie gorzej. Media nad Wisłą – wszystkie oprócz Weszło oczywiście – kpią z nieudolności PZPN tylko po kątach i w kuluarach. Chińscy dziennikarze ze swojej kadry śmiali się podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie nawet na antenie publicznej telewizji. “Chińska reprezentacja postanowiła z turnieju odpaść tak szybko, żeby nie psuć ludziom nastrojów podczas oglądania innych dyscyplin” – szydził jeden z prezenterów CCTV. Atmosfera wokół piłki – tak klubowej jak i reprezentacyjnej – była fatalna. Ligę zżerała korupcja, a kadrę trawiła nieudolność piłkarzy wynikająca ze źle zorganizowanego systemu szkolenia. Wszystko zmierzało w kierunku gigantycznej katastrofy i wydawało się, że kraj uważany przez wielu za prawdziwą kolebkę pierwszych form futbolu, wkrótce na dobre zniknie z piłkarskiej mapy świata.
W tym samym czasie Chiny zaczynały radzić sobie wyśmienicie w innych dyscyplinach sportowych, w których do niedawna występ ich zawodnika był równie egzotyczny, jak kadra jamajskich bobsleistów. Umieścili Yao Minga w NBA, wykreowali mistrza olimpijskiego w biegu na 110 metrów przez płotki, a piłka nożna wciąż pozostawała piętą achillesową. Teraz próbują to zmienić. Ich futbol ma dokonać “wielkiego skoku”, a jak już Chińczycy coś robią, to robią to z rozmachem. W końcu jest ich ponad miliard. Kiedy zapewniali, że podczas igrzysk olimpijskich na własnej ziemi pobiją w ilości zdobytych medali Stany Zjednoczone, to tak właśnie zrobili. Teraz zapowiadają odnowę swojego futbolu. Ale nie zamierzają tego robić sami. Do tego celu chcą użyć pomocników z zagranicy. Kadrę ma uleczyć Jose Antonio Camacho, a piłkę klubową transfer Manu Nicolasa Anelki, który ma pociągnąć za sobą kolejne wielkie nazwiska. Zanim jednak do tego dojdzie, futbol chiński musiał stanąć na krawędzi i był już o centymetry od runięcia w przepaść…
“Nie potrafisz nawet ustawić meczu” – zarzut takiej treści usłyszał asystent trenera drugoligowej wówczas drużyny Qingdao Hailifeng po meczu z Sichuan FC. Słowa te wypowiedział prezes klubu, chociaż jego zespół wygrał 3:0. O co więc poszło? Właściciel zespołu, niejaki Du Yungqi, postawił, że w tym meczu padną cztery gole – przyznał się do tego później przed sądem. Nakazał więc asystentowi, żeby dopilnował pomyślności zakładu. Ten w doliczonym czasie gry rozkazał bramkarzowi, aby opuścił pole karne, a obrońcy przykazał zagrać do niego górną piłkę. Wszystko układało się po myśli prezesa – defensor kopnął ponad głową golkipera, ale piłka minęła słupek bramki. Podczas śledztwa okazało się, że właściciel klubu dopiero w końcówce meczu postawił przez internet na to, że padnie jeszcze jeden gol. Dziwne zachowanie zespołu nie umknęło przedstawicielom chińskiej federacji piłkarskiej i w efekcie prezes oraz kapitan drużyny trafili do aresztu, a klub otrzymał grzywnę i został wykluczony z ligowych struktur. Wielu uznało to zdarzenie za symbol upadku chińskiej piłki klubowej. Ale korupcja dotyczyła zdecydowanie większej ilości zespołów, które hurtowo były relegowane do niższych klas rozgrywkowych. Jednym z nich była drużyna Chengdu Blades, który kilka miesięcy wcześniej została przejęta przez przedstawicieli angielskiego Sheffield United. Drużyna osiągała zaskakująca dobre wyniki, a reprezentanci klubu zapewniali, że to efekt współpracy z Anglikami i innowacyjnych metod przez nich wprowadzanych. Teraz już wiadomo, że za wszystkim stały gigantyczne pieniądze przekazywane pod stołem w kopertach.
Łapówki w Chinach brali wszyscy bez wyjątku – sędziowie, działacze, piłkarze, trenerzy. Ludzi ubabranych w korupcyjnym szambie przed oblicze wymiaru sprawiedliwości dostarczano z większą częstotliwością niż polskich sędziów do wrocławskiej prokuratury. Chociaż hazard jest w Chinach zabroniony, to ustawianie meczów i obstawianie wyników u zagranicznych bukmacherów internetowych kwitło na ogromną skalę. Gdyby do Azji wybrał się nasz rodzimy “Fryzjer”, usłyszałby zapewne to, co filmowy Jurek Kiler : “ty to jesteś zwyczajna popierdółka”.
Jakiś czas temu cytowaliśmy już fragment wywiadu przeprowadzonego przez “PS” ze Stanem Valckxem, który przez pewien okres pracował jako doradca prezesa jednego z chińskich klubów. Pozwolimy sobie jeszcze raz przytoczyć kilka zdań:
“(…) na dwa dni przed każdym meczem piłkarzy izolowano w hotelu. Nie mogli zabierać ze sobą laptopów. Nie pozwalano im też na używanie telefonów, które musieli oddać kierownikowi. Hotelowe automaty odcinano. Zabroniona była jakakolwiek komunikacja ze światem zewnętrznym. Mało tego! Każdy z zawodników musiał oddać swoje bagaże. Do tego doprowadziła korupcja.”
Przed startem obecnego sezonu ligowego wycofał się główny sponsor rozgrywek – włoska firma Pirelli. Producent ogumienia samochodowego miał już dość antyreklamy i firmowania swoim logiem produktu, który koło zasad fair play nawet nie stał. Drastycznie spadła liczba kibiców na stadionach, a także przed telewizorami, bo z transmitowania meczów ligowych zrezygnowała stacja CCTV. Od dawna chińscy fani przestali interesować się rodzimymi rozgrywkami, a dzieci po podwórkach wolały biegać w koszulkach z nazwiskami Beckhama, Rooneya czy Cristiano Ronaldo, a nie lokalnych piłkarzy.
Władze chińskiej piłki chcą więc teraz ostatecznie rozprawić się z korupcją i zacząć od nowa budować autorytet oraz wiarygodność ligi. Zanim jednak znów będą mieli carte blanche, muszą do końca wyprać stare brudy. Kilka dni temu przed sądem ruszył kolejny głośny proces dotyczący ustawiania meczów. Tym bardziej spektakularny, że chodzi o arbitrów, którzy sędziowali między innymi na arenie międzynarodowej. Lu Jun, znany w Chinach pod pseudonimem “Złoty Gwizdek”, ze względu na błyskotliwą karierę sędziowską i to, że kartotekę miał mieć podobno czystą niczym łza, jest oskarżany o ustawienie wyników siedmiu spotkań. Miał zarobić na tym ponad sto tysięcy dolarów. Jednym z klubów, który opłacał arbitra był Shanghai Shenhua – nowy zespół Nicolasa Anelki. Obok Lu Juna, przed obliczem wymiaru sprawiedliwości stawili się Zhang Jianqiang i Huang Junjie – kolejni dwaj międzynarodowi sędziowie, którzy mieli przyjąć łapówki w łącznej kwocie ponad 600 tysięcy dolarów. Panowie ustawiali wszystko, co się dało. Najbardziej zaskakujący jest zarzut, dotyczący sparingowego meczu między Manchesterem United i Shenzen FC. Tamto spotkanie sędziował Huang, który został poproszony przez kolegę o to, żeby przedmeczowy rzut monetą wygrał chiński zespół. Nie wiemy, jaką metodę zastosował arbiter – może użył monety z reszką po obu stronach, a może rzucał do skutku. W każdym razie prośbę kolegi spełnił, a jego bankowe konto zasiliło sto tysięcy dolarów. Do dziś nie wiadomo, ile za postawienie prawidłowego rezultatu rzutu monetą zarobił u bukmachera Zhang.
Razem z nimi przesłuchiwanych jest ponad dwudziestu innych przedstawicieli futbolu. Wśród nich jest nawet trzech byłych trenerów między innymi reprezentacji młodzieżowych, a także niedawny zwierzchnik piłkarskiej federacji – Nan Yong, który otwarcie przyznał, że za równowartość 15 tysięcy dolarów można było kupić sobie miejsce w składzie kadry narodowej. A to jeszcze nie koniec. Chińczycy zamierzają rozprawić się z korupcyjnym bagnem raz na zawsze. Głos w tej sprawie rok temu zabrał nawet sekretarz generalnym chińskiej partii komunistycznej – Hu Jintao: – Nasz futbol jest chory. Trawa musi zostać wyrwana razem z korzeniami. Jeśli nic nie zrobimy z ustawianiem meczów na taką skalę, chińska piłka nożna będzie martwa. Jego słowa – co nie dziwi – podchwyciły centralnie sterowane media, które już przekonują do wymierzenia wysokich kar osobom z zarzutami korupcyjnymi. Ich zdaniem tylko w ten sposób można z futbolu wyplenić “raka”, bo tak otwarcie nazywają chorobę toczącą chińską ligę.
A reprezentacja narodowa cieniuje podobnie jak liga – jeśli nie nawet bardziej. Trudno w to uwierzyć, ale w rankingu FIFA są jeszcze niżej od kadry PZPN. Dokładnie o pięć lokat – na 71. miejscu. Na mistrzostwach świata zagrali tylko raz – w 2002 roku w Koreii i Japonii przegrali wszystkie trzy mecze grupowe i nie zdobyli nawet bramki. Na kolejne dwa mundiale nie dali rady awansować. Wiadomo już też, że zamiast na igrzyska do Londynu, kadrowicze będą mogli wybrać się na wakacje, bo nie zdołali pokonać Omanu i wywalczyć przepustki na turniej w stolicy Anglii.
Reputacja zespołu narodowego malała z roku na rok, a swoje dno osiągnęła podczas igrzysk olimpijskich w 2008 roku. Nieszczęśliwie dla Chińczyków – wszystko odbyło się na ich własnej ziemi w Pekinie. – To było tak żenujące, że ciężko nawet nazwać to komedią – napisał po występie chińskiej kadry jeden z tamtejszych dziennikarzy. Przegraną z Brazylią jeszcze można było zrozumieć, ale już porażka z Belgią była pigułką nie do przełknięcia. Na innych arenach igrzysk Chińczycy zdobywali medal za medalem, a piłkarze nie potrafili nawet zdobyć bramki. Ze swoją nieudolnością nie mogli sobie poradzić i w meczu z “Czerwonymi Diabłami” dwóch zawodników wyleciało z boiska. Jeden z nich za… kopnięcie rywala w krocze. – Nasi reprezentanci zdobyli złoty medal w sztukach walki – szydziła prasa. Kadra zyskała też nowy przydomek – narodowe świnie. Wszystko przez to, co wydarzyło się w noc przed porażką z Brazylią. Trzech piłkarzy zostało wtedy sfotografowanych z kobietami przed jednym z pekińskich hoteli, który znajdował się poza wioską olimpijską. Jeden z nich później tłumaczył się tym, że do hotelu wybrał się tylko po to, żeby wziąć kąpiel. Coś wam to przypomina? Jego wytłumaczenie weszło później do powszechnego użycia, podobnie jak “przymierzanie ubrań” przez kadrowiczów Smudy. – Możecie zastanawiać się, dlaczego pojechałem wziąć prysznic do hotelu. To proste, w tym dniu były jakieś problemy z ustawieniem odpowiedniej temperatury wody w naszej bazie w wiosce olimpijskiej – bronił się dalej ten sam piłkarz, podkreślając, że spędził tam tylko trzydzieści minut. Niestety Chińczycy nie mieli wtedy swojej Agnieszki Olejkowskiej, która zapewniłaby, że była cały czas z zawodnikami.
Postawa kadry była dla Chińczyków tak żenująca, że zaczęli z niej nawet żartować, a przecież znani są ze swojego poważnego podejścia do spraw narodowościowych. Kiedy jedna z firm produkujących mleko w proszku wprowadziła na rynek partię towaru, która spowodowała zatrucie wielu setek dzieci, popularny stał się dowcip: “Mleko Sanlu (producent szkodliwego mleka – przyp. MS), oficjalne mleko chińskiej kadry narodowej”. Coś na wzór popularnego kiedyś w Polsce: “Nasze nagrywarki przegrywają szybciej niż polska reprezentacja”.
Eksperci widzą problem chińskiego futbolu w wadliwym systemie szkolenia. Coraz mniej dzieci chce grać w piłkę – wolą wybrać inne dyscypliny. Na fali popularności Yao Minga w NBA, co drugi chiński dzieciak chce być obecnie koszykarzem. A młodych adeptów piłki nożnej jest kilka razy mniej niż jeszcze dwadzieścia lat temu. W tym samym czasie liczba zarejestrowanych profesjonalnych piłkarzy zmalała aż kilkunastokrotnie. Wszystko zaczyna się od złego rozeznania wśród młodych talentów. Chińczycy są mistrzami klasyfikowania młodzieży – dzieciaki z długimi kończynami są odgórnie kierowane do wioślarstwa lub koszykówki, zwinne i nieduże dziewczynki do ćwiczeń gimnastycznych, a wysocy chłopcy do pływania. A przyszłego dobrego piłkarza nie da się przecież wskazać tylko na podstawie wzrostu czy długości kończyn – chociaż Libor Pala mógłby się z tym nie zgodzić. Nieoszlifowanym diamentem może przecież okazać się taki “karzeł” jak Lionel Messi. W efekcie stosowanych przez Chińczyków metod dochodzi do takich kompromitacji, jak porażka dzieci z jednej ze szkół w meczu z zaprzyjaźnioną młodzieżą z syberyjskiego Irkucka. Młodzi Rosjanie, chociaż w większości rówieśnikom nie dorastali nawet do pępka, wygrali 11:0, a z sześciu rozegranych spotkań towarzyskich, wygrali pięć.
Ta kropla przelała przysłowiową czarę goryczy i Chińczycy zamierzają wprowadzić w życie plan naprawczy swojego futbolu. Jeden z największych chińskich deweloperów zamierza w ciągu najbliższych trzech lat przeznaczyć prawie 80 milionów dolarów na wsparcie rozwoju futbolu młodzieżowego. Pieniądze mają zostać przekazane na program o nazwie “Future Stars” – dzięki niemu setka wytypowanych przez piłkarską federację młodych talentów będzie mogła wyjechać szlifować swoje umiejętności między innymi w Hiszpanii czy Niemczech. Część gotówki ma także zostać przeznaczona na wsparcie krajowej ligi oraz zaproszenie zagranicznych ekspertów, którzy mają pomóc w uzdrowieniu chińskiego futbolu. Jednym z nich jest Jose Antonio Camacho, który w sierpniu objął stery reprezentacji. – W porównaniu z naszymi sąsiadami – Japonią czy Koreą Południową jesteśmy daleko w tyle – powiedział agencji informacyjnej “Xinhua” szef chińskiej federacji piłkarskiej Wei Di i dodał, że zatrudnienie Camacho jest częścią długofalowego planu: – Wielu fanów oczekuje awansu na mundial w 2014 roku, ale nawet jeśli ta sztuka się trenerowi nie uda, to pozostanie na stanowisku. Nowy selekcjoner jest częścią planu naprawy naszego futbolu, a to może trochę potrwać. Kiedy poszukiwaliśmy szkoleniowca, skupiliśmy się na krajach Europy Zachodniej. Tamci trenerzy mają zaawansowaną koncepcję nie tylko pierwszej reprezentacji, ale także rozwoju systemu szkolenia młodzieży, a to jest coś, co jest nam obecnie niezbędne – podkreślił Wei Di.
Osobą, która ma odmienić chińską ligę jest inny przybysz z zagranicy – Nicolas Anelka. – On będzie pierwszą wielką gwiazdą ligi, a jego transfer otworzy szeroko drzwi dla innych znanych piłkarzy – podkreśla brytyjski dziennikarz Rowan Simons, który od lat zajmuje się sprawami chińskiego futbolu. – Kilka klubów prowadzonych jest przez związane z władzą instytucje, ale część z nich jest w posiadaniu bogatych właścicieli prywatnych. Podobnie jak szejkowie arabscy, za cel stawiają sobie sprowadzenie do klubu gwiazdy wielkiego formatu za ogromne pieniądze. Już po cichu mówi się, że jeden z zespołów chciałby pozyskać Didiera Drogbę – dodaje Simons. Szlaki przetarte przez Anelkę mogą także wykorzystać zagraniczni trenerzy. – Kiedy już sprowadzą znanych piłkarzy, potrzebni będą jeszcze trenerzy, którzy będą potrafili prowadzić drużynę z takimi zawodnikami w składzie – podkreślali eksperci. Mieli rację – śladami Anelki poszedł już jego rodak – Jean Tigana, który został ogłoszony nowym szkoleniowcem Shanghai Shenhua.
Simons zaznacza też, że wydawanie tak dużych kwot na piłkarzy jeszcze do niedawna nie było możliwe z przyczyn politycznych. – Prywatni właściciele klubów mieli na ten cel pieniądze, ale z powodów politycznych nie chcieli się wychylać. Teraz, kiedy władze zaapelowały o ratunek dla rodzimej piłki, w końcu mogli zacząć działać. Chiński futbol ma przed sobą kilka celów – pierwszy to awans na mistrzostwa świata, a ostatni to ich wygranie w przyszłości. Można to osiągnąć na dwa sposoby – albo można wykładać duże pieniądze na elitarnych piłkarzy i liczyć, że przełoży się to jakoś na całościowy rozwój futbolu, albo od razu można kasę przeznaczyć na naprawę piłki od podstaw. Transfer Anelki pokazuje, że Chińczycy wybrali tę pierwszą drogę – wyjaśnia Simons.
A cele chińskich władz dotyczące futbolu, o których mówi także Simons, już w lipcu tego roku nakreślił wiceprzewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej – Xi Jinping: – Po pierwsze awansować na mundial, po drugie – zorganizować turniej u siebie i w końcu po trzecie – zdobyć mistrzostwo świata. Jinping przezornie nie wyznaczył jednak żadnych ram czasowych, które daje chińskiemu futbolowi na pokonanie tych trzech kroków. Pozostaje więc pytanie – czy ten szumnie zapowiadany przez chińskie władze “wielki skok” okaże się takim skokiem tygrysim, czy zaledwie susem domowego kota.
MACIEJ SYPUŁA