Wayne Rooney zapracował na dłuższą dyskwalifikację. Kompletny przygłup.
W tym momencie sprzedamy wam jedną anegdotkę, opowiedzianą niedawno przez Andrzeja Iwana. Takich anegdotek będzie w jego książce mnóstwo (chociaż nie tylko będą to anegdoty, nie zabraknie wielu bardzo poważnych tematów). Opowieść Andrzeja, w skrócie:
Jako piłkarze Górnika, zawsze czuliśmy, że sędziowie nam sprzyjąją. Pamiętam, że w jednym meczu non-stop przeciwnik łapał mnie z przodu za koszulkę w taki sposób, że wyrywał mi włosy z klatki piersiowej. Złapał raz, drugi raz… W końcu mu mówię: – Jeszcze raz mnie złapiesz, to ci pierdolnę.
Po minucie złapał, no to ja: łup! I zdzieliłem go z całej siły, kompletnie złamałem mu nos. Facet leży na ziemi, krew się leje, podbiega przerażony sędzia Eksztajn (dzisiejszy szef sędziów w PZPN). Przerażony był chyba tym, że musi mi pokazać czerwoną kartkę. Próbuje jeszcze jakoś z tego wybrnąć. Patrzy na mnie, na tego zakrwawionego, na mnie, na zakrwawionego, aż w końcu zadaje najgłupsze pytanie, jakie można zadać po takim ciosie: – Panie Andrzeju, to chyba nie było specjalnie, prawda?
– Prawda.
– No to gramy!
Tak to było w dawnych czasach:) A dziś pan Eksztajn to prawdziwa szycha.
PS Anegdota powyżej nie jest cytatem z książki, tylko na szybko skleconym zapisem opowieści Andrzeja Iwana, bez całego tła i zbędnych szczegółów. Po prostu skojarzyło nam się z Rooneyem.