Reklama

Jak dobrze, że mam to wszystko za sobą – alfabet Dudu Paraiby

redakcja

Autor:redakcja

29 marca 2011, 14:26 • 6 min czytania 0 komentarzy

Jako jedyny zawodnik Widzewa zagrał w tym sezonie we wszystkich meczach ligowych. Od początku do końca. W Łodzi niezastąpiony, w Polsce w zasadzie nieznany. W mediach nie istnieje. My postanowiliśmy z nim dłużej pogadać. I okazało się, że Dudu Paraiba to facet o naprawdę ciekawym życiorysie. Wątków przewinęło się tyle, że przedstawiamy je wam za pomocą alfabetu.
A – ARABELLY PONTES – moja żona, jest ze mną w każdych okolicznościach. Na dobre – w Polsce, na złe – w Bułgarii. Dlaczego na złe? Po prostu nie przystosowała się do tego kraju. Łowecz – niewielka, 40-tysięczna miejscowość (że o 20-tysięcznej Dupnicy nie wspomnę), wszystkie napisy cyrylicą, nikt nie mówi po portugalsku, zero znajomych i jak tu żyć?
– Gdzie my jesteśmy, Dudu? Boże, rzućmy to i wracajmy do Brazylii – narzekała znudzona, gdy wracałem z treningu.
– Spokojnie, Bóg nie kładzie na naszej drodze przeszkód po to, żebyśmy się od razu zatrzymali – odpowiadałem.
No i się nie zatrzymaliśmy. Daliśmy sobie radę i Arabelly jest dziś szczęśliwa. Bo Łodzi nie da się porównać ani z Łoweczem, ani z Dupnicą.

Jak dobrze, że mam to wszystko za sobą – alfabet Dudu Paraiby

B – BUŁGARIA – prawdziwa próba charakteru. Jeżeli chcesz zapewnić przyszłość swojej rodzinie, musisz czasem zacisnąć zęby. Nawet w tak opóźnionym państwie. Tam wszędzie było coś nie tak. W klubie jakaś niezdrowa atmosfera. Wiem, że jestem obcokrajowcem, ale liczyłem, że podejdą do mnie przychylniej. Ale nie, nic z tych rzeczy. Po meczu nikt nie poklepał po plecach. Po jakimś czasie zacząłem myśleć, jak się stamtąd wydostać. Gdyby nie tłumacz klubowy, byłoby strasznie ciężko. Ale i tak załatwiał wszystko na telefon, bo mieszkał w Sofii. Jak dobrze, że mam to wszystko za sobą…

D – DIDA – kiedy wracał na wakacje do Brazylii, dla podtrzymania formy przychodził na treningi Vitorii z Salvadoru. Pamiętam pierwsze zajęcia z nim. Wchodzę na boisko, patrzę – Dida. I oczom nie wierzę, mam przed sobą jednego z najlepszych bramkarzy świata, którego kojarzę tylko z telewizji. Ta “maska” została szybko zdjęta, choć nie mogę powiedzieć, że stał się moim przyjacielem. Lepsze stosunki łączyły mnie z Vampetą, ale… o tym później. A Dida? Pewnie nawet mnie nie pamięta, ale ja za to mam co wspominać.

E – EDSON – były piłkarz Legii, dziś prężny agent, monitorował mój transfer do Polski. Przez mojego polskiego menedżera Krzysztofa Jakubczaka, przekazał DVD Markowi Zubowi, a ten podrzucił je Pawłowi Janasowi. Tak zaczęła się przygoda z Widzewem…

E – EMIGRACJA – podczas jednego z meczów w barwach Avai oglądali mnie dyrektorzy dwóch bułgarskich klubów. Menedżer, który współpracował z Liteksem, podszedł do mnie w sprytny sposób.
– Chcesz grać w Europie?
– Jeszcze pytasz…
Potem dowiedziałem się, że chodziło o Bułgarię. Wcześniej nie miałem pojęcia co to za kraj. Nie kojarzyłem nawet nazwy. Ale Europa to Europa. Po pięciu dniach wyjechałem. Pierwszą rundę ogrywałem się na wypożyczeniu w Marku Dupnica. Nie mogłem od razu występować w Liteksie, bo tam było już pięciu obcokrajowców.

Reklama

H – HULK – kolejny z moich słynnych znajomych, ale z nim trzymałem się naprawdę blisko. Kiedy skończyły się mistrzostwa stanowe, razem z nim i Davidem Luizem (tym z Chelsea) przeszliśmy do seniorów Vitorii. Podczas zgrupowań dzieliłem pokój z Hulkiem, David mieszkał zazwyczaj za ścianą. Poza boiskiem napastnik Porto był dla mnie jak sąsiad. Mieszkał jedynie półtorej godziny samochodem od mojego miasta, Mari (patrz literka M). Do dziś spotykamy się po sezonie i gramy na boisku osiedlowym. Ł»artuję sobie z niego – “stary, byliśmy w jednej drużynie, a gdzie ty doszedłeś…”. Liczyłem, że uda nam się spotkać w tym roku w Portugalii, ale nie dało rady. Trenowaliśmy z Widzewem dwie godziny od Lizbony, a do Porto to spory kawałek. Trudno, poczekam do wakacji.

K – KRYZYS – Liteks proponował mi przedłużenie kontraktu, ale nie chciałem. Miałem dość Bułgarii i wolałem poczekać pół roku do letniego okienka niż przyjąć byle jaką ofertę. Ale 24-letni piłkarz bez klubu to kiepska sprawa. Można łatwo zgubić nawyki treningowe. Moje życie z dnia na dzień coraz bardziej przypominało jednak życie normalnego piłkarza w klubie. Codziennie siłownia, mecze (osiedlowe, ale piłka to piłka). Tyle że pieniędzy nie było…

M – MARI – jestem pierwszym zawodnikiem, który wybił się z tego 20-tysięcznego miasteczka. Dziś, kiedy dzieci słyszą, że Dudu wrócił na wakacje, przychodzą i wypytują, jak to jest w tej Europie. Jedna ze szkół zaprosiła mnie nawet na mini-wykład. Odłożyłem nieśmiałość na bok i starałem się dodać motywacji tym dzieciakom.

P – PORTUGALCZYK – Bruno Pinheiro. Portugalczyk, ale śmieję się, że to pół Brazylijczyk. Jego żona jest moją rodaczką i wakacje spędzają właśnie w Brazylii. Bez Bruno byłoby mi w Widzewie trudniej. Dobrze mówi po angielsku, więc tłumaczy większość moich wywiadów. Bez niego łódzcy dziennikarze słyszeliby ode mnie tylko “dobrze, dobrze”.

R – RODZICE – ojciec jeździł tirem i zawsze przywoził mi piłki, korki i ochraniacze. Kiedy miał czas, zabierał mnie na stadiony. Raz strasznie go wkurzyłem, musiałem rozwalić jakieś okno lub lampę. Wpadł w furię i wywalił cały mój sprzęt. Tragedia. Na szczęście przespał się z problemem i na drugi dzień wszystko odkupił. Chyba słyszał, co odpowiadałem matce, kiedy goniła mnie do książek. “Mamo, spokojnie, jeszcze zobaczysz mnie na tym stadionie”. Dziś, kiedy odwozi mnie na lotnisko, zawsze przejeżdżamy obok obiektu Botafogo Joao Pessoa. Mówi – “pamiętam, pamiętam, co obiecywałeś. Dzięki Bogu, że ci się udało”.

SZ – SZWAGIER – wsparcie rodziców było nieocenione, ale gdyby nie on, to ten artykuł pewnie by nie powstał. Powodziło mu się, dostał dobrą pracę w Joao Pessoa i kupił tam dom. Ale od swojej firmy cały czas dostawał bilety na przejazdy do Mari i z powrotem. Po cichu mi je oddawał. Ojca nie byłoby stać na ich opłacenie. Zazwyczaj po wejściu do autobusu, kładłem się spać. Najtrudniej było w 2 klasie liceum, wtedy najczęściej opuszczałem lekcje. Koleżanki dzwoniły – “Dudu, lepiej, żebyś dziś przyszedł, bo mamy test”. Wyjeżdżałem o 4-5 rano, po szóstej byłem w Joao Pessoa, do 11 szkoła, potem trening i powrót. Szaleństwo, ale marzenia trzeba ścigać, tak?

Reklama

V – VAMPETA – byłem juniorem, kiedy go poznałem. Czego więcej może oczekiwać 18-letni zawodnik niż rady od Vampety? Chyba kapnął się, że jestem nieśmiały, bo po jednej z pierwszych akcji na treningu zachęcał – “nie bój się walki i agresywnych wejść. Stoję za tobą i odpowiadam za ciebie. Jeśli popełnisz błąd, spróbuję go naprawić”. Dużo mi dała ta współpraca…

W – WIDZEW – zanim podpisałem kontrakt, zagrałem w dwóch sparingach. Nie bałem się powtórki z Bułgarii, bo Polska to przyjemniejszy kraj. No i rozgrywki bardziej wymagające. Teraz tylko zdobyć mistrzostwo lub awansować do europejskich pucharów. Ten drugi wariant jest realny. Liga jest tak spłaszczona, że wystarczy wygrać trzy mecze, żeby skoczyć w tabeli.

Z – ZDJĘCIA – kiedy przechodzę przez korytarz klubowy, oglądam na ścianach zdjęcia piłkarzy, którzy zaznaczyli się w historii klubu. Janas, Ł»muda… Fajnie byłoby znaleźć się wśród nich. To mój cel numer jeden.

Wysłuchał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...