Reklama

10 najgorszych transferów w sezonie 2010/2011

redakcja

Autor:redakcja

30 marca 2011, 14:12 • 8 min czytania 0 komentarzy

Grubas Adriano wraca do Brazylii, Zvjezdan Misimović ucieka do Moskwy, tylko Javier Mascherano wciąż walczy o sympatię kibiców Barcelony. Oczywiście na darmo (i nie za darmo). Największe rozczarowania, transferowe wtopy – koniec marca to chyba dobry czas, żeby to wszystko podsumować. Torresowi, Carrollowi i reszcie dajemy jeszcze kilka miesięcy, ale tych kupionych latem analizujemy i wrzucamy do naszego rankingu. Sprawdźcie, bo to dobry materiał na międzynarodowy “Klub Kokosa”. Oto dziesięć największych naszym zdaniem transferowych niewypałów w sezonie 2010/2011.
Dlaczego piszemy o gościach z zagranicy? Bo o piłkarzach z ekstraklasy napisano już wszystko. Na gorąco mogliśmy wymienić dziesiątkę transferowych pomyłek. Ł»urawski, Smolarek, Wichniarek… Trochę się tego nazbierało. Na końcu byłby oczywiście Marjan “gramy bez bramkarza” Antolović. Ale to chyba wie każdy, skupmy się przez moment na zagranicy.

10 najgorszych transferów w sezonie 2010/2011

Przy obsadzeniu pozycji braliśmy pod uwagę wysokość transferu i wielkość przedsezonowych oczekiwań. Wiadomo przecież, że większym zawodem jest Joe Cole w Liverpoolu niż Bebe, który już na starcie był traktowany bardziej jako wałek i ciekawostka niż faktyczne wzmocnienie zespołu. Początkowo miało go tu nawet nie być, ale dobra – niech już będzie. Mało było tak zagadkowych i beznadziejnych transferów w historii Manchesteru United.

10. Bebe

Bezdomny, który może stać się milionerem. Pamiętacie te tytuły? Już wtedy śmierdziało to jakimś nieporozumieniem. Piłkarz, który jeszcze niedawno kopał po prowincjach nagle za 4,8 mln funtów trafił na Old Trafford. Jeśli dodamy do tego fakt, że Ferguson nie widział go na oczy, a agent Bebe o całym transferze dowiedział się z gazet, to mamy do czynienia z jednym wielkim smrodem. Tak to jest, gdy do transferów siadają starzy znajomi – Jorge Mendes i Carlos Queiroz. Ten drugi – oczami wyobraźni – widział już w drużynie kolejnego Naniego i na chwilę wyłączył myślenie. Efekt jest taki, że ściągnął piłkarza bardziej dla Wigan niż Manchesteru. Bardziej do rezerw niż pierwszego składu. I nie mówcie, że trzeba dać mu trochę czasu, bo gołym okiem widać, że facet został rzucony na zbyt głęboką wodę. Dwa mecze w Premier League, trzy w Pucharze Ligi – bardzo szybko poszedł na dno.

9. Jorge Martinez

Reklama

Kibice mieli rację. Już latem kręcili głowami, gdy zobaczyli, że Juventus kupuje za 12 mln euro bliżej niezidentyfikowanego pomocnika Catanii. No dobra, z tym niezidentyfikowanym przesadzamy, ale Jorge Martinez częściej kojarzył się z gwiazdą latynoskich telenoweli niż piłkarzem, który ma szaleć na skrzydle i strzelać ważne gole. Po przyjściu do Turynu od razu złapał kontuzję, przez co nie widzieliśmy go w meczach Lecha z Juventusem. Potem też był jakiś mało widoczny. Zero goli, zero asyst. Mówiło się nawet, żeby wymienić go na Alberto Gilardino z Fiorentiny, ale Urugwajczyk trzyma się twardo. Podczas gdy wszyscy dookoła mówią, że to drugi Sergio Almiron (9 meczów w sezonie 2007/2008), powoli wraca do składu i liczy, że do końca sezonu nie przytrafi mu się żadna kontuzja.

8. Ricardo Quaresma

W Stambule witano go jak mesjasza. Euforycznie. Na oficjalnej prezentacji pojawiło się grubo ponad 20 tysięcy kibiców. Takiej fety w Turcji nie mieli nawet Ariel Ortega czy Roberto Carlos. Flagi na kijach, race, żywiołowy doping. Kibice oszaleli na punkcie “Ciganito”, jeszcze zanim wybiegł na boisko. Apetyty były ogromne. Besiktas z Quaresmą w składzie miał klepać wszystkich po kolei w Tureckiej Superlidze. Ale nie klepie. Raczej jest klepany. Po 26. kolejkach traci do lidera już 21 punktów.

Quaresmę umieszczamy na ósmym miejscu, bo kilka razy w tym sezonie jednak błysnął. Ale to wciąż za mało, jak na gracza tej klasy, który łącznie kosztował Turków ponad 10 milionów euro i co jest warte podkreślenia – ma dopiero 27 lat. Jak dotąd w lidze tureckiej strzelił 2 gole. Tyle samo, co Arkadiusz Głowacki. To chyba wystarczy za komentarz.

Oto kilka przebłysków:

Reklama

7. Adriano

Zaskoczeni? Raczej nie. Kiedy w czerwcu Adriano podpisywał kontrakt z Romą, można było w ciemno obstawiać, że będzie jednym z największych transferowych niewypałów sezonu 2010/2011. Minęło kilka miesięcy i już go w Rzymie nie ma. Włoski klub sam jednak strzelił sobie w stopę oferując mu 200 tysięcy euro miesięcznie plus darmowe przeloty do Brazylii. To musiało go wykończyć. W końcu “Imperatore” zapomniał wrócić z Rio na czas, więc skorzystano z okazji i grzecznie zaproponowano mu rozwiązanie kontraktu. Adriano się zgodził. Odchodząc powiedział, że opuszcza Romę, bo tęskni za rodziną, nie może znieść rozłąki z dziećmi. Wzruszające. Nie mamy wątpliwości, że Manuel Arboleda płakał, czytając te słowa.

Włosi jednak o nim nie zapomnieli. Potrafili odpowiednio go docenić. Na odchodne przyznali mu po raz trzeci w historii (rekordzista) nagrodę Bidone d’Oro, czyli nagrodę dla najgorszego piłkarza Serie A w danym roku. Gratulujemy!

6. Javier Mascherano

W Liverpoolu był gwiazdą, w Barcelonie jest przeciętniakiem. Przynajmniej na tle kolegów z drużyny. Gdy latem Mascherano przychodził na Camp Nou za ponad 20 milionów euro, miał być “straszakiem” dla Sergio Busquetsa. Wydawało się nawet, że młody Hiszpan straci miejsce w pierwszym składzie kosztem Argentyńczyka. W końcu zawodnik, którego nazwisko śni się po nocach Darkowi Szpakowskiemu, uchodzi za jednego z najlepszych defensywnych pomocnikach na świecie. Jego umiejętności robią wrażenie. No, ale jak widać nie na Guardioli. Mascherano wstaje z ławki tylko wtedy, kiedy Busquets jest zmęczony, albo kontuzjowany. To nie jest zawodnik, który robiłby różnicę. Nie w Barcelonie. Katalończycy dalej będzie grać futbol z innej planety, zarówno z nim, jak i bez niego. Dlatego na jego miejscu nie przyzwyczajalibyśmy się do Rambli, obiadów w Torre d’Alta mar czy zakupów w Ovlas. Już prędzej rozejrzelibyśmy się za firmą od przeprowadzek.

5. Zvjezdan Misimović

Pisaliśmy już, że Besiktas jest aktualnie jednym z największych rozczarowań w lidze tureckiej. Ale nie największym. Jeszcze gorzej gra bowiem Galatasaray. Przed tygodniem pracę w tym klubie stracił świetny piłkarz, ale marny trener – Gheorghe Hagi. Rumun zostawił klub na 11. miejscu w tabeli. O punktowej stracie do lidera już nie ma nawet sensu wspominać. Co ciekawe, Hagi musiał chyba czytać ten sam poradnik trenerski, co Maciej Skorża, bo gdy jego drużynie kompletnie nie szło, szybko znalazł kozła ofiarnego i odsunął go od pierwszego zespołu. W rolę kozła w tej historii wcielił się Zvjezdan Misimović, pseudonim “Śliwka”, który w sierpniu przyszedł do Galatasaray za 7 milionów euro z Wolfsburga. Rumun przesunął go do rezerw, tłumacząc swoją decyzje nieprofesjonalnym prowadzeniem się Bośniaka, brakiem zaangażowania w meczach i treningach, a także brakiem dyscypliny taktycznej na boisku. Sporo tego. W dodatku kibice Galatasaray otwarcie twierdzili, że Misimović jest przereklamowany i że nie sztuką jest poprowadzić drużynę Wolfsburga do mistrzostwa Niemiec, kiedy przed sobą ma się takich napastników, jak Dżeko i Grafite. Stało się więc jasne, że Zvjezdan długo tam nie zabawi. Zimą odszedł do Dynama Moskwa za 4 miliony euro. W międzyczasie zdążył strzelić gola i zaliczyć asystę w towarzyskim meczu z Polską.

4. Mauro Boselli

W historii Wigan był tylko jeden droższy piłkarz od niego. Emile Heskey. I to raptem o 100 tysięcy euro. Kibice “The Latics” z pewnością lepiej wspominają Anglika. Trudno się dziwić. Szybko się okazało, że Boselli cierpi na syndrom Carlosa Teveza – nie może się odnaleźć na Wyspach. Deszcz, ruch lewostronny, herbata z mlekiem, fish and chips, i tak dalej. Jakby to powiedział Radosław Kałużny: wkurwia to. I Boselliego wkurwiało. Co więcej, w przeciwieństwie do Teveza kompletnie nie potrafił się odnaleźć na boisku. Sprowadzono go do Wigan, by strzelał gole, ale wystrzelał się już w pierwszym sparingu, kiedy wbił dwie bramki kelnerom ze szwedzkiego Ostersund. Potem się zaciął. Na amen. Zimą wypożyczono go do włoskiej Genui, ale jeszcze tam się dobrze nie nagrał, a już słyszymy, że Włosi chcą go odesłać z powrotem na Wyspy. Ale to już prawdopodobnie będzie tylko międzylądowanie w drodze do Buenos.

A jego premierowy gol w Premier League był naprawdę na wyciągnięcie ręki. Niestety, Boselli wykonał karnego prawie tak niezdarnie, jak Ivica Vrdoljak w meczu z Bełchatowem. Uderzył lekko i w środek. Spodobał nam się za to komentarz kibica Wigan pod filmikiem z tego meczu: “ahhhhhhhhhhhhh man i really hoperd that he score 1 goal but SHITTTTTTTTTTT i hope he score against STOKEE.” (Oryginalna pisownia).

3. Miguel Veloso

Trzeci Portugalczyk w zestawieniu. Znany z tego, że czasami dorabia jako model. Gdyby jego statystyki z kilku ostatnich wydań kultowej gry Football Manager były choć w 75 procentach zgodne z rzeczywistością, to dziś byłby prawdopodobnie najlepszym defensywnym pomocnikiem na świecie. Niestety, researcherzy Sports Interactive, producenta gry – mylili się. Veloso w lidze włoskiej gra straszny piach. Miał kreować grę Genoi w tym sezonie, ale na razie bardziej przypomina statystę. Bilans 4 asyst w 19 meczach nie powala, zwłaszcza, jeżeli mówimy o zawodniku, który kosztował 11 milionów euro. Juraj Kucka, jeden z ostatnich nabytków prezesa Preziosiego, ma w FM-ie dużo słabsze współczynniki, a w rzeczywistości, przy Veloso, wygląda jak piłkarz z innej planety.

Podobno znacznie lepiej, niż na boisku, radzi sobie z padem w ręku. Zwłaszcza grając w Pro Evolution Soccer:

2. Joe Cole

Latem kupiliśmy go do swojej drużyny w internetowej zabawie “Football Fantasy”. Szybko zaczęliśmy tego żałować. W zasadzie, to już po pierwszej kolejce, kiedy to w meczu z Arsenalem dostał czerwoną kartkę za faul na Kościelnym. Bolało. I nas, i pewnie Kościelnego.

Joe, rodowity londyńczyk, nie odnalazł się w mieście Beatlesów. Z jego przybyciem na Anfield Road wiązano w klubie duże nadzieje. No, ale nie wyszło. 14 występów i zaledwie 1 bramka w Premier League. To trochę mało. Szału nie ma. I już chyba nie będzie. Zdaniem angielskiej prasy, piłkarz nie należy do ulubieńców Kenny’ego Dalglisha i latem pożegna z “The Reds”. Najprawdopodobniej wróci do Londynu. Cena wywoławcza – 7 milionów euro. Przed wyłożeniem takich pieniędzy, dwa razy byśmy się zastanowili. Ale na pewno znajdą się naiwni chętni.

1. Roberto Jimenez

Nasz faworyt. Creme de la Creme. Ma w sobie ten błysk, którym obdarzeni są tylko nieliczni. Zbyszek Małkowski, Marcin Cabaj, Sebastian Przyrowski czy Marijan Antolović. Błysk bramkarskiej pierdoły. W tym sezonie puścił już 35 bramek, z czego prawie połowa padła po jego błędach. I nie byłoby w tym nic zdumiewającego, gdyby nie kwota, którą zapłaciła za niego Benfika. A chodzi o – uwaga – 8,5 miliona euro. Sporo, jak na gościa, który w Atletico Madryt nie łapał się nawet na ławkę rezerwowych. Ten transfer od początku był podejrzany. W lecie jeszcze się łudziliśmy, że może skauci Benfiki dostrzegli w Jimenezie talent, którego na pierwszy rzut oka nie widać. Kibice “Orłów” myśleli chyba podobnie. Teraz już nikt nie ma wątpliwości. To było najgorzej wydane osiem i pół bańki w letnim okienku transferowym.

Mieliśmy problem z wyborem najlepszej kompilacji “cabajów” puszczonych przez Jimeneza. Bo naprawdę jest w czym wybierać. Postawiliśmy na tę najbardziej aktualną:

PAWEŁ GRABOWSKI
JAKUB POLKOWSKI

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...