Tomasz Kafarski: – Trener musi też trochę być aktorem

redakcja

Autor:redakcja

11 kwietnia 2011, 16:42 • 7 min czytania

W mediach kreuje się na twardziela. W zasadzie się nie uśmiecha. Faktycznie jest niesympatyczny, czy to tylko przyjęta aktualnie poza? Mówi się, że trudno go rozgryźć i to jest chyba prawda. Kiedy objął Lechię Gdańsk, w pierwszych ośmiu meczach zdobył ledwie siedem punktów. Wiosnę poprzedniego sezonu miał najgorszą z wszystkich ligowców. Ale teraz ma realną szansę dobić się do wymarzonych europejskich pucharów, a o jego zespole mówi się, że gra niezwykle atrakcyjny – jak na warunki naszej ligi – futbol. Tomasz Kafarski w rozmowie z Weszło.
Zaczniemy od cytatu: „Tomasz Kafarski to specyficzny człowiek. Czasem brakuje mu luzu. Po meczach, bez względu na wynik, jest kłębkiem nerwów i wystarczy niewłaściwe pytanie, a jest po dziennikarzu”.
Odpowiem zdaniem innego dziennikarza, który uznał, że jeżeli po odpowiedzi swojego rozmówcy nie może zadać kolejnego pytania, to znaczy, że odpowiedź jest dobra, wyczerpująca temat. Zwykle rzeczywiście sprawiam wrażenie człowieka zamkniętego w sobie. Czy wygrywam, czy przegrywam – mam takie samo usposobienie.

Tomasz Kafarski: – Trener musi też trochę być aktorem
Reklama

Prawie nigdy się pan nie uśmiecha. To taka medialna poza?
Wszystko wychodzi naturalnie. Nie szkolę się w tym kierunku.

Jose Mourinho przyznał, że jest w nim trochę teatru.
Nie znajdziecie trenera, który wam powie, że w jego zawodzie nie ma odrobiny aktorstwa. Każdego dnia musisz stanąć przed drużyną i powiedzieć to, co muszą usłyszeć. Nie zawsze prawdę. Najważniejszy jest efekt. Wiele rzeczy przychodzi spontanicznie. Czasem jeszcze dzień przed meczem nie wiem, jak postaram się finalnie zmotywować drużynę. Zawodnicy nie lubią schematów.

Reklama

Podobno trudno wyczuć, kiedy z Kafarskim można poważnie pogadać, a kiedy mu odbije.
Na tym to powinno polegać. Zawodnicy nie mogą w każdym momencie wiedzieć, czego spodziewać się po trenerze. Nie mają się mnie bać, ale niech wiedzą, że jestem wymagający. Ale gdy sytuacja nie wymaga koncentracji, lubię wprowadzić na treningu luźną atmosferę.

W jaki sposób, na przykład?
Nie jestem trenerem typu „sprzedawca anegdot”.

To prawda, że chciał pan kiedyś napisać doktorat?
Po raz ostatni muszę zdementować – nigdy nie miałem takiego planu. Jeden z doktorów pracujących w Pomorskim ZPN namawiał mnie do tego, ale skończyło się na napisaniu jednego artykułu. Nigdy nie chciałbym być odbierany szydząco, jako „pan doktor”.

Ciekawie korespondowałoby z pana szkolnym przydomkiem.
Ksywa „Skała” obowiązuje wyłącznie w Kościerzynie. W Gdańsku jest kompletnie nieznana. Nie wiem, czy bym się obejrzał, gdyby ktoś tak na mnie krzyknął.

Piłkarze mówili kiedyś panu na „ty”?
W żadnym wypadku. Przynajmniej na forum szatni – nigdy.

Lubi pan pokazywać, że jest najważniejszy?
Gdy rzeczy, za które odpowiadam, nie idą po mojej myśli, muszę postawić na swoim. Ale na pewno nie jest to widoczne, gdy drużyna tego nie potrzebuje. Po zwycięstwie nie chodzę dumny, a po porażce nie obwiniam tylko zawodników.

Podobno przez moment sprawiał pan wrażenie, jakby odbiła mu „sodówka”.
Trudno się ustosunkować. Nawet po najlepszym meczu nie zachłystuję się sukcesem. W zasadzie pojedynczego zwycięstwa nawet nie nazywam sukcesem. Na razie niczego spektakularnego z Lechią nie osiągnąłem.

Ale telewizja Orange zaprosiła pana do programu „Dzień z mistrzem”. Jak wcześniej Bońka, Michalczewskiego…
Sam się zastanawiałem, dlaczego ja. Ale nie mnie to oceniać. Wydaje mi się, że wyszło fajnie. Telewidzowie ocenią.

Pana żona sprawia wrażenie takiej, która nauczyła się żyć z mężem-trenerem.
Odkąd jestem zaangażowany w pracę trenerską, cała rodzina wariuje na punkcie piłki. Ł»ona sama ogląda wszystko w telewizji. Do tego teściowa, która mieszka z nami, jest jakimś zupełnym ewenementem. Kibicuje niesamowicie – od Małysza, po Lechię.

Powiedział pan, że wszystko w swoim życiu zaczynał wcześnie.
Szybko założyłem rodzinę, szybko zbudowałem dom, zacząłem pracę… I tak dalej, i tak dalej. To samo chcę przekazać swoim dzieciom, ale jakoś na razie nie słuchają. W siódmej klasie wyprowadziłem się z domu, rozpocząłem treningi w Lechii. Mieszkałem u rodzin zastępczych, później w internacie. Od razu po technikum rozpocząłem studia na kierunku trenerskim. Praktycznie rok po ich zakończeniu dostałem propozycję prowadzenia trzecioligowego zespołu.

Był pan najmłodszym trenerem w trzeciej lidze.
Tak słyszałem, ale nie wiem, czy to prawda. Nie przywiązuję do tego wagi.

Podobno Kaszubii Kościerzyna nie było stać na innego trenera. Kafarski był tani.
Nie będę zaprzeczał. Sponsor tytularny zmniejszył dofinansowanie klubu o 50%. Musiał zmienić się trener, ale Kaszubia chyba na tym nie straciła. Sądzę, że zostawiłem zespół w dobrym położeniu.

26-letni trener miał posłuch w szatni?
Na samym początku musiałem jeździć po domach zawodników i przekonywać, żeby dalej grali – za o połowę mniejsze pieniądze. Ci, którzy na to przystali, musieli mnie zaakceptować jako trenera. Choć niektórzy, faktycznie, uważali mnie za człowieka, który coś wie, ale nie ma nazwiska.

فukasz Surma, gdy w pierwszym meczu w barwach Lechii chciał pan posadzić go na ławce, myślał, by pójść i powiedzieć: „Co ty chłopie, ile masz meczów w lidze?”.
Zostałem trenerem w środę, mecz był w sobotę. Zastanawiałem się nad wariantem gry bez Łukasza, ale widziałem, że zaciska zęby i jednak na treningach stara się coś udowodnić. Wszyscy na tym zyskali. Zagrał w pierwszym składzie i zdobył bramkę. Dziś dobrze się dogadujemy. فukasz łączy szatnię trenerską z zawodniczą.

Istnieje opinia, że nie lubi pan zawodników z silną pozycją w zespole, mających coś do powiedzenia.
Pewnie z tego względu, że nie ma już w Lechii piłkarzy, którzy do niedawna stanowili o sile drużyny. Karol Piątek czy Mateusz Bąk to były mocne charaktery. Mieli swoje zdanie w szatni i to mi na pewno nie przeszkadzało – każdego z nich mianowałem kiedyś kapitanem. W końcu odsunąłem na bok czynniki pozasportowe i uznałem, że piłkarsko nie mieszczą się w mojej wizji.

Dlatego musieli biegać po plaży?
Ci, którzy biegali, czuli się tak bardzo pokrzywdzeni i opowiedzieli o tym na forum waszego zacnego portalu, sami wybrali swój los. Nie ja kazałem im zajmować się tym czy tamtym poza boiskiem. To, gdzie dzisiaj są, jest najlepszym wyjaśnieniem, dlaczego nie ma ich w Lechii. Może gdyby byli profesjonalistami od A do Z, ich sytuacja wyglądałaby inaczej.

Zabłocki pił, chodził po kasynach – żadna tajemnica. Mateusza Bąka wrzuca pan do tego samego worka?
Mówię ogólnie o całej czwórce, która po tej plaży biegała. Z Mateuszem był inny problem. Może teraz opowiadać różne rzeczy, ale to on wybrał swoją drogę. To on czuł się wypalony w Lechii i chciał szukać czegoś lepszego. Menedżerowie czarowali go ofertami, wyjechał do Portugalii, a dziś gra w drugoligowej Wiśle Płock. Mateusz… Zresztą, koniec tematu. Wpiszcie sobie pięćdziesiąt kropek.

Bąk ma do pana żal. Przed wyjazdem do Maritimo usłyszał, że nawet jeśli wróci na tarczy, nie będzie przegrany. Tymczasem wrócił i dowiedział się, że nie jest już potrzebny.
Nie wypieram się tego, co mu wtedy powiedziałem, ale sytuacja się zmieniła. Zawodnik, który wszedł na jego miejsce, niedawno zadebiutował w reprezentacji. Gdyby trenerzy nie decydowali się na podobne ruchy, takich Małkowskich w lidze i kadrze byłoby mniej.

A powinno być więcej? W kadrze chyba nie.
Widzę, że jesteście z tej ekipy, która porażki na Litwie upatruje w tym, że w bramce stał Małkowski…

Nie tylko w tym, ale przecież to jeszcze nie ten poziom.
Nie mówię, że już powinien bronić w reprezentacji. Ale fakt, że się w niej pojawił, świadczy o tym, że jest jednym z najlepszych bramkarzy w lidze.

Z Cracovią tego nie potwierdził.
No tak, ten mecz mu nie wyszedł. Ale nie można oceniać bramkarza po jednym występie. Sebastian ma potencjał, by zaistnieć w kadrze, ale czy mu się uda, zależy już tylko od niego.

Robert Maaskant przyznał, że Lechię ogląda mu się najlepiej w lidze, bo prezentuje ofensywną piłkę. Choć traci za dużo bramek.
Zbyt ofensywny wariant przyjęliśmy właśnie w meczu z Wisłą, która długo nie mogła znaleźć na nas bata, aż w końcu rozwinęła skrzydła. Lubię zaskakiwać przeciwnika. Wolę strzelać gole, niż grać zachowawczy futbol. Taki u nas nie występuje.

Ofensywę nakręca Abdou Traore. Ma pan taką siłę przebicia, by oznajmić władzom Lechii – „Traore nie jest na sprzedaż. Nie wyobrażam sobie bez niego drużyny”?
Inwestor naszego klubu, Andrzej Kuchar, powiedział mi kiedyś, że jeśli trener zakocha się w jakimś piłkarzu, to trzeba zwolnić albo jego, albo tego piłkarza. Cenię Razacka, chciałbym mieć go w kadrze, ale z drugiej strony promocją dla Lechii byłoby, gdyby jej piłkarz trafił do jakiejś naprawdę silnej drużyny.

Legii nie można dziś nazwać silną.
Nikt nie powiedział, że Lechia zamierza sprzedawać konkurentom z ligi piłkarza, który wyraźnie zwiększyłby wartość zespołu.

Szóste miejsce to nadal wasz cel czy zweryfikowaliście plany?
Nic się nie zmieniło. Takie były założenia klubu przed sezonem. To, co zrobimy ponad, będzie tylko na plus. Mam mówić, że Lechia zajmie trzecie miejsce i nie ma dla mnie innej możliwości? Ł»e wygramy Puchar Polski? Wszystko jeszcze jest możliwe.

Pan też – cytując Michała Probierza – w jednej ręce trzyma kontrakt, w drugiej walizkę?
Nie muszę nigdzie wyjeżdżać, mieszkam bardzo blisko…

A podobno to w samochodzie przychodzą panu najlepsze pomysły.
To dobre miejsce na rozwiązywanie problemów. Niektórzy robią to w toalecie, ja w samochodzie. Szczególnie, że najczęściej jeżdżę sam.

I nie zapomina pan czasem zatrzymać się na czerwonym świetle?
Nic podobnego. Cały czas pokonuję tę samą trasę. Choćbym zapomniał, gdzie jechać, koń sam pociągnie…

ROZMAWIALI PAWEف MUZYKA I TOMASZ ĆWIÄ„KAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama