Takie dni nie zdarzają się często. Poprawka – taki dzień nie zdarzył się jeszcze nigdy przedtem. Zespół z trzema Polakami jedzie na stadion Bayernu Monachium i w imponującym stylu wygrywa, w praktyce zapewniając sobie mistrzostwo Niemiec. Łukasz Piszczek, Robert Lewandowski i Jakub Błaszczykowski (kolejność nieprzypadkowa) mogą już czuć się wielkimi zwycięzcami sezonu 2010/2011. Wszyscy wiedzą, że Weszło jest ostatnie do chwalenia, ale ich pochwalić po prostu musimy. I chcemy. Dokonali wielkiej rzeczy. Postawili kropkę nad i. Największym malkontentom odebrali argument pod tytułem: “Może i Borussia jest mistrzem, ale wiadomo, że najlepiej w piłkę gra Bayern”.
Chyba najwyższy czas napisać wprost to, co wielu osobom chodzi po głowach, ale czego na głos nikt nie mówi – najlepszym dziś polskim piłkarzem jest Łukasz Piszczek. Nie Błaszczykowski, nie Lewandowski, nie Jeleń, nie Obraniak. PISZCZEK. To on powinien zostać piłkarzem roku 2010. Gdybyśmy mieli tak dobrego napastnika, jak dobrym bocznym obrońcą zrobił się Łukasz, pisałoby się o nim codziennie. Jego transfer do Borussii był dla wszystkich zaskoczeniem, traktowano go jako stuprocentowego przyszłego rezerwowego, zapchajdziurę, wciśniętego przez obrotnego menedżera. Podniecano się “Lewym”, Kubę przedstawiano jako piłkarza z innego świata, a Piszczek był gdzieś na przyczepkę, a raczej – nie wiadomo po co. Piszczek? Naprawdę? W Dortmundzie? To chyba po znajomości! A dziś w Borussii to on jest Polakiem numer jeden.
Niesamowite są losy tego chłopaka. W pewnym momencie wydawało nam się, że go w tej Bundeslidze zmarnują. W Polsce to był przecież naprawdę dobry napastnik. W sezonie 2006/2007, a więc kiedy miał ledwie 21 lat, strzelił 11 goli i zanotował – tu już jedziemy z pamięci – 9 asyst (tworzył świetny duet z Michałem Chałbińskim). Ilu 21-latków może pochwalić się czymś takim? Widzieliśmy więc w nim potencjalnie naprawdę niezłego zawodnika pierwszej linii, z którego Niemcy zrobią nędznego obrońcę. Takiego, co ani w defensywie nie pomoże, ani w ofensywie się nie przyda. Zmarnują nam go. A tu proszę – to jednak ktoś naprawdę mądry zobaczył w nim cechy bocznego obrońcy. I dziś Łukasz nie jest już niezłym napastnikiem (jak na polską ligę), tylko bardzo dobrym bocznym obrońcą (jak na ligę niemiecką). Trudno zgadnąć, czy Borussia to już jest jego szczyt, czy tylko początek drogi, ale nawet gdyby miał być szczyt, to co? Ł¹le?
Kiedyś mistrz Polski, dzisiaj mistrz Niemiec. Może to dopiero początek wyliczanki.
Łukasz Piszczek ma ten problem, że w Polsce nigdy nie grał w medialnym klubie. Ani nie ma za sobą lobby dziennikarskiego, ani kibicowskiego. Jest jakąś tam środowiskową ciekawostką, bez prawdziwego “zaplecza” – w zasadzie nikt do końca nie wie, kim on w ogóle jest i skąd się wziął, nikt go nie lubi tak prywatnie, bo trudno lubić kogoś, kogo się nie zna. Ale chyba czas z tym zacząć walczyć, czas go w stu procentach docenić. Każdy, kto pracował z Łukaszem, mówi, że to piłkarz o niepowtarzalnych jak na nasze warunki parametrach: fizycznych i psychicznych. Ma niesamowicie wytrenowany i zdolny do największego wysiłku organizm oraz jest nieprzeciętnie inteligentny.
Mistrzostwo dla Borussii to wielki sukces każdego z trzech Polaków, ale największy wkład w ten triumf ma ten, o którym mówi się najmniej: Piszczek.
GRATULUJEMY.