Kilka dni temu reprezentacyjną karierę zakończył Michał Ł»ewłakow. Jest to jednak żenujące, że selekcjoner reprezentacji Polski nie puścił piłkarzy na pożegnalny bankiet “Ł»ewłaka”, zupełnie jakby nie dało się pójść na taki bankiet i wyjść o własnych siłach, zupełnie jakby nie można było bawić się, nie upodlając. Smudzie widocznie wszystko kojarzy się z piciem aż do rzygania na ściany, więc oznajmił: – Po moim trupie! A przecież na tym bankiecie powinni być i piłkarze, i sam trener. Chociaż przez godzinę. Ale raczej przez dwie czy trzy.
Napisał też dzisiaj o tym Zbigniew Boniek, w swoim felietonie na Interii. Stwierdził “Zibi”, że nasi reprezentanci nie mają jaj, bo na pożegnalną imprezę Michała powinni pójść nawet mimo stanowczego sprzeciwu selekcjonera. I to jest prawda – nie mają jaj. Grzecznie poszli spać, podczas gdy każdy kozak po prostu powiedziałby: – Wychodzę!
Wypadało tam być. Po prostu. Wypadało. W komplecie.
Na pożegnalnym bankiecie był za to nasz kolega, MARCIN GRZYWACZ, którego Michał zaprosił do Aten. Poprosiliśmy Marcina, by napisał, co się tego dnia działo. Oto jego relacja…
* * *
70 minuta gry w ateńskim meczu Grecja – Polska sprawiła, że zadrżało mi serce. Ale nie dlatego, że z boiska schodził rekordzista. Zadrżało mi dlatego, że schodził z boiska jedyny, który dawał gwarancję trzymania w ryzach wątłej obrony. To jeszcze mało. Dawał gwarancję trzymania tej drużyny jako jedności. Bo Michał to był ktoś. Na Grochowie o takich mówi się “gościu”.
Franciszek Smuda po meczu powiedział “gdyby dalej nogi Ł»ewłakowa niosły, zszedłby 5 minut przed końcem”. Buhahaha. Jeśli zestawi się to z pomysłem tego samego Smudy, że “Ł»ewłak” miał grać tylko przez minut 30 – tych pierwszych – to wyraźnie widać, że albo Smuda nie ma pojęcia, jak budować i zbudować tę drużynę, albo był kompletnie przerażony tym, że może dostać wraz z ekipą baty, jakich świat nie widział. I zorientował się w tym gdzieś właśnie około 30 minuty, kiedy już miał Ł»ewłakowa z boiska zdjąć.
Michał Ł»ewłakow był Kapitanem. Do takiej funkcji się dorasta. Piłkarsko i tak po ludzku. Trzeba dostać po dupie, odnieść sukcesy, słowem – zasmakować wszystkiego, by wiedzieć, jak reagować na pewne sytuacje. Bo to kapitan wychodzi do prasy i świeci oczami za swoich kolegów. Do wypinania piersi po ordery zawsze znajdzie się stado. “Ł»ewłak” nigdy nie obrażał się na dziennikarzy, nie grymasił, bo zdawał sobie doskonale sprawę, że są oni przedstawicielami wszystkich kibiców, którzy za sprawą akredytacji są bliżej piłkarzy niż inni. I tego będzie brakować. Nie ma Michała, mamy bojkot.
Przed meczem nasłuchałem się o tym, jak to niektórzy ze starszych stażem reprezentantów mówili, że “Ł»ewłak zbyt dużo dla tej kadry zrobił, żeby go nie pożegnać”. I pożegnali go. Na kolacyjce w hotelu Athens Imperial, gdzie stacjonowali. Ale na imprezie, którą Michał żegnał się z Atenami ich nie było. Ich, kolegów z boiska. Byli najbliżsi przyjaciele, żona i Krzysztof Warzycha. Jeden z najlepszych polskich napastników w historii, bożyszcze zielonej części Aten, choć przecież z Michałem dzieli go przynajmniej jedno piłkarskie pokolenie znalazł czas, by chociaż przez chwilę posiedzieć przy lampce wina z rekordzistą reprezentacji Polski. Pełen szacunek.
A sama zabawa? Odbyła się w buzuce. Buzuka, to miejsce, którego w Polsce nie znajdziesz. Pobawić się w buzuce, znaczy dotknąć greckiej duszy, greckiej wrażliwości i radosnej natury tych ludzi. Muzyka na żywo. Śpiew również. I to jaki. Wszystkie najpiękniejsze greckie przeboje. Stare i nowe. A kto raz usłyszy tę muzykę, musi się wzruszyć. Dookoła fruwające pąki goździków. I ten wszechobecny uśmiech. Tam nie ma ponurych ludzi, jak w naszych dyskotekach. Tam nie ma patrzących z byka karków. Tam są ludzie weseli i lubiący zabawę. Piękne dziewczyny i sympatyczni faceci. Tacy, którzy przyszli się pobawić, pośpiewać, napić wina, a nie awanturować. Jak Michał.
Kiedy wszedł, obsługa migiem dostawiła stolik pod samą sceną – w najbardziej prestiżowym miejscu. Jak dla gwiazdy, którą “Ł»ewłak” w Atenach przez lata był bezsprzecznie. Prestiżowym, bo dającym możliwość interakcji z tymi, którzy show tworzą na scenie. Michał sam zresztą wykazał się znajomością kilku przebojów, gdy zaśpiewał je wspólnie z wykonawcami. Dostał owację na stojąco.
I taka była pożegnalna impreza Michała. Huczna, ale i sentymentalna, bo przecież na dobre żegnał się z Atenami. Nie było tylko na niej nikogo z drużyny, z którą się żegnał. Daję słowo: nie wiem, czy nie chcieli przyjechać, czy też Michał chciał mieć przy sobie w takiej chwili tych, na których mógł zawsze liczyć. Bo przecież nikt nie pisnął nawet słówkiem, gdy Smuda wywalił z hukiem “Ł»ewłaka” i Artura Boruca. Nic. Cisza. Jakby to im wszystkim Michał zrobił krzywdę. Dzień później Michał powiedział: dobrze, że to już za mną. Ja też tak uważam. Niech się trzyma z dala od ponurych “reprezentantów”. Z dala od żenującego selekcjonera, niemal śpiącego w dresie (a miał do Michała pretensje za koszulkę Jordana). Z dala od drużyny, która jest nijaka i bez jaj. Wyobrażam sobie mowę motywacyjną Kuby Błaszczykowskiego w szatni przed ważnym meczem. Z tyradami “Ł»ewłaka” niewiele będzie miało to wspólnego. A tak a propos – naturalny następca Michała Ł»ewłakowa w pełnieniu funkcji kapitana reprezentacji Polski gra we Włoszech. Jeśli Smuda nie chce kapitana “Ł»ewłaka”, niech natychmiast przestanie stroić fochy i dzwoni do Boruca. Bo inaczej dzieci we mgle za każdym razem rozbiegną mu się po obejściu.