Prawie najlepiej zbudowany piłkarz Ekstraklasy. Prawie – bo Arboledzie chyba ustępuje. Ma już 36 lat, a młodsi koledzy wciąż mogą się od niego uczyć profesjonalizmu. W tym wieku w Polsce zawodnicy albo już się za piłkarzy tylko przebierają, albo wagowo zmierzają w kierunku Wojciecha Manna, albo mają karnety do klinik detoksykacyjnych. A on biega, jak gdyby nigdy nic. Końskie zdrowie, trochę techniki, cross i piguła, jak się kiedyś mówiło: oto sposób na całkiem udaną karierę. Grzyb zaliczył już 263 mecze w ekstraklasie, ale jest szansa, że licznik dobije do 300.
Kiedy umawialiśmy się na wywiad, przypomniał pan porównanie sylwetki Rafała Murawskiego z pańską, które zamieściliśmy przed kilkoma miesiącami (TUTAJ). Podobało się?
Nie odebrałem tego w kategoriach żartu. W piłce najważniejsze są umiejętności, a nie – jak kto wygląda.
OK, ale reprezentant Polski nie powinien się prezentować, jak facet, którego codzienna rozrywka to picie piwa w fotelu.
Mam do Rafała duży szacunek, bo to dobry piłkarz. Podejście do własnych obowiązków to kwestia indywidualna. Do tego dochodzą sprawy genetyczne i przemiana materii. Kiedy jest gorsza, można temu zaradzić, np. poprzez dietę. Nie chcę oceniać, jak kto się prowadzi, bo nie zaglądam nikomu do talerza. Ja o te rzeczy dbam, bo to mój obowiązek.
Ma pan jakiś szczególny sposób na przyspieszenie metabolizmu?
To w dużym stopniu sprawa genetyki. Niedawno naszą szatnię obiegło zdjęcie, jak miałem 18 lat. Nadawałoby się pewnie na wasz portal. Byłoby dużo komentarzy, bo wyglądałem dosyć groteskowo. Chłopak – 176 centymetrów, 60 kilo, z długą, bardzo chudą szyją. Prześlę wam, jak tylko zdążę je zeskanować. Sam się z tego śmiałem. Zawsze, na każdym szczeblu byłem najmniejszy i najchudszy w zespole. I nawet dziś, ku mojej uciesze i zaskoczeniu, ten mój metabolizm nadal nie zwalnia.
A dieta? Sam sobie pan ustala, czy może korzysta z porad specjalistów?
Podstawowe zasady wpoiłem sobie czytając prasę fachową. Niektórzy muszą liczyć kalorie przy każdym posiłku. Za mnie świetnie robi to metabolizm. Na razie, odpukać, nie muszę go kontrolować. Kiedy jem za dużo, on robi swoje.
Kuba Błaszczykowski wspomniał jakiś czas temu, że chce wycisnąć maksimum ze swojego organizmu poprzez ograniczenie, a może nawet wyrzucenie z diety słodyczy i alkoholu. W pewnym momencie zrezygnował, bo uznał, że żadna skrajność nie jest dobra.
Jak najbardziej się zgadzam. Profesor Chmura podchodził restrykcyjnie do naszych nawyków żywieniowych. Na zgrupowaniu w Turcji zwracał uwagę, co kto nakłada na talerz. Czasem przyłapał kogoś z frytkami przykrytymi sałatą. Powiedział jednak, że czasem dla dobrego samopoczucia, można sobie pozwolić na wyskok typu fast food. Jeżeli ktoś, jak wspomniał Kuba, miałby sobie wszystkiego odmawiać, to w końcu zacząłby się źle czuć. Nie można całe życie z wszystkie rezygnować, nawet jeśli jest się sportowcem. Po to zarabiamy pieniądze, żeby od czasu do czasu wydać je na siebie. Zupełne odrzucenie słodyczy czy alkoholu jest bezzasadne. Jedno czy dwa piwka też nikomu nie zaszkodziły. Mnie ze słodyczy wystarcza gorzka czekolada, ale z deseru po obiedzie nie muszę rezygnować.
Do pana posiłków profesor Chmura też się przyczepiał? A może przyłapał z frytkami i powiedział – “Wojtek, tobie nic się nie stanie. Spokojnie sobie nakładaj”.
Nie, nie było tak (śmiech). Nie pamiętam nawet, kogo wtedy złapał. Potem mieliśmy tylko pogawędkę z trenerem, że nie powinno się tak robić. Bo kogo my oszukujemy? Nie trenera, ani fizjologa, tylko siebie. A jeżeli ktoś ma dodatkowo problemy z utrzymaniem wagi, to strzela sobie w stopę.
Ile razy w tygodniu chodzi pan na siłownię?
Ta przygoda trwa, od kiedy skończyłem wiek juniora. Ale czasem łapałem się na tym, że brakuje mi świeżości czy szybkości. Gdy wchodzimy w mikrocykl meczowy, czyli teraz, pojawiam się na siłowni dwa razy w tygodniu. Minimum raz. Czasem, w myśl tzw. treningu instynktownego, odpuszczam. Gdy czuję, że nic mi to nie da i mam iść tylko po to, żeby zaspokoić swoje sumienie.
Kto panu najczęściej towarzyszy? Któryś z zawodników bierze z pana przykład?
Od jakiegoś czasu nie biegamy już bez piłki. Wszystko opiera się o ciężary. W Ruchu coraz większa grupa chodzi na siłownię. To cieszy, bo nasi piłkarze czerpią wzorce z zachodu.
Jakieś nazwiska?
Nie ma już z nami Marcina Zająca, ale jemu można pozazdrościć sylwetki. Od dawna prym wiedzie też Matko Perdijić. Przed treningiem równie często widzę Gabora Strakę ze sztangą. Poza tym, szereg młodych chłopaków. Niedawno Krzysiek Nykiel pytał, czy może dołączyć do mojej jednoosobowej grupy (śmiech) i ćwiczyć ze mną poza treningami.
Powiedział pan kiedyś – “dziwi mnie, kiedy inni są gotowi do wyjścia po treningu, a ja jeszcze nie oddałem sprzętu”. Myśli pan sobie wtedy – “rób, chłopie, co chcesz, bo to ty tracisz, a nie ja?”
W piątek wróciliśmy z Turcji i każdy się spieszył, bo nie było nas 12 dni w domu. Po przylocie mieliśmy jeszcze krótki rozruch. Wyszliśmy z Sebastianem Olszarem ostatni i trochę sobie pogadaliśmy. Doszliśmy do wniosku, że pięć minut nikogo nie zbawi. Po treningu lubię ochłonąć i w komforcie skorzystać z pomocy masażysty. Ale w każdej szatni zdarzało się, że jeszcze nie ściągnąłem getrów, a inni, świeżo wykąpani, już się zbierali do wyjścia. Nie wyobrażam sobie, że ja, 15 minut po meczu, myślałbym o jak najszybszym powrocie do domu. Niewykonalne.
Ile potrzebuje pan czasu na wyciszenie, żeby nie przenosić emocji z boiska do rodziny?
Oj, i tak często je przenoszę. A kiedyś nawet częściej. Na szczęście partner z siłowni dał mi do zrozumienia, że nie samą piłką człowiek żyje. Po przegranej, zamykałem się w swojej szczelnej enklawie i trudno było do mnie dotrzeć. Dziś jest łatwiej. Ale na odprężenie potrzebuję minimum godziny.
Czyli wychodzi pan ostatni?
Zazwyczaj tak. Coś na ten temat może powiedzieć moja narzeczona. Czasem napisze mi smsa – “gdzie jesteś? Utknąłeś pod prysznicem? Nie potrzebujesz pomocy?” (śmiech).
Skrytykowaliśmy pana przed rokiem za narzekanie na maratony meczowe. Wielu piłkarzy lubi coś na ten temat powiedzieć, ale… pan?
Pamiętam, pamiętam. Musieliście zacytować “Przegląd Sportowy”, który w typowy dla siebie sposób przeinaczył moje słowa. W ogóle nie czytuję już tej gazety. A powiedziałem tak: “przed nami maraton, ale jesteśmy na niego przygotowani”. “Przegląd” uciął drugą część. Niech pan popyta moich trenerów. Nigdy nie narzekam na takie rzeczy. Zawsze wolałem grać niż trenować.
Dlaczego tak późno, w wieku 35-36 lat, został pan doceniony w Ekstraklasie? Wcześniej wiele się o Wojciechu Grzybie nie mówiło.
Widocznie nie było podstaw, żeby zaprzątać sobie mną głowę i pisać jakieś niesamowite historie. Trafiłem do pierwszej ligi, mając niecałe 24 lata. Poza tym, nie zmieniałem klubów co rok. Spędziłem cztery lata w Radzionkowie, trzy i pół w Wodzisławiu, teraz pięć w Chorzowie. Wycisnąłem z siebie wiele. Nie trafiłem do kręgu zainteresowań selekcjonera. No, może raz. Ale umiejętności nie pozwoliły mi przeskoczyć pewnego progu. Nie mam do nikogo pretensji, bo nie byłem wielkim piłkarzem. Kolejna sprawa, chyba istotna – nigdy nie miałem menedżera. A dziś agenci chcą swoim zawodnikom zmieniać kluby co pół roku tylko po to, żeby coś się działo w interesie. Wtedy jest o nich głośniej.
Ł»aden menedżer nie proponował współpracy? W Ruchu jest pan pewnie wyjątkiem.
Nie wiem, nie pytałem. Zgłosił się kiedyś pan Jarosław Kołakowski, który nie był jeszcze taką szychą, ale był dość znany na polskim rynku. Dogadałem się wtedy z Odrą bez niczyjej pomocy. Może gdyby nie to, skusiłbym się na jego propozycję? Dziś zdarza się, że chłopak nie zadebiutował w lidze, a już ma reprezentanta, bo ktoś szepnął mu o nim dwa słowa. Przerabiałem to w przypadku Artura Sobiecha, który zanim odszedł do Polonii, był moim partnerem w pokoju. Dzieliło nas kilkanaście lat, ale świetnie się dogadywaliśmy. Doradzałem mu w wielu kwestiach. Np. żeby jak najpóźniej podpisał umowę menedżerską.
Nie posłuchał.
Bo pojawiły się duże pieniądze i zainteresowanie z zagranicy. Ale nie obawiam się o Artura. Ma głowę na karku. Ja sobie radziłem bez menedżera, to i on by sobie poradził. Tyle że, jeśli ktoś chce wyjechać do innej ligi, to musi mieć agenta, a czasem nawet kilku. Ale proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chcę za pośrednictwem tego wywiadu namawiać piłkarzy, żeby rezygnowali z menedżerów. Nie o to chodzi. Każdy decyduje o swoim życiu. Pytał pan, jak ja sobie poradziłem. Nie wiem. Może gdybym miał kogoś, kto reprezentowałby moje interesy, to grałbym w lepszych klubach. Ale nie narzekam. Był moment, kiedy myślałem, że Ekstraklasa to dla mnie nieosiągalne progi.
Kiedy pan tak uważał?
Kończąc wiek juniora, chciałem zrezygnować z piłki i postawić na szkołę. Grałem w Mysłowicach w IV lidze, potem w Jaworznie. W życiu nie pomyślałbym, że sięgnie po mnie klub ekstraklasowy. Upór i charakter jednak mnie tam doprowadziły. Czyli można. I udało mi się pogodzić naukę z grą w piłkę.
Skończył pan marketing na Akademii Ekonomicznej w Katowicach?
Nie. Kierunek – finanse i bankowość.
A, bo czytałem, że chce się pan zająć marketingiem.
Tak, ale to na razie luźne plany. Skończyłem też studium podyplomowe – menedżer w sporcie i turystyce. Nie wiem, czym zajmę się w przyszłości. Może trenerkąâ€¦ Zastanawiam się, gdzie będę się najlepiej czuł. Ruch zaproponował mi pracę w zespole ludzi zarządzających klubem. Póki co – szczegółów brak. Chcę jeszcze przez półtora roku pograć w piłkę. Teraz, na lotnisku trener Probierz powiedział mi – “Wojtek, graj jak najdłużej, bo ciężkie jest przejście z bycia zawodnikiem na bycie kimś innym”.
Na temat nowego kontraktu wypowiada się pan dość asekuracyjnie.
Obecna umowa kończy się w czerwcu. Mam wstępne zapewnienia, że klub chce ją przedłużyć. Ale muszę też wziąć pod uwagę karierę mojej partnerki życiowej, która gra w piłkę ręczną.
Nie wykluczacie emigracji, jeżeli Kinga Polenz dostanie atrakcyjną ofertę z zagranicy?
Tak. I działacze o tym wiedzą. Jestem w przededniu zakończenia kariery, a Kinga ma coś jeszcze do udowodnienia. Także na arenie międzynarodowej. Nie mógłbym być egoistą.
Na koniec – jak się panu podoba taka opinia – Wojciech Grzyb: coś tam umie i zapieprza.
Trafił pan chyba w sedno (śmiech). Charakter nie pozwala mi wyjść na boisko i stać. Muszę biegać. Nadrabiam tym brak pewnych umiejętności. Hasło “run, Forrest, run!” świetnie do mnie pasuje (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA