– Niech spierdalają ! – powiedział Paweł Sobolewski do swojego kolegi z Korony Kielce, Tomasza Lisowskiego, gdy ten zapytał, co powiedział dziennikarzom, gdy wychodził z szatni. Tym wścibskim i jak zwykle szukającym sensacji, którzy zamiast poklepywać po plecach i piać z zachwytu („super mecz, Paweł!”) ośmielili się zadać trudne pytanie. W Polsce mamy 38 milionów selekcjonerów. Na piłce zna się każdy. Kto najlepiej? Oczywiście piłkarze. Kto najgorzej? Dziennikarze. „Niech spierdalają”. Pan piłkarz lubi prasę, ale niestety tylko po wygranych meczach.
Redaktor „GW”, Marcin Sierpień, napisał tak: Piłkarze Korony nie dość, że w Krakowie zagrali żenująco słabo (bez wyjątku), to jeszcze żenująco się zachowywali (niektórzy). Ale to żadna nowość. Pewna grupa traktuje miejski – bądź co bądź – klub jak swój prywatny folwark, w którym od aktualnego humoru zależy, czy zechce im się stanąć i wytłumaczyć się z tego, co zaprezentowali na boisku. Bezpośrednio przed dziennikarzem, pośrednio – czego widocznie wciąż nie potrafią zrozumieć – przed tysiącami kibiców żywo zainteresowanych wynikami Korony. „Wytłumaczyć” też nie jest tu słowem zdecydowanie trafionym, bo większości nie tylko wyniki osiągane przez zespół, ale i nawet poczucie odpowiedzialności (minimalne) jest obce.
Buta, która przemawia przez kieleckich piłkarzy, rośnie w zastraszającym tempie. Normą stało się wychodzenie z szatni z telefonem przy uchu, przemykanie bocznymi drzwiami bądź przechodzenie obok osób, które znają osobiście lub co najmniej z widzenia, bez jakiegokolwiek pozdrowienia. Osobną kategorię stanowią mecze wyjazdowe. Tu obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy w… autokarze. Najlepiej zanim dziennikarze wrócą z konferencji prasowej.
Oczywiście, nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Zdarzają się naprawdę fajni piłkarze. Nie oznacza to jednak, że problem, który zarysował redaktor Sierpień nie istnieje. Wręcz przeciwnie – ma się doskonale. Zaryzykuję stwierdzenie – i myślę, że się nie pomylę – że z taką sytuacją miał do czynienia każdy, kto jako dziennikarz kręci się przy piłce kilka lat. Prawda jest taka, że jak jest dobrze, jak idzie, jak są wyniki i, co za tym idzie, pieniądze, to dziennikarz jest najlepszym przyjacielem piłkarza. Mądry piłkarz wie, że jak weźmie dziennikarza „pod włos”, najlepiej tego piszącego dla „Przeglądu Sportowego” albo innej liczącej się na rynku i kształtującej opinię gazety, to będzie miał dobrą prasę. I tylko na tym zyska. Dlatego czasem sam zadzwoni, spyta co słychać. Jak jest cwany, to potrafi nawet przesłać zdjęcie z wakacji albo „sprzedać” newsa. I trwa to pięknie udawane uczucie. Oczywiście do czasu.
– Ale fajnie zagrałeś!
– Ale Ty ostatnio jak fajnie napisałeś!
– Powiesz mi parę słów o meczu?
– No jasne, dawaj!
A po skończonej rozmowie: Jak tam leci? A co tam u dzieci?
Gorzej jak nie idzie. Jak nie ma wyników, jak działacze zamrażają premię, a kibice gwiżdżą. Wtedy na przedstawiciela prasy większość zawodników reaguje alergicznie. Ktoś autorytarnie stwierdzi: Ale ten – tu pada nazwisko – z nami/z Tobą pojechał! Widziałeś?
– Widziałem!
– No, przegiął pałę!
W takiej sytuacji zamiast: „Cześć, co słychać? Jak tam dzieci?” często pada: „Ty chuju, nie będę z tobą rozmawiał”. Albo „Masz przejebane na Legii”.
– Ależ Bartku (Maćku, Jacku, Piotrku, Pawle, Krzyśku)… O co chodzi?! Co się stało? Co zrobiłem nie tak? A pamiętasz ten tekst co o Tobie napisałem? Tak Ci się podobał! No, Bartku! (Maćku, Jacku, Piotrku, Pawle, Krzyśku) Przecież Ja ci te płyty nagrałem…
-Nie gadam z Tobą! Spierdalaj!
Bardzo ciężko jest znaleźć zawodnika, który jest normalny w każdej sytuacji. Który potrafi wytrzymać ciśnienie i zachować ludzką twarz w sytuacji, gdy zespół i on sam gra tak, że kibice najchętniej wpadliby do szatni i nakopali „panom piłkarzom” do dupy. Taki, który potrafi posypać głowę popiołem i powiedzieć: – Faktycznie, zajebałem. Często zdarza się tak, że nawet jeżeli znajdzie się taka jednostka, to zazwyczaj błyskawiczne jest tłamszona przez tych, którzy trzęsą szatnią.
– Pierdolone hieny!
– Niech spierdalają!
– Jak go spotkam – tu pada nazwisko tego dziennikarza, który najbardziej „jedzie” po zespole i zawodnikach – to mu nakopię do dupy!
Niepisane prawo szatni jest takie, że wszyscy, zwłaszcza w obliczu kryzysu, czy „wojny” z prasą, powinni mówić jednym głosem. Taka piłkarska omerta. Jak ktoś się wyłamie i, nie daj Boże, skrytykuje zespół, albo – jeszcze gorzej – wskaże palcem jakąś piłkarską kalekę, z którą musi dzielić szatnię, to jego czas w drużynie mija. W tamtym sezonie do Lubina trafił Piotr Świerczewski. Owszem, były wielokrotny reprezentant Polski najlepsze lata miał za sobą. To już nie był ten Świerczewski z najlepszych czasów kadry. Kilka albo nawet kilkanaście kilogramów za dużo. Zwrotność Batorego w porcie. Nie można mu było jednak odmówić zaangażowania, serca do walki, charyzmy. I szczerości. Nie każdemu koledze z drużyny było w smak, że Piotrek mówił głośno to, co myśli, zarówno w mediach jak i w szatni. – Wszedł na boisko Kolendowicz, znany z tego, że jest szybki, ale nie zauważyłem, aby chociaż raz podpisał się swoimi sprintami. Potem pojawił się Plizga i się przewracał. No, ja to pierniczę. Było w tym meczu z naszej strony sporo niechlujstwa. Taka gra to po prostu skandal. Ja dwudziestu piłek w meczu nie tracę. Trzy lub cztery razy zawalę, ale nie więcej. Ciężko mi było współpracować z kolegami, kiedy co chwilę tracili piłkę. Wydaje mi się, że zbyt wielu z nich po prostu odwalało w niedzielnym meczu chałturę – powiedział po meczu z Arką wielokrotny reprezentant. Rozumiałem jego złość i rozgoryczenie, bo to on, jako najbardziej znany piłkarz tej drużyny, dostawał najwięcej po głowie. A było za co „zbierać” od kibiców. Lecz takie wypowiedzi nie pomagały Piotrkowi w zdobyciu sympatii kolegów. Nic dziwnego, że w szatni trzymał tylko z Dariuszem Jackiewiczem, którego akurat pochwalił. Kilka tygodni później, już po nominacji Franciszka Smudy najpierw na stanowisko trenera Zagłębia, a następnie selekcjonera reprezentacji, do mediów przedostała się informacja, że „Świr” będzie odstrzelony. Nikt po Świerczewskim nie płakał. Ani kibice, ani koledzy.
A sam Piotrek, o którym miałem fatalne zdanie, a który okazał się zajebistym gościem, swego czasu sam przecież próbował wymierzać sprawiedliwość dziennikarskim hienom.
– Przecież nie chodzi o to, że kiedy razem wchodzimy po schodach, jeden z nas spadł – tak Piotrek mówił do jednego z dziennikarzy, a innemu podobno złożył propozycję nie do odrzucenia: „Wolisz dostać z pięści, czy z liścia?”. Do tego dochodzi sprawa pobicia redaktora Adama Godlewskiego z „Piłki Nożnej”.
Zbigniew Boniek zapytany o to, jak się prowadziło polskich piłkarzy, w wywiadzie dla Weszło powiedział tak: – Trudno. Niektórzy są strasznie drażliwi na swoim punkcie, przeczuleni.
„Ale ja dobrze grałem”. Takich rozmów, jak Andrzeja Iwana z Pawłem Strąkiem jest wiele. Gdyby dziś padło „Paweł, spójrz jak Ty wyglądasz!”, odpowiedź była by pewnie podobna: „Ale ja dobrze wyglądam”.
Jeden z tych, o których mówi Boniek, przyjechał kiedyś do Lubina. Wziął do ręki klubową gazetkę, a tam jego sylwetka, jako najważniejszego zawodnika gości. Na początku czyta z uśmiechem. Same peany. Mina zrzedła mu jednak pod koniec, gdy okazało się, że ktoś ŚMIAŁ napisać, że piłkarz ma problemy z hazardem. Ależ się wkurwił! Chodził cały roztrzęsiony po budynku klubowym, wyzywał prezesa gospodarzy, wrzeszczał, że on tu nigdy nie zagra! Bo ktoś śmiał napisać, że miał problemy finansowe. Co ciekawe, u progu minionego sezonu piłkarz był dosłownie o 20 kilometrów od podpisania umowy z klubem, w którym zapowiedział, że nigdy nie zagra. Dwadzieścia kilometrów. Tyle dzieli Lubin od Legnicy, gdzie się zatrzymał i czekał na rozwój wydarzeń. Ostatecznie wzięto jego kompana, Świerczewskiego.
Z kolei jeden z najlepszych kilka lat temu piłkarzy w lidze potrafił mieć pretensje o to, co jest napisane w klubowej gazecie na temat rywali z Bełchatowa:
– Jak mogłeś tak napisać o Ujku? Ł»e to następca Ł»urawskiego?
– Ale to jest cytat Bogusława Kaczmarka z „Przeglądu Sportowego”.
– Nieważne! Jak mogłeś coś takiego napisać?!
Później rzucił w szatni: On nie zna się na piłce, nie gadajcie z nim. I ten, który napisał o Ujku, mógł rozmawiać tylko z zawodnikami rezerw.
Wiadomo, nikt nie lubi krytyki. Prawdy rzuconej między oczy. Sztuką jest jednak w takiej sytuacji polemizować wykorzystując do tej dyskusji racjonalne argumenty. A nie uciekać do traktowania kogoś jak śmiecia: – Nie będę z Tobą gadał. Albo jeszcze lepiej, wysuwając kontrargument nie do zdarcia: – Co Ty wiesz o piłce? Gdzie Ty grałeś?! To drugie to moje ulubione zdanie – klucz. Szach – mat. „Co on może wiedzieć o piłce? Gdzie on grał? No, GDZIE?!” Wykorzystywane są te zdania zarówno na poziomie Ekstraklasy, jak i A-klasy. Kilka miesięcy temu przerabiałem taką sytuację – gość, który gra obecnie w Orkanie Szczedrzykowice, najpierw się ze mną bratał, później przedstawił mi żonę, a po jeszcze paru kielichach, gdy zeszło na temat piłki i jego „sukcesów” w tej dziedzinie, padło nieśmiertelne: – Ale co Ty możesz o tym wiedzieć? Bo gdzie Ty grałeś?! No, ja się pytam, gdzie?!
Z jednej strony media idą w kierunku sensacji i czasami, zwłaszcza w tabloidach, stosowane są chwyty poniżej pasa. I wtedy piłkarzy jak najbardziej rozumiem. Lecz z drugiej najbardziej winni są dziennikarze, którzy naszych asów wciąż tylko głaskają. A że dzieje się tak od lat, problem się „delikatnie” rozrósł i teraz każdy najmniejszy przejaw konstruktywnej krytyki albo każde trudniejsze pytanie jest traktowane jak frontalny atak. Często jest tak, że dziennikarz w obawie, że straci kontakt i źródło informacji, woli głaskać niż zadawać trudne pytania. A jeżeli nawet mają jakieś na końcu języka, to czają się jak Janosik na jabłkach. I rzadko je zadają. Ci z kolei, którzy mają odwagę przywalić z grubej rury, najczęściej są traktowani jak błazny. Kukułcze jaja podrzucone do dziennikarskiego środowiska. Przychodzi mi na myśl jeden, niejaki Dariusz Jan. Dość znany. Gość przychodził na konferencję prasową, albo stawał pod szatnią i walił z grubej rury. Trener albo zawodnik baraniał. Jeżeli jednak rozmówca był rezolutny, szybko się odgryzał, ku uciesze publiki, która woli poklepywać po plecach niż krytykować – nawet konstruktywnie. Ł»eby nie palić za sobą mostów. I dlatego ten Dariusz Jan, z całą swoją odwagą i inteligencją, jest w środowisku traktowany jak oszołom. Chory psychicznie. Chociaż faktycznie może i miał coś z głową, bo w 2003 roku po jednym z meczów Zagłębia w Lubinie, chyba z Lechem (1:1), podchodzi do napastnika gospodarzy Arkadiusza Klimka i pyta:
– Czy nie uważa Pan, że z taką formą, jak obecnie, bardziej nadaje się Pan do Monty Pythona niż do Ekstraklasy?
– Co?! Słucham?! Może Pan powtórzyć?!
– Spytałem, czy nie uważa Pan, że z taką grą, jak dziś, bardziej się Pan nadaje do Monty Pythona niż do gry w piłkę.
Trochę przesadził.
– Ty kutasie! – krzyczał napastnik, którego musieli odciągać koledzy.
– Śmiało Panie Klimek, to wszystko się nagrywa – prowokował redaktor, który później wszystko skrzętnie opisał w jednej z gazet. Dariusz – moim zdaniem – to prekursor Weszło 🙂
Oglądam ostatnio jakiś program na Orange Sport. Jednym z gości jest dziennikarz Michał Wodziński. I on mówi tak: – U nas traktuje się piłkarzy zbyt delikatnie. Dziennikarze boją się ich skrytykować. Popatrzmy na inne kraje, na przykład na Niemcy. Po jednym z beznadziejnych meczów kadry jeden z niemieckich tabloidów w relacji pomeczowej umieścił jedenaście ogórków.
Wyobrażacie sobie, że – pierwszy przykład z brzegu – po meczu Wisły z Podbeskidziem otwieramy „Przegląd Sportowy”, a tam, zamiast nazwisk i not wiślaków, jedenaście ogórków? I tytuł „Frajerzy!”. Co by było? Jaka obraza majestatu! Jaka afera! „Kim Ty, kurwa, jesteś, śmieciu?!”.
Weszło czyta każdy, kto choć w minimalnym stopniu interesuje się piłką. Piłkarze również, w szczególności oni. Popularność portalu pokazuje, że taka forma recenzowania gry i postawy naszych ligowców – bezpardonowa i ostra, ale sprawiedliwa – jest przez naród pożądana. Dziś dziennikarz jest traktowany na poziomie agenta ubezpieczeniowego. Złośliwy, natrętny, co nigdy w piłkę nie grał i się w ogóle na tym nie zna. Chciałbym, żeby zawód dziennikarza, który na przestrzeni lat mocno się zdewaluował, wrócił do dawnego prestiżu. Ł»eby redaktor nie zachowywał się jak szmaciarz i nie był tak samo traktowany. Ł»eby był postrzegany jak partner do rozmowy, zarówno na tematy przyjemne, jak i te mniej przyjemne. Ł»eby nie był oceniany przez śmieszny pryzmat tego, czy kiedyś grał w piłkę, czy ma dużą głowę, obciachową fryzurę albo wieśniacką kurtkę. Ciekaw jestem, w jakim kierunku dalej to pójdzie? Czy doczekamy czasów, w których dziennikarz będzie mógł porozmawiać z piłkarzem nie tylko wtedy, gdy piłkarzowi się zachce. A gdy usłyszy: „Niech spierdalają!”, następnego dnia wstawi w swojej gazecie duże zdjęcie tego, który tak powiedział i napisze : „Sam spierdalaj”. A piłkarski naród przyklaśnie.
TATA KAZIKA