Oddzielił grubą kreską okres zagranicznych niepowodzeń i nocnych szaleństw. W kasynie bywa – ale raz na jakiś czas. Poza tym wciąż jest tym samym, uśmiechniętym gościem. Dobrym, a czasami bardzo dobrym ligowcem, który odkąd wrócił do Polski nie zsuwa się po równi pochyłej, a zamiast obrażać się na świat i skakać do dziennikarzy, umie śmiać się z samego siebie. – Za waszym pośrednictwem mam taki mały apel, bardzo zależy mi na takich kreatywnych, śmiesznych komentarzach na mojej stronie – mówi Sebastian Mila. Zapraszamy do wywiadu z pomocnikiem Śląska Wrocław.
Dzwoniłeś już dziś do trenera Oresta Lenczyka?
… Nie, dlaczego miałbym dzwonić?
Ł»eby zapytać, czy jutrzejszy trening jest przesunięty i czy…
(śmiech) Nie no, dziś nie było telefonu, dziś się z nim widziałem. Co ja mogę powiedzieć? Czasami trzeba wprowadzić trochę luzu, nie możemy być napięci.
Wyjaśnijmy może od razu, o co chodzi z tym telefonem. Ktoś napisał, że to pewnie zakład i właśnie wygrałeś dwie skrzynki piwa. My wiemy, że było inaczej.
Wpadliśmy na ten pomysł z Jarkiem Fojutem. Miało być tak, że to dzwoni Sebastian z Wrocławia. Ł»eby trener nie wiedział od razu, że to ja. No, ale – wyszło inaczej, chyba nawet fajniej. Jeszcze w trakcie programu dostałem SMS-y od chłopaków z drużyny, wszyscy się śmiali. Samo to, że Weszło się tym zainteresowało, to też jakiś sukces. Aha, jeszcze jedna rzecz odnośnie Jarka i Weszło – dziś akurat jechałem z nim samochodem po treningu. Jak mu powiedziałem, że umówiłem się z wami na wywiad, to kazał pozdrowić i ogólnie mówił, że jest wielkim fanem. Na Facebooku nawet coś tam pisał.
Czyli telefon to pomysł Jarka Fojuta. Dziwne, bo słyszeliśmy, że dałeś się podpuścić jednemu z dziennikarzy Orange.
Nie, co oni mnie mogą podpuścić? Za stary jestem na to. To ja muszę podpuszczać! (śmiech).
No dobra, ale na sesję w zoo dałeś się podpuścić. “Będę walczył jak tygrys” – mówiłeś dwa lata temu w “Super Expressie”.
Tak, tak. Czasami w życiu robi się różne rzeczy, nie zawsze jest się z nich dumny. Chociaż ja tego nie żałuję. Jeżeli kogoś to rozbawiło, to fajnie. Z tym telefonem do studia naprawdę żaden dziennikarz mnie nie namówił. Ale, gdyby zadzwonił i powiedział, żeby coś takiego zrobić, to nie byłoby problemu. Jak jest fajny pomysł, to jestem otwarty.
Za beja w kasynie dla “Faktu” też się przebrałeś. Zamiast gadek o tygrysie, tym razem stwierdziłeś, że jesteś i będziesz hazardzistą.
To nie było zdjęcie do “Faktu”, robiłem je chyba dla “Futbolu”. Oni je sprzedali, oddali, nie wiem, jak to się robi, nie mam pojęcia. Tak czy siak – zdjęcie się znalazło. A to, czy jestem hazardzistą? Ja powiem tak: wiele osób tego nie rozumie, może wy zrozumiecie. Chodzi o to, że jak mam chęć np. jutro czy pojutrze iść do kasyna, to sobie pójdę. Nie będę się nikogo pytał, stawiał sobie ograniczeń itd. Czasem pójdę raz w miesiącu, a czasem raz na pół roku. A czasem w ogóle raz na dwa lata. U nas jak to tłumaczę, to ludzie mówią: hazardzista.
Kiedy ostatni raz byłeś w kasynie?
Nie pamiętam. Nie wiem, trzy miesiące temu, może cztery. Nie koduję sobie takich rzeczy w pamięci. Nie pamiętam np., kiedy ostatni raz byłem u dentysty itd.
Czyli obyło się bez wygranych. Inaczej pewnie byś pamiętał.
To tam się wygrywa? (śmiech). Chyba nikt ci jeszcze zasad nie wytłumaczył.
Dobra, powiedzmy, że właśnie mnie nauczyłeś – przegrywa się. Gdybyś nie oddawał 80 procent pieniędzy mamie i nie miał kieszonkowego, tych strat pewnie byłoby więcej.
To jest tak jak u ciebie – gdybyś więcej zarabiał, to byś więcej wydawał. Bill Gates też pewnie wydaje teraz więcej niż wtedy, gdy miał 12 lat. To jest zrozumiałe.
Co drogiego ostatnio sobie kupiłeś?
Hmm, chyba nic. Jestem na etapie kupowania bardziej dla córeczki. Nie wydaję na rzeczy do chodzenia, sprzęt itd., bo mam wszystko z Pumy. Nie kupiłem ani telefonu, ani samochodu, ani Dolce & Gabbana.
A jak tam restauracja w Koszalinie? Interes się kręci?
Na razie jest nienajgorzej. Staramy się być taką restauracją, żeby klient miał satysfakcję, że dobrze zjadł. Nie, żeby dobrze usiadł, powąchał, pooglądał.
Czyli nie wypijemy tam piwa i nie obejrzymy meczu?
Jest telewizor, można obejrzeć. Nie ma jednak tak, że przychodzi Liga Mistrzów, to wszyscy piją piwo i oglądają mecz. Bardziej jak jest mecz Śląska. No, ale generalnie, jeśli ktoś przyjdzie i powie, że chce coś obejrzeć, to nie ma problemu.
A jak akurat trafi na ciebie w restauracji, to dostanie dziesięć piw. Warunek – szalik Śląska Wrocław. Ściema?
Nie, nie ma w tym żadnej ściemy. To jest właśnie ukłon w stronę kibiców Śląska. Jestem w tym mieście dwa lata, dobrze się czuję, więc jak oni przyjadą do mnie, to też chcę im coś podarować. Sam dostaję koszulki, proporczyki itd. Na swojej stronie dałem im nawet podpowiedź – jestem tam głównie w grudniu i w wakacje.
Ta strona to twój autorski pomysł?
Pomysł był kibiców Śląska. Już kiedyś go rzucili, długo mnie namawiali, powiedzieli, że będą pomagać robić. Na początku nie chciałem się zgodzić, ale po pewnym czasie, jak już kolejny raz pytali, powiedziałem OK. Starają się, są bardzo rzetelni. Raz na jakiś czas coś piszemy. Nie będzie to jednak trwać wiecznie. Zaraz się pewnie komuś znudzi, ale na razie można to pociągnąć.
Przeglądasz opinie o sobie na forach internetowych?
Nie, nie czytam. Nie czytam, bo wiem, co tam jest napisane.
Co?
Tam się chyba nic nie zmienia. Byłbym rozczarowany, jakby coś się zmieniło. Kretyn, nieudacznik, nie umie, przegrał wszystko. Nie rusza mnie to. Wolałbym, żeby było to coś oryginalnego. Kiedyś kumple zrobili mi prezent i wydrukowali opinie na mój temat. Siedzieliśmy w gronie, późna godzina, więc można sobie wyobrazić jak było wesoło. Najbardziej podobało mi się zdanie: “Mila potrafi zepsuć wszystko. Nawet, gdyby kopnął kamień to by go zepsuł”. Akurat to było zabawne, to coś więcej niż kretyn, debil itd. Lubię inteligentną szyderkę. Czasem Fojut mi opowiada, co tam na Weszło ciekawego się dzieje. Niekoniecznie w moim kontekście.
“Mila? Internation level. Roger Milla, of course”. To Leo Beenhakker w naszych podszywarkach.
(śmiech) No to mi się podoba. Jakby była możliwość, żeby ten gościu komentował u mnie na stronie, to bomba. Liczę na takie komentarze. Za waszym pośrednictwem mam taki mały apel – bardzo zależy mi na takich kreatywnych, śmiesznych komentarzach.
Da się załatwić, jak powiesz nam w końcu, czy jesteś ten international level czy nie?
Szczerze, to nie wiem już, co to oznaczało, bo po powołaniach Leo nie rozróżniałem, kto jest ten international, a kto nie. Gram tak jak potrafię, to jest zrozumiałe. Raz kopnę się w czoło i się przewracam, a czasami pomagam kolegom wygrać mecz, to tak to jest.
Widziałem też kilka komentarzy, że biegasz najśmieszniej w lidze.
To fajnie, też mi się podoba. Prawdopodobnie to prawda. W ogóle nie umiem grać w piłkę i wyglądam jak kretyn. Internet powstał, żeby zobaczyć ilu jest na świecie kretynów. Każdy to powtarza, ale to jedyne podsumowanie, jakie przychodzi mi teraz do głowy.
Sprawdzasz jeszcze noty meczowe?
Kiedyś sprawdzałem. Bałem się, że jak rodzice zobaczą, to będą się o mnie martwić. Bardziej myślałem o rodzicach niż sobie.
A teraz? Wszyscy mówią, że nie sprawdzają, a tak naprawdę w poniedziałek pierwsi lecą do kiosków.
Nie, albo mi wierzysz albo nie wierzysz, ale nie sprawdzam. One mi w niczym nie pomogą. Ani nie dadzą mi podwyżki, ani nie zwolnią mnie z klubu. Zresztą taka nota jest dla kibica, nie dla piłkarza. Dziennikarze piszą dla kibiców, żeby mieli jakieś rozeznanie itd. Akceptuję to w stu procentach. Jak któremuś piłkarzowi nie podobają się noty, to niech zostanie dziennikarzem.
A ty nie chciałeś pisać?
Wiesz co? Chyba mam trochę w sobie potencjału, żeby zostać dziennikarzem, ale nie, zupełnie mnie to nie interesuje. W przeszłości też nigdy o tym nie myślałem.
Dobra to pomówmy teraz o Śląsku. Przez kilkanaście dni trenowaliście na Cyprze. Materace poszły w ruch?
Było dużo ćwiczeń siłowych. Bardzo często. To są metody, jakie trener stosuje. On nam je przedstawia, my akceptujemy. Przecież nie powiesz, że tego nie zrobisz, jeśli to jest twój szef. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, że spotkaliśmy się z niezłymi przeciwnikami. Rumuński Otelul i czeskie Pilzno to liderzy swoich lig. Na pewno fajnie też, że nikt przez ten obóz nie doznał żadnej kontuzji. Nie powiem ci jednak, jak będziemy prezentować się wiosną. Zobaczymy.
Na razie pewnie jesteś w szoku. Przez ponad tydzień Cypr, a teraz Wrocław i lodowisko.
No tak, nie są to warunki, żeby wejść i od razu pokazać szczyt umiejętności. My jako polscy piłkarze nie grzeszymy finezją, ale – jak mówi stare porzekadło powtarzane przez wszystkich – BĘDZIEMY WALCZYĆ.
Ł»eby tylko nie za ostro. Zaraz ktoś powie, że jest zmęczony. Jak myślisz, w której kolejce usłyszymy, tradycyjne zrzędzenie?
Nie mam pojęcia. Fajnie byłoby, żeby w ogóle, ale tego nie mogę obiecać. Powiem tylko tyle, że możesz być zmęczony po meczu, to jest zrozumiałe. Grałeś dziewięćdziesiąt minut, dostałeś kilka razy po głowie, musisz się zregenerować. Ale jeśli zostało tych meczów dwanaście czy trzynaście to nie możesz powiedzieć, że nie masz siły. Przydałby się w sumie Puchar Ekstraklasa. Moglibyśmy grać sobota – środa. I byłoby fajnie. Może byśmy się w końcu przyzwyczaili, a tak? Nie ma systemu i jest dupa.
Będzie na wiosnę telefon od Smudy?
O tak! Na pewno! Zadzwonimy do pana…
Sam możesz zadzwonić. Może niedługo będzie w Hyde Parku.
Lubię żartować, ale nie lubię się podlizywać. Co ja mogę powiedzieć? Będę pięknie biegałâ€¦
***
Mija pięć minut od zakończenia rozmowy. Dzwoni Sebastian.
– Jak to było z tym international?
– Mila? International level. Roger Milla, of course.
– Zajebiste, dzięki.
Rozmawiał PAWEŁ GRABOWSKI