Reklama

Jeszcze o Arsenalu i Wengerze…

redakcja

Autor:redakcja

27 kwietnia 2011, 04:21 • 4 min czytania 0 komentarzy

Nie ma co – lubimy się kłócić, nawet bardzo. Czasami celowo piszemy teksty w taki sposób, żeby wywołać awanturę. Wówczas obieramy jeden, skrajny punkt widzenia i bronimy go do upadłego, grając na nerwach tym wszystkim, którzy mają chociaż troszeczkę odmienne poglądy. Na przykład ten nasz wczorajszy tekst o Arsenalu Londyn i Wengerze – toż to idealny przykład. Aby nie psuć nastroju polemicznego, ustosunkujemy się do niektórych komentarzy…
Wielu fanów Arsenalu – albo też w ogóle futbolu – naskoczyło na nas, jak można nazwać loserem faceta, który stworzył zespół potrafiący rozegrać cały sezon bez porażki. Fascynująca futbolowa prehistoria. Oczywiście, że wiemy, iż Arsenal pod wodzą Wengera zanotował taką serię, ale było to w czasach, kiedy w polskiej ekstraklasie grały jeszcze Amica Wronki, Świt Nowy Dwór Mazowiecki, Górnik Polkowice oraz GKS Katowice oraz kiedy w reprezentacji Polski występował Paweł Kaczorowski. Wtedy jeszcze Dariusz Wdowczyk budował Koruptora Kielce, a Jakub Błaszczykowski reprezentował barwy KS Częstochowa. Było to więc tak dawno temu, że dzieci, które się wówczas rodziły dzisiaj już powoli zaczynają czytać, co to jest antykoncepcja.

Jeszcze o Arsenalu i Wengerze…

Nie pisaliśmy, że Wenger nigdy niczego nie wygrał, bo przecież wiemy, że wygrał, tylko że nie wygrał niczego od sześciu lat, mimo że okazji miał ku temu mnóstwo. Teraz Francuz próbuje wmówić, że drugie miejsce też jest dobre i że w zasadzie to w Premier League – jak u barona Coubertina – liczy się udział, a nie zwycięstwo. Aktualnie jest to loser i to jeszcze podwójny, bo zaakceptował to, że jest wiecznie drugi (w najlepszym wypadku drugi) i najwyraźniej te ciągłe porażki polubił.

Inne osoby wyśmiały nas za skonfrontowanie składów Arsenalu i Galatasaray z finału Pucharu UEFA i za to, iż… Nie, w zasadzie nie wiemy, za co. Nie napisaliśmy przecież nigdzie, że Turcy mieli wtedy słaby zespół, bo słaby zespół nie doszedłby do finału europejskich rozgrywek – to przecież jasne. Sęk w tym, że Arsenal miał lepszy. Niech każdy się zastanowi, czy wolałby mieć w ataku Sukura i Erdema, czy może Henry’ego i Bergkampa. Pomoc z Penbe, Davalą, Hagim, Kayą i Burukiem nie wygląda najgorzej, ale nie wygląda też tak dobrze jak zestawienie Parlour, Vieira, Petit, Overmars… Prawda? Nie chodzi więc o to, czy Galatasaray wystawiło ogórków, bo wiadomo, że nie, ogórków to mogło wystawić Mechelen, tylko o to, czy Arsenal nie powinien tego niezłego składu Turków na luzie ograć.

Powinien? Powinien.

Pisali nam niektórzy, że Wenger sprawił, iż Arsenal nie ma takich problemów finansowych jak inne kluby. Rewelacja. Kibice Manchesteru United zapewne spać po nocach nie mogą i nawet awans – już pewny – do finału Ligi Mistrzów jest niewielkim pocieszeniem. Bo – uwaga – Manchester jest zadłużony! Finał finałem, ale co z naszym zadłużeniem? Toniemy w długach, a Arsenal nie! Co to będzie?

Reklama

Nic.

Zadłużony Manchester będzie dalej kolekcjonował trofea, a Arsenal ze swoją stabilną sytuacją dalej będzie oglądał jego plecy. To o co teraz w futbolu chodzi? O to, kto na koniec roku wykaże stratę, a kto zysk, komu Excel się zazieleni, a komu zaczerwieni, czy może o to, co kto wygra? Prawda jest niestety, drodzy kibice, taka, że te całe długi są z waszej perspektywy całkowicie wirtualne: ani nie będziecie ich spłacać z własnej kieszeni, ani też nie skapnie wam nawet jedno euro, jeśli klub zacznie bić finansowe rekordy. Można się oczywiście emocjonować rywalizacją księgowych, ale to jednak trochę głupawe. W praktyce – dla was, fanów – lepiej mieć w ataku Rooneya i 50 milionów długu niż Van Persiego i 50 milionów zysku. Tu nie wasze pieniądze i nie wasz dług, tam nie wasza kasa i nie wasz zysk, za to gole, które zobaczycie (lub nie) i chwile triumfu, które przeżyjecie (lub nie) już są wasze na sto procent.

Jeśli więc ktoś nas atakuje argumentem, że Wenger kogoś kupił tanio, a sprzedał drogo lub też, że bez niego byłby debet na koncie, pytamy: no i co z tego?

Wiemy, że Wenger w sezonie 2003/04 nie przegrał żadnego meczu. Wiemy, że nie wpędził klubu w finansowe tarapaty, wiemy co zdobył i w ogóle wiemy to wszystko, co wypisywaliście w komentarzach. Naprawdę. Wiemy jednak też, że sześć lat z rzędu zbiera po ryju i końca nie widać. Kiedyś był pewnie wymarzonym trenerem dla “Kanonierów” – w określonym czasie, do określonego momentu. Ale czas nie stoi w miejscu. Dzisiaj Wenger jest wymarzonym trenerem Arsenalu, ale głównie dla… Manchesteru United i jego kibiców.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...