Piąty strzelec w historii Romy, wicemistrz Europy i dobry kumpel Francesco Tottiego. Vincenzo Montella jeszcze w niedzielę z grupą młodzieżowców wracał autokarem z Prato, a dziś w roli trenera pierwszego zespołu siedzi przed kamerami i opowiada o środowym meczu z Bologną. Dla optymistów – nowy Guardiola, dla pesymistów – Ferrara. Dla nas – po prostu klasowy piłkarz, któremu, z racji tego, że kiedyś wzbudzał u nas emocje, będziemy się przyglądać.
Nie kibicujemy ani Romie, ani Lazio. W ogóle Serie A, w stosunku do innych lig, oglądamy dość rzadko. Raz, że ma jakąś usypiające aurę (komentator Milko), dwa – zawsze akurat leci coś lepszego. Jedyny mecz, jaki w stu procentach akceptujemy, to ten w niedzielę o 12:25, bo jest dobry na powolne, spokojne przebudzanie się, względnie na kaca.
No, ale wróćmy do Montelli. Trochę nas ta nominacja zaskoczyła. To tak, jak z tymi piłkarzami, których kiedyś oglądało się z zachwytem, potem na chwilę wyrzuciło z pamięci, aż do momentu, gdy ktoś nam o nich przypomni. Montella? To on jeszcze żyje? – coś na ten zasadzie, chociaż z góry wiadomo, że umrzeć to on raczej nie mógł. Wiedzieliśmy zresztą, że facet nadal funkcjonuje w piłce, że trenuje młodzież itd. Kto by jednak pomyślał, że za chwilę zastąpi siwego Ranieriego i będzie walczył o przywrócenie twarzy drużynie, która ostatnio przegrywa praktycznie wszystko? Remis z Brescią, potem porażki z Interem, Napoli i ostatnio z Genoą – w sumie 14 straconych goli, co bardziej zbliża Romę do Ceseny niż Milanu. Lider Serie A jest w tej chwili zresztą nieosiągalny dla piłkarzy z Rzymu. Poprzeczka została obniżona tak nisko, że wszyscy spoglądają już tylko na czwarte miejsce. Akurat teraz zajmuje je teraz rywal zza miedzy, Lazio z przewagą dziewięciu punktów.
– Roma straciła entuzjazm i wiarę we własne możliwości. Piłkarzom i trenerowi przydałyby się lekcje psychologii. Może nauczyliby się siebie słuchać nawzajem. Zawodnik, który gra przeciw trenerowi sam upada – mówi we włoskiej prasie Carlo Mazzone, były trener romanistów.
Ten sam scenariusz powtarza się już nie po raz pierwszy. Wystarczy przypomnieć sobie końcówkę Luciano Spallettiego, gdzie też każdy miał do każdego pretensje. Też było dużo goli i jeszcze więcej strat. Piłkarskie przedszkole, jak ktoś to określił. Chociaż przedszkole to chyba złe słowo. Patrzymy na średnią wieku w Romie i nijak nie pasuje do zdecydowanej większości drużyn Serie A. Simone Perrotta – 34, Matteo Brighi – 30, Juan – 32, Rodrigo Taddei – 30, Riise – to samo. Wyliczankę można kontynuować, przekonać się, że poza Jeremym Menezem i Leandro Greco tak naprawdę w Rzymie grają sami wyeksploatowani goście. Świeża krew? Ranieri jakoś jej nie potrzebował.
Dla Montelli to może i dobrze. Przynajmniej będzie miał pole do popisu. Po tym, jak półtora roku temu zakończył karierę, zajął się trenowaniem młodzieży. I to z całkiem niezły skutkiem. W poprzednim sezonie piętnastoletni rzymianie dotarli do finału Campionato, teraz natomiast wygrywają mecz za meczem i zajmują pierwsze miejsce w lidze.
Generalnie jednak nie spodziewamy się jednak po nim cudów. Kogo on ma z tej swojej primavery wyciągnąć? Piętnastolatków? Sam też musi odpierać zarzuty o swój wiek. W czerwcu skończy 37 lat, ale częściej niż do Guardioli, porównywany jest do Ciro Ferrary. Czasami nawet nie wytrzymuje obu tych porównań. W końcu to napastnik. Całe życie stał i ładował gole, co on tam może wiedzieć o taktyce. Już teraz mówi się, że tak naprawdę w szatni będzie rządził Francesco Totti. Nie znamy charakteru Montelii, ale z tego, co słyszymy, to raczej odda nieoficjalnie pałeczkę “Il Capitano”, a sam (“ja się tam nie wpierdalam”) przezimuje cztery miesiące, poczeka na koniec sezonu i wróci do trenowania młodzieży. A może się mylimy? Może jedyny do dziś strzelec czterech goli w derbach Rzymu, jeszcze nas zaskoczy? Chętnie zobaczylibyśmy jeszcze raz jego słynny “samolocik”.
PAWEŁ GRABOWSKI