W szatni Boltonu był jedynym piłkarzem, od którego klubowa maskotka nie chciała autografu. Z twarzy podobny zupełnie do nikogo – mówiono. Po powrocie do Polski też mu się dostawało. “Arka pozdrawia Jarka”. Pamiętacie? Ale zła passa nie mogła trwać wiecznie. Jarosław Fojut od początku sezonu gra w pierwszym składzie Śląska Wrocław i trzeba mu oddać, że coraz rzadziej kopie się po czole. Prawdziwy sprawdzian czeka go w piątek, gdy naprzeciwko niego stanie Michal Hubnik. Wymięknie jak tydzień temu Sadlok czy od początku twardo narzuci reguły gry? Dalej grasz Legią w Football Managerze?
Nie no trochę się pozmieniało, nie ma już na to tyle czasu. Ale wcześniej grałem, jasne. Jak prowadziłem Legię, to w obronie zawsze pewne miejsce miał Jarek Fojut. W Barcelonie zresztą też.
To może dobrze, że już nie grasz. Lepiej wrócić na ziemię i zobaczyć, jak strzela Hubnik. Tydzień temu ładnie przestawiał Sadloka, podobnie może być w piątek z wami
Zawsze, jak pojawia się nowy zawodnik, to jest jakieś show. Bo go ludzie nie znają. Tak samo jest z Grosickim w Turcji. W Sionie też miał dobry początek, kręcił, kręcił, a potem wiemy, jak się wszystko skończyło. Nie analizowałem gry Hubnika. Wiem, że nie znalazł się w Legii przez przypadek, że umie strzelać gole, ale podchodzę do tego na luzie. Na pewno nie jest tak, że drżą mi łydki i ogólnie boję się, że nas ośmieszy.
Koledzy z Legionowa dzwonili? Idą na mecz?
Idą, idą. Miałem parę telefonów. Prawie wszystkie z przesłaniem, żebym nie zagrał dobrego meczu. Ł»yczą mi jak najgorzej, ale co zrobić? Wiadomo – chodzi o zwycięstwo Legii.
Nigdy nie ukrywałeś, że sympatyzujesz z tym klubem. Byłeś już na nowym stadionie?
W środę na chwilę podjechaliśmy na Łazienkowską, zostawiliśmy sprzęt do prania. Byłem pod wrażeniem. Legia to zawsze była duża firma, ale czegoś jej brakowało. Tego stadionu właśnie. Teraz mają wszystko cacy.
Świętowałeś na rynku, jak pięć lat temu Legia wygrała ligę?
Akurat wróciłem z Anglii, mieliśmy urlop. Kolega załatwił więc dwa bilety, dla mnie i dla brata. No, ale ostatecznie nie poszedłem. Brat przyjechał z jakimś przyjacielem, wielkim fanem Legii, a że mam dobre serce, to mu odstąpiłem miejsce. Obejrzałem mecz w telewizji.
Nie widziałem rozmowy z tobą, żeby nie było słowa o przygodzie w Anglii. Tradycji musi się stać zadość, ale pod jednym warunkiem. Albo rzucasz jakieś anegdotki albo omijamy temat.
Oj ciężko tak sobie na gorąco przypomnieć.
Może coś o Dioufie? Błażej Augustyn zawsze powtarzał, że “Dioufi to jest kozak”.
Błażej to specyficzny człowiek. Nie brałbym tego na poważnie, kto jest według niego kozakiem, a kto nie. Pamiętam, jak mieliśmy mecz z Sunderlandem. Walka o utrzymanie, nóż na gardle, a Diouf jak to Diouf – lubił posiedzieć na mieście. Wkurzało to wszystkich. Najbardziej chyba Kevina Nolana, który w pewnym momencie wstał i rzucił do Dioufa: “kurde, musisz przestać, szanuj chłopaków”. I wiesz jaka była odpowiedź? “Nie wpierdalaj się w moje życie. Jak mi się zachce, to wyjdę na boisko i pozamiatam”. No i pozamiatał. Strzelił gola. Hierro mówił, że to samo mieli w Realu z Ronaldo. Tym grubym. Ale ten chyba był jeszcze lepszy, bo jak się wkurzył, to notował hat-tricki.
Nie miałeś takich sytuacji, jak Augustyn, który rozgrzewając się obok ławki rezerwowych słyszał od kibiców “ej, kurwa, zasłaniasz, weź się przesuń”?
Miałem lepszą sytuację. Siedzimy w szatni przed meczem, z lewej Ivan Campo, z prawej Nicky Hunt. W środku oczywiście ja. W Anglii jest taki zwyczaj, że przed pierwszym gwizdkiem przychodzi maskotka, żeby wziąć jakieś autografy dla dzieciaków itd. No i ta maskotka idzie do Campo, bierze podpis, potem podchodzi do mnie i tylko się patrzy. Chwila zawahania, idzie dalej. Rozumiesz? Od każdego wzięła, ode mnie nie. – Spokojnie, jeszcze kiedyś będą cię rozpoznawać – powiedział mi Campo.
Anglii jednak nie podbiłeś, w Polsce też miałeś pod górkę. Po meczu z Arką, gdzie strzeliłeś samobója, zaliczyłeś asystę, strasznie się po tobie przejechano. “Arka pozdrawia Jarka”. Czułeś, że w pewnym momencie było straszne ciśnienie na twoją osobę?
Często. Złapałem kontuzję, siedziałem na tyłku, nic nie robiłem. Gdyby nie trener Tarasiewicz, który miał do mnie duże zaufanie, nie wiem jakby to się wszystko potoczyło. Wątpię, żeby jakikolwiek inny szkoleniowiec dał mi taki kredyt zaufania. Niezależnie, czy czułem formę czy nie, stawiał na mnie. Mówiono, że jestem nieudacznikiem, że kopię się po czole. “Made in England? To ja jestem made in Brazil”. Do tego śmiano się z tych tytułów w prasie “wielki transfer Śląska” itd. Nie chcę mi się tego rozwijać. W pewnych sytuacjach zachowałem się źle – to jasne. Nie próbuję się tłumaczyć. Mecz z Arką będę pamiętał do końca życia. No chyba, że strzelę jakieś trzy gole w finale Pucharu Polski i wygramy 3:2. Na to się jednak nie zanosi.
Pamiętasz, jak prasa sprzedawała cię do Napoli? Ile tam miałeś wtedy kosztować?
Kto to dziś wie… Też się z tego śmiałem. W ogóle nie wiedziałem, o co chodzi. Wiem, że w Anglii sędziowie Premier League trenują na ośrodkach treningowych klubów ze swojego miasta. No i u nas był taki Mark. Opowiadał, że w Manchesterze spotkał dwóch Włochów, którzy mówili mu, że Napoli chce jednego gościa z Boltonu. Nie wiem, czy to od od tego się zaczęło. Nawet z Rzymu do mnie dzwonili. Jakieś to wszystko dziwne było, śmiałem się z tego.
Twój kumpel z Boltonu, Augustyn jednak do tej Serie A trafił. Zazdrościsz?
Zazdroszczę, jak każdemu kto gra w Serie A. Po cichutku, pracuje na to, żeby też wyjechać. Tak naprawdę od tego sezonu zacząłem regularnie grać. Niestety, ale kontuzje mnie nie oszczędzały. Jak złapałem pierwszą, to myślałem “e tam, damy radę”. Potem była druga, trzecia. Jak przyszła czwarta i piąta, to złapałem się za głowę. Nie mówię jednak, że miałem jakieś niewyobrażalne załamki. Takie rzeczy hartują charakter.
Wyhartowałeś się? Dalej wsadzasz wszędzie nogę?
Dalej. Mam w głowie słowa Vuka Sotirovicia, który powiedział “myśl pozytywnie. Jak wychodzisz na trening, to nawet nie bierz pod uwagę, że może na ciebie czekać jakaś kontuzja”. Na razie działa.
Rozmawiał PAWEŁ GRABOWSKI